<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz
Przerwa-Tetmajer
Tytuł Dziś tu ciho
Pochodzenie Na Skalnem Podhalu T. 5
Wydawca Gebethner i Sp.
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DZIŚ TU CIHO[1]


Dziś tu ciho na téj hali, panowie idom, mléko pijom, niémas jus ani bace, ani juhasów, bo wto ci haw dziś bedzie pas, kie sytka w Amaryke jadom, gazdowie sie podrobnili, owiec niémajom, ale tu bywowało nie tak.
He, drzewiej nie tak béło.
Sałas miloński stoł, samyk dojek sej sto sie pasło, kie baca cytał, skoro do kosara zegnali, béło sie cemu przipatrzyć.

Sto se jedna, sto se dwie,
stoi baca u jedle,
stoi baca pod bućkem,
cyto owce kłabućkem.
Z połednia sie shyliło,
owiecek mu hybiło,
kaj su jedna, kaj su dwie?
Stoi baca u jedle.

Kie jo béł taki nieduzy hłopiec i za honielnika jek, za gońca, słuzéł, be temu wysy siedemdziesieńci roków, béł baca z Bustryku, pisał się Juro Stopka Brzyskowy, jo haw niemały, ale przi nim dziecko.
Śmiało patrzał do światu. Béł hłop!
Dzisiok ino same dziady. Honorowyk hłopów niémas.
A béli przi nim juhasi, jak byki. Uzdobiéroł se takik, jako som, to se spocywajęcy paśli. Im ta nik na zradzie nie stoł. Obowoł sie ig kozdy. Haj.

Redykał sa Jurik z gronika na gronik,
ka sa prziredykał, to se zaturlikał...

Taka o nim nuta sła. Bo ka zaseł, to se na fujerze grał, samym luptowskim juhasom pod nos, na grani, i owce, co ś nim przisły, zbyrcały na turlikak. A béł we Wirhcihej baca nad bace, Jano Bleha z Kokawy, i straśnie go to mierziało, ze sie ig Poloki nie bojom, ba se jesce polski baca na grani na fujerze gro i do doliny mu ku byrkom poziéro, a swoje mu na pokusenie podwodzi.
Pado raz do swoik ludzi:
— Pocie, hłopcy, weźcie se buńkosie, idziemy polskiemu bacy, Jurykowi Stopce, na siéłe owce brać. Cy se tys bedzie jesce pote na grani fujerował?
Prześli bez Liljowe, w prawe połednie prziśli.
Hłopi śtyrzej, baca, ten Bleha, piąty.
— Dobre rano! — pado luptowski baca i kapeluse sie mu pokłoniéł.
— Witojcie! — pado polski baca, a kapeluse samo to. A on jus wiedział, po co hańci prziśli.
Ale on sie ig nie bał. Miał juhasów trzok, dwa béli z Ustupu, trzeci Tomek Cajka z Polon. Kie hłop do hłopa wié sposób, e, nieg cie co praśnie! jo sie niebojem, hoćby sie cało wieś na mnie zgichła!
— Piékne macie dojki — pado Bleha.
— A piékne, dzieńkować Bogu — gado Stopka.
— Cybyście mi sam nie podarował wtorej?
— A to se wybrakujcie!
I kie śmignie obuhe w łeb! Luptowski baca ino ręce oskrzizował. E — jus béło po nim.
Wiés, hłopce, co ci powiem, to ci powiem: łeb sie ozkicła, jak grzib, kiebyś go kopnon.
Haj.
Wziéni sie łomać. Franek Gahut z Kotelnice, co młyńskie koło ręcom hamował i hań wtedéj wolorzem bèł, trombitom grzibietowom kość Luptokowi zgion, a na grzibietowej kości trombite cysto piéknie zdrzyzdzył.
Sytka trzej ci juhasi za bacom pozbyli zycia.
Wzieny ig pastérki z wolorzami, bo sie juhasi niefcieli s tém babrać, honorne hłopy béły, i wewlekły daleko w kosodrzewine, coby ig liski, orły, sępy, bo ig haw downo béwała moc, i puhace z miesa ogryzły.
No i nic. Dobrze.
Wysło dwa dni. Poźrémé — idzie seść bab od Luptowa.
— Dobre rano! — padajom, kie sie ku sałasowi nablizyły.
— Witojcie! — pado baco.
— Uciekły nam dwa pieski. Nie widzieliście? — pytajom sie té baby.
— E dyć som jest hań w kosodrzewinie, to se ig weźcie — pado Stopka i ukozoł im wej rencom.
Zwyrtneny się i z płacem nazod ku Liljowemu, do Luptowa, sły.
Nie pedziały nic.
One jus wiedziały, jako padło.
Nie sukały nic.
A to béły matki dwie, jedna ziena, jedna siestra i dwie frairki. Jak Bóg niefce, to ci włos z głowy nie spadnie, a jak nié, to hojbyś hodziéł w zelezie, to cie Pan Bóg nalezie.
Zawdy wirhował niebedzies. Panu Bogu bez rozum nie przejdzies. Bajto!
Janosik nie taki béł, a na haku sie w Mikułasie skońcéł.
Dziś tu nietak, panowie mléko pijom, sałasa niémas, juhasów niémas, bace niémas, owiec przez mała tak, jak nic, krówsko hala sie zrobiéła, same pasterki ino, a i shronisecko pobudowane, jedno haw, a drugie przi stawie. Dość fajne.
Ale tu drzewiej béło nie tak.
He miéły, mocny Boze! Tym nie trza było shronisków, co haw bywowali! Kie na mróz piętami zakrzesał, to mróz uciók, a hłop ostał.
Bie!
Świat sie odmieniéł.
A s tobie, hłopce, co bedzie? Jako ci wyjdzie, to ci wyjdzie, jak byś mioł zajęce sumienie, to sie nie zabiéroj nika, ba trza mieć, jak niedźwiedź.
Bleha zginon, ale na Luptowie do dziśka gadujom: śmiały jak baca z Wirhcihej. Ono ta i to cosi kajsi worce.
Zawdy wirhował niebedzies, ale coś uwirhował, to twoje.

Kameraci moi dyć mie nie niehajcie,
pod zielonym stromem tam mie pohowajcie...
— — — — — — — — — —
E pod zielonym stromem tam mie pohowajcie!...







  1. Osnute na tle opowiadania Tomka Gadei z Kościelisk.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Przerwa-Tetmajer.