[282]III.
DZIAD I BABA.
Był sobie dziad i baba —
Bardzo starzy oboje,
Ona kaszląca, słaba,
On skurczony we dwoje.
[283]
Mieli chatkę maleńką,
Taką starą jak oni,
Jedno miała okienko,
I jeden był wchód do niéj.
Żyli bardzo szczęśliwie,
I spokojnie jak w niebie,
Czemu ja się nie dziwię,
Bo przywykli do siebie.
Tylko smutno im było.
Że umierać musieli,
Że się kiedyś mogiłą,
Długie życie rozdzieli.
I modlili się szczerze,
Aby Bożym rozkazem,
Kiedy śmierć ich zabierze,
Zabrała dwoje razem.
— Razem! to być nie może,
Ktoś choć chwilą wprzód skona —
— Byle nie ty nieboże,
— Byle tylko nie ona.
[284]
— Wprzód umrę — woła baba
Jestem starsza od ciebie,
Co chwila bardziéj słaba,
Zapłaczesz na pogrzebie. —
— Ja wprzódy — moja miła.
Ja kaszlę bez ustanku.
I zimna mnie mogiła.
Przykryje lada ranku.
— Mnie przódy — Mnie kochanie!
— Mnie mówię — ! Dość że tego —
Dla ciebie płacz zostanie, —
— A tobież nie, dla czego?
I tak daléj i daléj,
Jak zaczęli się kłócić,
Tak się z miejsca porwali —
Chatkę chcieli porzucić —
Aż do drzwi — puk powoli
— Kto tam. — otwórzcie proszę.
Posłuszna waszéj woli,
Śmierć jestem, skon przynoszę. —
[285]
— Idź babo drzwi otworzyć —
— Ot to, idź sam! jam słaba —
Ja się pójdę położyć,
Odpowiedziała baba.
— Fi! śmierć na słocie stoi
I czeka tam nieboga!
Idź — otwórz z łaski swojéj —
— Ty otwórz moja droga.
Baba za piecem z cicha,
Kryjówki sobie szuka,
Dziad pod ławę się wpycha,
A śmierć stoi i puka.
I byłaby lat dwieście,
Podedrzwiami tam stała,
Lecz znudzona, nareście,
Kominem wleść musiała. —