I gdy leżą tak pokotem,
gdzieś z zachodniej nieba strony,
z wielkim szumem i łopotem
nadleciały dwa gawrony.
Większy spytał się mniejszego
(bo to gawron był i wrona),
— Czyś słyszała co nowego,
żonko moja ulubiona?
Wrona na to: — Kra! kra! kra! jest nowina jedna zła, lecz nie powtórz jej nikomu: dzieci majstra pokryjomu wyszły z domdomu. Nie wróciły na południe. Wilk je może pożarł w borze,
albo wpadły w jaką studnię.
Majster rwie na głowie włosy,
matka szlocha wniebogłosy,
bo już pewność jest niezbita,
że z urwisów majstra kwita!
Ach, gawronkom małym dobrze,
choć się bawią przez dzień cały,
ich ubranko się nie podrze,
i nie będą pasów brały.
Gdy tak Środa smutnie biada,
kryjąc w rączkach oczka łzawe,
chmara ptasząt zgóry spada,
czyniąc wielki zgiełk i wrzawę.
Skądże naraz tyle ptaszków?
A to wróble, dudki, trznadle
z dwóch maleńkich gawronaszków
śmieją się i kpią zajadle.
— Patrzcie! patrzcie! gawronaszki
pogubiły ogonaszki!
Ojca, mamy nie słuchały,
w przyjaźń się z kocurem wdały. Kot niecnota hyc! z za płota,
poturbował gawronaszki,
poukręcał ogonaszki!
Tu ćwierknęła Imć dzierlatka:
— Kto nie słucha mamy, tatka, dudy stroi, bo się boi, że mu tatko kurtę skroi!
Bez ogonka chodzić wstyd!
Ćwirku, ćwirku, wit! wit! wit!
I z świegotem, śmiechem, wrzawą,
poleciały w lewo, w prawo.
A nieszczęsne dwa gawronki
z wstydu się pod pierzem płonią,
kryją kuse swe ogonki
i łzy gorzkie w trawę ronią.
Pokiwała Środa głową
i do siebie rzekła zcicha:
— Wszystkim dzieciom jednakowo,
wszystkich dola równie licha.
Wtem z pod nieba ktoś zawoła:
— A wy skąd tu, wiercipięty?
I nadleciał kruk jak smoła
a miał oczy jak djamenty.
Gawronaszki, hyc! na nóżki:
— Wujku kruku, wujku stary,
ty na służbie jesteś wróżki,
co zna różne mądre czary;
popatrz, jaka łysa skórka,
to nam kocur wydarł piórka!
lecz te muszki, moje służki,
zaprowadzą was do wróżki.
Gdy skrobniecie dwakroć w bramę,
drzwi otworzą się wam same.
W sad możecie wejść bezpiecznie,
byle cicho, byle grzecznie.
Wróżka nigdy nie odmawia,
jeśli gość się grzecznie sprawia.
Więc wam przykazuję srodze:
nic nie wolno tknąć po drodze!
Niech się nawet wam nie przyśni
skubnąć choćby jednej wiśni,
fig, daktyli albo gruszki,
bo stracicie łaskę wróżki.
Pamiętajcie, gawronięta:
Cudza własność, to rzecz święta!
Kto w łakomstwie nie zna miary,
nie uniknie srogiej kary.
Adieu, smyki! dzioby wgórę! —
i kruk wzbił się popod chmurę.
Klasną w skrzydła dwa gawronki:
— Będziem znowu mieć ogonki!
Chwilkę pościć, toć to fraszka
Dla mądrego gawronaszka!
I już dzióbkiem w dzióbek kują,
i uciesznie podskakują.
Środa, niemniej od nich rada,
wszystkie dzieci w kupkę zgania;
co słyszała, opowiada
i, by w drogę szły, nakłania.
— Gdy dwa razy skrobniem w bramę,
drzwi otworzą się nam same;
przez tę bramę w sad wejdziemy,
wróżce dziury pokażemy.
Ona tak je ślicznie złata,
że nie pozna nic nasz tata.
Tylko niech się wam nie przyśni
skubnąć choćby jednej wiśni,
bo kruk mówił: „Gawronięta!
cudza własność to rzecz święta!“
To wam nakazuję srodze:
nic nie wolno tknąć po drodze!