Dzieci pana majstra/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Rogoszówna
Tytuł Dzieci pana majstra
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1937
Druk Zakł. Graf. „Drukarnia Bankowa”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.
CZEGO SIĘ ŚRODA DOWIEDZIAŁA
OD MĄDREGO KRUKA.

Idą, idą w szarym pyle,
utrudzone wlokąc nogi;
aż uszedłszy blisko milę,
na rozstajne przyszły drogi.

Gdzie się zwrócić? W którą stronę?
Słońce tak nieznośnie pali;
dzieci głodne, pomęczone,
żadne iść nie może dalej.

Płyną łezki z ócz Sobótce:
— Stlasnie pusty dziś mój bzusek!...
Piątek piszczy: — Umrzem wkrótce!
Czwartek buczy: — Ja chcę klusek!


Wreszcie między wrzosów krzaki,
pod skrzypiącym drogowskazem,
jak cyganie, jak żebraki,
wszyscy się pokładli razem.

Podłożywszy pod się rączki,
wnet zasnęły małe smyki;
jeden widzi przez sen pączki,
drugi widzi naleśniki.


I gdy leżą tak pokotem,
gdzieś z zachodniej nieba strony,
z wielkim szumem i łopotem
nadleciały dwa gawrony.

Większy spytał się mniejszego
(bo to gawron był i wrona),
— Czyś słyszała co nowego,
żonko moja ulubiona?

Wrona na to: — Kra! kra! kra!
jest nowina jedna zła,
lecz nie powtórz jej nikomu:
dzieci majstra
pokryjomu
wyszły z domu.
Nie wróciły na południe.
Wilk je może
pożarł w borze,
albo wpadły w jaką studnię.
Majster rwie na głowie włosy,
matka szlocha wniebogłosy,
bo już pewność jest niezbita,
że z urwisów majstra kwita!


Gdy tak wrona, kracząc, gada,
Środa, niby mały duszek,
pod drogowskaz się zakrada
i nadstawia pilnie uszek.

— Ha! — rzekł gawron — tak się zdarza,
gdy kto dzieciom zbyt pobłaża.
Niechże jejmość więc pamięta
dobrze chować gawronięta.


Bo to, proszę jejmość żony,
kto chce dzielne mieć gawrony,
tęgie w dziobie, tęgie w duchu,
musi uczyć je posłuchu.

Skoczy wrona obrażona:
— Poco waść to mówisz do mnie?
toć rzecz dawno dowiedziona,
że ja dziatki chowam skromnie.

Ostro trzymam wszystkie w łapie,
każde mores dobrze zna,
gdy na psocie które złapię,
zaraz łaję: — Kra! kra! kra!

Zafurczały, zakrakały
i z łopotem uleciały.

— To naprawdę nie do wiary —
Środa, oczka trąc, powiada —
toć z tą wroną gawron stary
niby tatko z mamą gada.


Ach, gawronkom małym dobrze,
choć się bawią przez dzień cały,
ich ubranko się nie podrze,
i nie będą pasów brały.

Gdy tak Środa smutnie biada,
kryjąc w rączkach oczka łzawe,
chmara ptasząt zgóry spada,
czyniąc wielki zgiełk i wrzawę.

Skądże naraz tyle ptaszków?
A to wróble, dudki, trznadle
z dwóch maleńkich gawronaszków
śmieją się i kpią zajadle.

— Patrzcie! patrzcie! gawronaszki
pogubiły ogonaszki!
Ojca, mamy nie słuchały,
w przyjaźń się z kocurem wdały.
Kot niecnota
hyc! z za płota,
poturbował gawronaszki,
poukręcał ogonaszki!


Tu ćwierknęła Imć dzierlatka:
— Kto nie słucha mamy, tatka,
dudy stroi,
bo się boi,
że mu tatko
kurtę skroi!
Bez ogonka chodzić wstyd!
Ćwirku, ćwirku, wit! wit! wit!

I z świegotem, śmiechem, wrzawą,
poleciały w lewo, w prawo.

A nieszczęsne dwa gawronki
z wstydu się pod pierzem płonią,
kryją kuse swe ogonki
i łzy gorzkie w trawę ronią.


Pokiwała Środa głową
i do siebie rzekła zcicha:
— Wszystkim dzieciom jednakowo,
wszystkich dola równie licha.

Wtem z pod nieba ktoś zawoła:
— A wy skąd tu, wiercipięty?
I nadleciał kruk jak smoła
a miał oczy jak djamenty.

Gawronaszki, hyc! na nóżki:
— Wujku kruku, wujku stary,
ty na służbie jesteś wróżki,
co zna różne mądre czary;
popatrz, jaka łysa skórka,
to nam kocur wydarł piórka!

Poproś, poproś ją, wujaszku,
niech nam da po ogonaszku.
Będziem kochać cię bez miary,
bo się strasznie boim kary.

Gdy się dziatwa kruka czepia,
z wrzosów znów wystrzeli główka.
Środa w kruka oczka wlepia,
nie chcąc stracić ani słówka.

Kruk miał wujków przymiot rzadki,
gawronięta psuł potrochu;
nieraz wstawiał się u matki,
kiedy klęczeć miały w grochu...

Więc się zwolna w łeb poskrobie:
— Hm, więc macie dostać łaźnię,
a pan ojciec tęgo dziobie...
Tu gawronki pisły: — Właśnie!...

— Hm, urwisy z was nielada,
lecz się znajdzie może rada;
ja zawracać się nie mogę,
bo w daleką lecę drogę,


lecz te muszki, moje służki,
zaprowadzą was do wróżki.
Gdy skrobniecie dwakroć w bramę,
drzwi otworzą się wam same.
W sad możecie wejść bezpiecznie,
byle cicho, byle grzecznie.
Wróżka nigdy nie odmawia,
jeśli gość się grzecznie sprawia.
Więc wam przykazuję srodze:
nic nie wolno tknąć po drodze!
Niech się nawet wam nie przyśni
skubnąć choćby jednej wiśni,
fig, daktyli albo gruszki,
bo stracicie łaskę wróżki.

Pamiętajcie, gawronięta:
Cudza własność, to rzecz święta!
Kto w łakomstwie nie zna miary,
nie uniknie srogiej kary.
Adieu, smyki! dzioby wgórę! —
i kruk wzbił się popod chmurę.

Klasną w skrzydła dwa gawronki:
— Będziem znowu mieć ogonki!

Chwilkę pościć, toć to fraszka
Dla mądrego gawronaszka!
I już dzióbkiem w dzióbek kują,
i uciesznie podskakują.

Środa, niemniej od nich rada,
wszystkie dzieci w kupkę zgania;
co słyszała, opowiada
i, by w drogę szły, nakłania.

— Gdy dwa razy skrobniem w bramę,
drzwi otworzą się nam same;
przez tę bramę w sad wejdziemy,
wróżce dziury pokażemy.
Ona tak je ślicznie złata,
że nie pozna nic nasz tata.
Tylko niech się wam nie przyśni
skubnąć choćby jednej wiśni,
bo kruk mówił: „Gawronięta!
cudza własność to rzecz święta!“
To wam nakazuję srodze:
nic nie wolno tknąć po drodze!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Rogoszówna.