Kruk roześmiał się z uciechą,
aż dźwięknęło w sali echo:
— Kra! kra! a to sprytne sztuksztuki!
Mądre jak prawdziwe kruki!
Toż to matka dziób rozdziawi,
gdy zobaczy ich strój pawpawi!
I skrzydłami zaszeleści,
i znów słucha opowieści.
To pochyla swój łeb kruczy,
to z podziwu wzrok wyłupia,
to, podgardle gładząc, mruczy:
— Hm... ta Butka też niegłupia...
Lecz gdy wróżka w trwożnej męce
jękła, łamiąc białe ręce,
że najmilsze jej dzieciątko
zamieniło się w prosiątko,
że pierścionek jej porwało
i z rodzeństwem wdal pognało,
i że biedne to maleństwo
może wpaść w niebezpieczeństwo,
bo magicznych potęg siły
nie rozumie dzidziuś miły...
Kruk poderwał się na nogi:
— Cud-królewno, zbądź się trwogi!
kruk ma łeb nie od parady,
zaraz leci na wywiady
i kpem byłby, gdyby wkrótce
nie miał wieści o Sobótce.
Niech się pani ma nie smuci,
Kruk z pierścionkiem wlot powróci.
Cześć ci składa sługa wierny!
Błysnął frendzli splot misterny,
drgnęły fałdy u kotary,
i jak widmo znikł kruk stary.
Słucha wróżka w szklanej sali,
jak szum skrzydeł cichnie wdali.
I tak marzy drżąca, trwożna:
— Gdybyż tak zobaczyć można
gdzie jest moja niezabudka,
okrąglutka, mała Butka!
Gdybyż ujrzeć choć zdaleka,
co maleńką w domu czeka?!
Czy co dziecku się nie stanie,
gdy ją ujrzą w tej przemianie?
I co powie dzidzia słodka,
jeśli mego kruka spotka?
Gdy tak stoi, cisnąc czoło,
i o los Sobótki pyta,
nagle jasne, świetlne koło
u jej drobnych stóp wykwita.
Księżyc swoją tarczą zbladłą
w krągłe zajrzał przezieradło.
(W dawnych czasach takie miano
nader trafnie lustrom dano.)