Tylko świnka z noskiem Środy
na kolanach matki siada
i niezwykłe ich przygody
Imć Niedzieli opowiada.
Jak gawronki dwa spotkali,
którym obdarł kot ogonki,
jak ubranka potargali
i do wróżki szli przez łąki;
jak za wielką złotą bramą
zostawili Butkę samą
i tak się o Butkę bali,
że przez mur się w sad dostali,
i owoców widząc tyle,
przystanęli tam na chwilę...
Tu wstyd zdławił małą świnkę
i, jąkając się, powiada:
— Gdyśmy zjedli odrobinkę,
przyszła jakaś pani blada
i... i strasznie się złościła,
i... i w świnki nas zmieniła...
Lęk ogarnął Imć majstrową,
skłopotaną chyli głowę
i, zgarnąwszy stadko razem,
przed ołtarzyk z dziećmi zmierza,
by jak codzień przed obrazem
klęknąć z niemi do pacierza.
I drży z trwogi, czy zła siła
serc jej piskląt nie zmieniła?
Lecz po chwili z ulgą widzi
(choć ich łkanie rwie jej duszę),
że się dziatwa psot swych wstydzi,
że uklękła w wielkiej skrusze
i że w myśli litanijki
szepce, we łzach kąpiąc ryjki.
Więc dodaje malcom ducha:
— Kto zamyśla o poprawie,
tego pewnie Bóg wysłucha
i przebaczy mu łaskawie.
Lecz już zgadnąć się nie sili,
czego chce ten opętaniec?
Wzdycha, nisko głowę chyli
i odmawia swój Różaniec.
Gdy tak klęczy na podłodze,
zadrzemało się niebodze. ............
Wtem do uszu Imć Niedzieli
dobiegł jakiś głos z gościńca;
majster, ile sił w gardzieli,
śpiewa, laską czyniąc młyńca:
A kto nie wypije, tego we dwa kije: łupu, cupu po kożuchu! Tego we dwa kije!
Tu się majster w animuszu
w izbę wtoczył w kapeluszu.
Ledwie jednak spojrzał wkoło,
poznał swoją połowicę,
zdjął kapelusz, otarł czoło,
i strapiło mu się lice.
— Oj, żonusiu, oj, Niedziółko,
tak i chodzę, chodzę wkółko.
A tu niby księżyc świeci,
a ja szukam, szukam dzieci.
Tak i chodzę, chodzę, chodzę,
a tam świeci się przy drodze,
i wypiłem kieliszeczek
tak za zdrowie mych dziateczek
i za twoje, mamo, zdrowie...
I... i szum mam teraz w głowie!
Jeden duży i dwa małe,
i zalałem troszkę pałę.
Widzisz, żonciu, to nie dziwy,
gdy kto taki nieszczęśliwy!
Tu pan majster w głos zaszlocha,
toć on dziatki z serca kocha!
— Cyt, cyt, Tydziu... drogi, miły,
Bóg wysłuchał prośby matki,
dzieci nasze powróciły,
troszkę tam zniszczyły szatki,
różne przejścia miały, tatku,
bo zbłądziły naostatku.
Wielki z tego był ambaras,
tylko... stygnie nam wieczerza;
chodź, opowiem wszystko zaraz...
Ciągnie majstra do alkierza.
Ale majster szczęśliw wielce
ręce składa: — A, wisielce!
Moje małe, drogie smyki!
Jutro, tego, dam im wnyki;
O, straszliwej męki chwila!
Widzi matka, jak się schyla
i jak wielkie swe wąsiska
w puch poduszki białej wciska.
Pocałował — bez hałasu;
ale zamiast lic atłasu
na buziakach swych dziewczynek
wyczuł ostry włos szczecinek.
Czyżby go zamroczył trunek?...
Drugi składa pocałunek,
i znów, rzecz to niepojęta,
w usta kłuje szczeć przeklęta
Szybko się do chłopców zwraca,
po poduszkach dłońmi maca
i z okropnym strachem w duszy
czuje świńskie ryjki, uszy,
świńskie karczki, świńskie brzuszki
ułożone na poduszki
Wtedy krzyknął majster: — Żono!
Uczyniłaś rzecz szaloną!
Odkąd-że ci się zachciewa
mieć za dzieci świnie z chlewa!
Precz mi z łóżka, precz, prosiaki,
ja się wam tu dam we znaki!
I gniew taki w majstrze zbiera,
że pierzynki z malców zdziera,
a że w głowie okowita
szumi — nóż ze stołu chwyta.
Z nożem leci do Sobótki!
Jeden błysk jak mgnienie krótki
i... coś hukło nakształt gromu,
aż się wstrząsła chatka cała... ............
To w królewny szklanym domu
wiotka postać się zachwiała —
o marmury lustro jękło
i w sto części się rozpękło,
a królewna na kobierce
padła, dłońmi cisnąc serce. ............
— Na usilne me żądanie,
Cud-królewny rozkazanie,
zanim pamięć słów uleci,
niech się świnki zmienią w dzieci!
Że na wronki skinął potem,
i że znikli z piór łopotem.
Nie wie też, że majster biedny
krzyża zrobił ruch bezwiedny,
że, ujrzawszy czarne ptaki,
nóż wypuścił z drżącej dłoni,
myśląc, że to są majaki,
że mu wódka w uszach dzwoni...
Bo, gdy spojrzał znów na łoże,
ujrzał małe swe nieboże,
jak zwinięte nakształt kulki
śpi, podparte rączynami
i owite w biel koszulki,
razem z Środą i chłopcami.
Wtedy z twarzą łzami zlaną
padł przed żoną na kolano,
krzycząc: — Nigdy, żono luba,
nie zaleję więcej czuba!