Dziedzictwo (Mniszkówna, 1930)/4 lipca

<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Dziedzictwo
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Rob. Chrześc. S.A.
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
4 lipca.

Jestem osioł, przyznaję to sobie z całą satysfakcją. Od wczorajszego dnia ciągle powtarzam sobie ten epitet, jakby dla silniejszego utwierdzenia się w tej pewności. Marzyłem, śniłem o Tereni, już ją widziałem w Uchaniach moją na wieki i oto uderzyłem rozmarzoną głową w zaporę niespodziewaną, pomimo gróźb Szrenicza i ostrzeżeń panny Renaty. Wczoraj, w Porzeczu Tereni nie było.
Wyjechała!... tem słowem powitała mię pani Orliczowa, spuszczając oczy przed moim wzrokiem, te słowa wypowiedział dyplomata Orlicz z bardzo subtelnym, niech go wszyscy djabli porwą, wyrazem twarzy, co mnie doprowadziło do takiej pasji, że teraz sam się dziwię, jakim sposobem nie wybuchnąłem gniewem.
Dokąd wyjechała, poco i dlaczego nic mi nie powiedziano, ale to zbyteczne. Odczułem, aż nadto wyraźnie, że ja tkwię w tej sprawie, że mi Terenię z przed nosa zdmuchnięto.
Jestem po stokroć osłem, bo powinienem był pozostać na balu w Porzeczu, gdy mnie ten wykrygowany gentleman stryjaszek zapraszał, i odrazu, nie zwlekając, oświadczyć się o rękę Tereni, zamiast niepokoić szpargały bibljoteczne w Krążu i mazgaić się w marzeniach, jak stary kawaler, safanduła. Lecz jeśli myślą, że mnie łatwo oderwać od Tereni, to się zawiodą oboje: mama z nadzieją klasztoru i stryjaszek ze swoim synkiem — medykiem.
Na drodze legalnej otrzymałem porażkę, ale walka zaczęta! Nie należę do takich, których łatwo usunąć.
Zresztą skoro Terenię wywieźli, to najlepszy dowód, że byłem dla nich niebezpieczny, czyli, że moje nadzieje co do niej nie są płonne. Odczułem dobrze serce mojej drogiej dziewczyny i nie dam go sobie wydrzeć, pomimo wszelkich machinacji.
Ale dlaczego ona pozwoliła tak sobą pokierować, czy jest bierna czy też kryje się w tem coś jeszcze, o czem narazie nie wiem?
Będę wiedział, muszę!
Jestem dziś rozdrażniony niebywale, nie mogę nawet wrażeń swoich notować. Zostawiam to do jutra o ile nie wyjadę z Krąża. Stracił on dla mnie cały urok, wieje tu dokoła pustką.
Nie zapomnę wyrazu oczów Orliczowej, gdy na moje pytanie: dokąd wyjechała Terenia? i na prośbę dość kategoryczną o jej adres — odrzekła, składając ręce błagalnie.
— Niech pan nie mąci jej spokoju, niech pan nie idzie za popędem chwili... znacie się tak mało, że zapomnienie nastąpi łatwo i bez obopólnego żalu.
Ona miłość moją nazywa „popędem chwili?“... głupia baba! Powoli... jest matką Tereni i zdaje się bardzo kochaną. Czyżby jej wpływ przeważał nad uczuciem dla mnie? Wyznałem przed matką zamiary swoje względem Tereni, zapewniłem ją dość szorstko, że to nie „chwilowy popęd“, lecz miłość prawdziwa. Gdy mnie pytała, prosząc jednocześnie, czy nie będę narzucał się Tereni i prowokował jej swoją miłością, odrzekłem stanowczo i dałem słowo honoru, że jedynem dążeniem mojem będzie odszukać Terenię, zdobyć ją dla siebie i dać jej szczęście.
Załamała ręce rozpaczliwie.
— Przed nią są inne przeznaczenia, inne losy... — jęknęła.
— Los i przeznaczenie panny Teresy leży w jej własnej woli i w jej sercu... do którego będę kołatał wytrwale i usilnie.
To były moje ostatnie słowa w Porzeczu. Z Orliczem pożegnałem się sucho. Na jego kurtuazyjną retorykę odpowiedziałem głębokim ukłonem, musiało to jednak wyglądać na wyzwanie, bo Orlicz zesztywniał.
Dziś wieczorem zaręczyny Gabrjela. Czynią się przygotowania. Ma być bankiet dla oficjalistów i służby ze wszystkich folwarków. Dziewczyny wiją wieńce, by ubrać niemi pawilony. Orkiestra z sąsiedniej osady ma przygrywać podczas kolacji. W lewym pawilonie będą tylko miejscowi domownicy z papą Ślazem jakoby.
Czy babka wytrzyma tę próbę? Wątpię czy będzie obecna. Nie widziałem jej od piątku, gdyż zamknęła się u siebie nie chcąc widzieć nikogo. W całym dworze znać przygnębienie wyraźne. Jakaś wroga cisza tu panuje i tłoczy. Spotkałem w parku Chmielnicką, szła zapłakana a na zapytanie, co jej jest, odrzekła z nowym wybuchem łez:
— Będzie jakieś nieszczęście! Starsza pani jak noc, modli się i po całych godzinach leży krzyżem przed krucyfiksem. Pan Gabrjel to zły człowiek. Bóg go skarze za nieuszanowanie starości babki.
— Skoro kocha prawdziwie tę dziewczynę....
Byłem nieco względniejszy co do jego miłości dla Weroninki. Ale Chmielnicka miała inne zdanie.
— Kto niema serca, ten kochać nie potrafi, proszę a już co ta sroka, toż wiadomo, zamarzyło się być dziedziczką na Krążu. Ona już dziś wyśmiewa starszą Panią i pana Gabrjela, tylko on w ślepocie swojej tego nie widzi. Zobaczymy tu jeszcze różne dziwy z tą nową... jaśnie panią na Krążu — dokończyła ze śmiechem przykrym.
Od niej dowiedziałem się, że Gabrjel zażądał od babki pierścienia jej z rubinem, otoczonym brylantami dla Weroninki. Pierścień ten był zaręczynowym babki od Zatorzeckiego. Gdy nie chciała pierścienia oddać, zrobił jej brutalną scenę i pierścień prawie zdarł z jej palca.
Gabrjel dostaje widocznie obłędu na punkcie tej dziewczyny, bo jednak o takie grubjaństwo nie posądzałem go ani przez chwilę.
Przeczuwam, że będą się tu działy gorsze rzeczy... i żal mi babki. Cały Krąż jest jakby w oczekiwaniu katastrofy, coś tu istotnie straszy dokoła. Służba chodzi ponura, gromadki ludzi skupiają się i coś z sobą szepcą, nawet dziewczęta, wijące wieńce, mają niepewne miny.
Bogdziewicz, gdy przywiózł z miasta jakieś zapasy na ucztę i znosił z bryczki butelki do kredensu, patrzał chwilę na zamek z wyraźną obawą. Spytałem go, co go tam tak interesuje.
— Niesamowity... — odrzekł z niechęcią.
Potem zaś podniósł w ręku kilka butelek, wysoko w górę i wskazując mi je, rzekł ze zjadliwie chłopską ironją:
— Jaśnie wielmożny teść dziedzica na Krążu, pan Ślaz, jak się ochla tego wina, to go trza będzie z paradą na zamkowe pokoje taszczyć na łopacie. Jonże z pychy pęknie, ścierwo, jucha! —
I zaśmiał się szeroko wyszczerzając spróchniałe zęby. Oczko świeciło mu złowrogo, strasznie, niby ślepia sępa spadającego na padlinę.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.