Dziennik Serafiny/Dnia 15. Grudnia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dziennik Serafiny
Rozdział Dnia 15. Grudnia
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1876
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Dnia 15. Grudnia.

Dnie tak lecą, że ich zapisywać nawet nie mam czasu. Wuj przybył wczoraj i wprost przyszedł do mnie. Po twarzy poznałam, że nic mi nie przywiózł pomyślnego. Radca nie chce zezwolić na rozwód, ani na separację, dla rozgłosu... Obiecuje odprawić Jana, sam siedzieć przy nas i Oskara zmusić do przyzwoitego postępowania.
— Gniewałem się, groziłem, rzekł Wuj, ale, powiem ci szczerze, gdyście raz ślub wzięli, trzeba przyjąć wszystkie jego następstwa... Przynajmniej spróbować należy, czy położenie znośniejszem się nie stanie.
— Nie pojadę tam za nic w świecie! zawołałam...
— Rób jak chcesz, dodał Wuj, ja na skromne utrzymanie twoje dostarczę ci co mogę, dopóki się to nie rozwiąże... Spocznij w domu... zobaczymy...
Tak więc znowu zawiodła mnie nadzieja! Wuj, jako człowiek rachuby, natychmiast ściśle począł obliczać, ile mi dać może. Okazało się to bardzo szczupłem, nadewszystko dla Mamy, która z dawnej stopy domu nic nie chce ustąpić, ręce łamie, płacze, wyrzeka, że ją by to skompromitowało, że do tego nawykła, że choć do jej śmierci — powinno Sulimowa wystarczyć...
Położenie moje straszne. Ile razy się pokażę, Ciotka i Mama napadają na mnie, abym wracała do Herburtowa, i wymogła na Oskarze pomoc dla Matki, którą on chętnie, a raczej Radca, zaofiaruje, byle skandalu uniknąć. Jestem znękana i biedna. Na samą myśl powrotu, życia z nim, szał i trwoga mnie ogarnia. Całą moją pociechą ten mój Opaliński... Wraca późno wieczorem, sam rozdrażniony, zmęczony, ledwie czas mając ochłonąć i przychodzi jeszcze słuchać mych żalów. Powiedziałam, opisałam mu wszystko... ale i on nie umie na to dać rady. Ślub, jest to węzeł nierozerwany, potargać go, nawet rozpacz nie ma prawa... Na dolę i niedolę wiążą się nim ludzie, aż śmierć rozerwie kajdany.
Jest tylko tego zdania, abym niepowracała do Herburtowa.
Wytłumaczyłam mu położenie Matki. Znał je wprzódy, bo się dotykał interesów naszych.
— Panie obie przerażacie się do zbytku ubóstwem... nadtoście nawykły do występowania przed światem, i więcej dla niego, niż dla siebie czynicie ofiar... Ale świata blaskiem pożyczanego dostatku nigdy oszukać nie można, a godnie noszone ubóstwo, każdy szanuje. Sulimów nie starczy na utrzymanie licznego dworu, ale nie zabraknie w nim na życie skromne i wygodne...
— Panie, Matka słyszeć niechce o najmniejszej zmianie. Zalewa się łzami na samo wspomnienie, iż świat by ją mógł dostrzedz i tłumaczyć...
Co wieczór wznawia się ta rozmowa... ale nie prowadzi mnie do niczego, oprócz spojrzenia w przepaść, nad którą stoję. Ani iść dalej, ani wrócić...
Czasem zapominam o tem, gdy z nim mówię... Któż wie, Matka miała słuszność może, jabym go mogła pokochać. Zaczynam się tego lękać, bo czuję, że miłość taka mogła by mnie uczynić nieszczęśliwszą jeszcze. A cóż za ciężarem była by ona dla niego? Muszę mu przyznać, że choć oczy jego mówią mimowolnie wiele — usta nigdy jeszcze nic oprócz rezygnacji i obowiązku nie wyrzekły. Te wieczory z nim... przynoszą mi spokój i pociechę...
Lecz, kilka dni jeszcze, skończą się one... Opaliński wyszedł z wielkim tryumfem. Rodzina Barona za samo posądzenie przepraszać go musiała. Okazało się, że mu winna ocalenie majątku... Chciano go uprosić do rządzenia nim, aż do chwili podziału, który nie jest łatwym, bo podobno bez procesu się nie obejdzie, dawano mu więcej niż miał u Barona i najzupełniejszą plenipotencję — niezgodził się na to...
Za parę dni... gdy wszystko zostanie skończone, pożegna nas i jedzie gdzieś w Rzeszowskie, dźwigać kogoś z ruiny — jeśli — jak mówi uśmiechając się — nagle nieuznają go tak dla Galicji niebezpiecznym, że mu we dwadzieścia cztery godziny, kraj opuścić każą — czego już wiele było przykładów...
Powiedział mi z goryczą w końcu — alem dobrze nie zrozumiała, co to znaczyć miało: My nieszczęśliwi wygnańcy — choćbyśmy najspokojniej się zachowywali, zawsze niemiłymi i podejrzanymi będziemy biurokracji austrjacko-galicyjskiej, dla której nasza ruchawość, praca, pewna niezależność charakteru... jest postrachem. Wszyscy co służąc Austrji bawili się w patrjotyzm lekki i nieszkodliwy, dopóki nie wysłużyli sobie Ekscellencji... wdziawszy mundur Tajnych Radzców, zaczynają dopiero postrzegać... jak niebezpieczni są ci — co niemają nadziei nigdy dobić się haftowanego munduru i tytułu Ekscellencji... — Tyczy się to szczególniej nas emigrantów, których zamiast za braci mieć — mają tu za nieprzyjaciół...
Niezrozumiałam tego dobrze, ale mi te wyrazy utkwiły w pamięci i zapisałam je sobie — aby się postarać o ich wyjaśnienie...




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.