Dziennik podróży do Tatrów/Śmigus. — Djabeł Jskrzycki — powieść

<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Goszczyński
Tytuł Dziennik podróży do Tatrów
Wydawca B. M. Wolff
Data wyd. 1853
Druk C. Wienhoeber
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały rozdział
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ŚMIGUS. — DIABEŁ JSKRZYCKI — POWIEŚĆ.
23 Kwietnia 1832.

Dzień dzisiejszy, drugi wielkonocnego Święta, obchodzą tu zabawą zwaną Śmigus, znajomą na Ukrainie a podobno i w innych częściach naszego kraju: jest to oblewanie się wodą chłodną przez dziéwczęta, dziéwcząt przez chłopców. Najpodobniejsza do prawdy, że tym sposobem przechowuje się pamiątka piérwszego chrztu Polaków, który właśnie około tego czasu (w Marcu) miał miejsce za Mieczysława I. Coby znaczyło nazwisko Śmigus, niemogę się dowiedziéć.
W tym dniu są także maski. Widziałem je bo przyszły do dworu. Jeden parobek przebrany był za niedźwiedzia, drugi za Cygana, i wyprawiali sztuki jakie u nas często widzieć dają Cygani wędrujący z niedźwiedziami; poczém prosili przytomnych o śmigus, to jest o pieniądze na wódkę.
Żaliłem się już na trudność zbliżenia się do tego ludu, stąd mój zapas głębszéj jego znajomości jest bardzo szczupły; udzielam jednak i tę trochę co mi się dotąd udało schwycić.
Lud ten ma także właściwe sobie życie umysłowe: swoją poezyę, swoją muzykę; spólną z resztą Krakowiaków; ma równie tajemniczą stronę wiedzy, i pełno mniemań, wierzeń, zabobonów, a następnie powiastek które stąd płyną.
Nie jest on wolny od czarownic. Niedawno, na Zawodziu, folwarku należącym do wsi Szczepanowic, a w pobliżu Wojnicza, czarownica zasiała jeden zagon solą a drugi pieprzem i sprowadziła przez to nawałny grad, który zrobił wiele szkody w okolicy.
Wieśniacy tutejsi mają pewien rodzaj poszanowania dla wężów. Zdarza się nieraz że w czasie żniwnym, chłop składając snopy na wóz, wytrzęsie z nich węża. Tego węża za nic zabić nie pozwoli; pewny jest że zabicie ściągnęłoby na jego gospodarstwo niebłogosławieństwo Boże. Sądzę że ta cześć jest jeszcze zabytkiem dawnéj religii Sławiańskiéj, gdzie już nie w tém tylko jedném przebłyskiwała ta miłość bratnia dla stworzenia, którą Twórca Chrześciaństwa podniósł nad wszystko, jako źródło cnot wszystkich.
Z powiastek gminnych umieszczam jedną, która mi się bardzo podobała.
Pewien Pan, z okolic Tarnowa, potrzebował Ekonoma. Kiedy się tém kłopoce, przychodzi człowiek nieznajomy, powiada że się zowie Iskrzycki i że szuka miejsca. Właśnie takiego było potrzeba; staje więc umowa bez trudu; a nawet podpisuje się kontrakt. Już go Pan wręcza Iskrzyckiemu, kiedy postrzega że jego przyszły Ekonom ma pazury wcale nieludzkie. Zmieszany zrazu, wahający się przez chwilę co począć, zbiéra w końcu siły i zrywa całą umowę. Ale Iskrzycki ani chce słuchać, obstaje przy umowie, przysięga że raz podpisawszy kontrakt, musi pełnić do czego się zobowiązał, póki nie wysłuży czasu umówionego, poczém wychodzi i znika z oczu. Ale obiéra sobie mieszkanie w jednym z pieców domu, i stamtąd pełni swoją służbę jak najgorliwiéj na każde zawołanie, tylko że go nikt nie widzi. Państwo z początku bali się, powoli tak przywykli do Iskrzyckiego, tak się przekonali o jego przychylności, że wyjeżdżając z domu, oddawali mu dzieci swoje w dozór. Ale sąsiedzi oburzali się na to posługiwanie się diabłem i głośno szemrali; zaniepokoiły te mowy najbardziéj samą Panię, zaczęła ona ze swojéj strony kłopotać męża; po długiém wreszcie nastawaniu wymogła na nim, ażeby na jakiś czas opuścić to mieszkanie. Wskutku tego postanowienia wzięto dzierżawę gdzieś za Wisłą i wyruszono ku niéj. Otoż są już w podróży, radzi że diabła sztuką podeszli. Nieszczęściem wypadło przebywać drogę tak złą w jedném miejscu, że się powóz przechylił a Pani w przestrachu krzyknęła, aż tu odzywa się za powozem: nie bój się Pani! Iskrzycki z wami. Państwo zdumieli się a razem poznali, że niebyło sposobu uwolnić się od sługi tyle wiernego, zawrócili więc do domu i żyli z nim w dawnéj zgodzie, dopóki nie nadszedł termin oznaczony kontraktem. Po tym czasie Iskrzycki opuścił dom na zawsze.
Inne podanie jest w duchu czyściéj religijném. Stało się to przed dawnemi laty, we wsi Głębokiéj, w obwodzie Jasielskim. Pewien chłop chciał sobie podjeść przed nabożeństwem, a był to dzień święty Bożego Ciała, bierze więc chleb, który według zwyczaju naszego ludu leży zawsze na stole nakrytym i zaczyna krajać; zaledwo odkroił, postrzega że tak część odkrojona jak i cały chléb zamieniły się w kamień. Chléb ten przechowują dotąd potomkowie tego chłopa jako pamiątkę religijną i przepis dotykalny aby dzień święty święcić.
W tych czasach zaszło tu zdarzenie, w którém dla wielu znajdzie się ciekawa nowość. Rozeszła się wieść że Rząd ma wybrać pewną liczbę dziéwek i wyprawić je do Ameryki do jakicheś osad. Wieść ta znalazła powszechną prawie wiarę i nawet strwożyła ludność wiejską. Cóż się w końcu pokazało? Oto że ją puścili spiżownicy, którzy w jednéj z tutejszych okolic dzwon wylewali, w tém rozumieniu: że dzwon będzie tém głośniejszy im lepiéj rozejdzie się wieść fałszywa, puszczona podczas jego lania.
Lud Tarnowski ma jeszcze swoje przepowiednie pogody lub niepogody. Między innemi pewny jest i suchego lata, kiedy dészcz pada na Ś. Wojciech.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Goszczyński.