Emigracja — Rok 1863/Pogrzeb pięciu poległych 1861 r.
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Emigracja — Rok 1863 |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1920 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pogrzeb pięciu poległych 1861 r.
„I spojrzał z niebios wysokich Pan
Na te pięć trumien z ciernia godłami,
Co na wzór pięciu Chrystusa ran
Poniosły Niebu prośbę za nami...“
Warszawa w żałobie. Sklepy pozamykane, żadnego ruchu kołowego, niema wozów ani dorożek, z balkonów powiewają czarne flagi, zwieszają się kirem naszyte kobierce z białym krzyżem i białemi obwódkami, tu i owdzie wieńce cierniowe i palmy.
Wojska, policji — w całem mieście ani śladu, Moskale zniknęli, jakby się w ziemię zapadli. Wielu stchórzyło, wyjechało z miasta, inni schronili się do Cytadeli, lub przenieśli tam rodziny, papiery, kosztowności. Inni z gniewem lub wstydem kryją się w głębi mieszkania, niewolno im się pokazywać, zabronił Gorczaków z obawy nowych starć.
Na ulicach cichych jak w wielkanocną niedzielę od wczesnego ranka pełno ludzi i kobiet w czerni. Grupują się na ulicach, przez które kondukt iść będzie. Porządek utrzymuje straż akademicka.
Kościół Świętego Krzyża płonie od jarzących świateł, w powodzi wieńców, kwiatów i zieleni stoi pięć czarnych trumien ze srebrnemi krzyżami i cierniowym wieńcem. Uroczyste nabożeństwo celebruje biskup, wspaniały chór artystów, głos organów.
O dziesiątej otwierają się podwoje, młodzież wynosi trumny, publiczność na chodnikach, środkiem ulicy w porządku wzorowym postępuje orszak żałobny. Prowadzi go arcybiskup Fijałkowski w infule i purpurze, otoczony dwoma biskupami, dalej kanonicy, księża, duchowieństwo, zakonnicy w habitach bronzowych, brunatnych, białych, starcy i sieroty z Tow. Dobroczynności pod opieką sióstr miłosierdzia. Straż ogniowa z brandmajstrem w błyszczących kaskach mosiężnych, studenci, uczniowie Szkoły Sztuk Pięknych i Instytutu Agronomicznego, bractwa kobiece i męskie ze światłem, cechy z chorągwiami okrytemi krepą; na jednej orzeł biały. Towarzystwo Rolnicze, chłopi, pastorowie protestanccy. Trumny niosą aż na Powązki; kobiety w żałobie i czarnych welonach dźwigają ogromny wieniec cierniowy, za niemi pięć żałobnych karawanów. Dalej rabini żydowscy, publiczność, grupa druciarzy-górali, i ludzie wszystkich stanów.
A dzwony biją we wszystkich Kościołach, nad całem miastem biją dzwony bezustannie; a z nieba słońce świeci pogodne choć blade, powietrze ciepłe, prawdziwie wiosenne. Z okien, z balkonów, stare kobiety i dzieci sypią na przechodzących kwiaty, gałązki zielone. Wszyscy idą z wielką powagą, w milczeniu.
I to wszystko wolno po strzałach do ludu?
A wolno.
W pierwszej chwili książę Gorczakow inaczej był usposobiony: pochwalił Zabołockiego za przywrócenie porządku; lecz bardzo krótko wierzył w swe zwycięstwo.
Gdy wieczorem na zamku zjawił się arcybiskup z hrabią Andrzejem Zamoyskim, staruszek jeszcze chciał stawiać się butnie. Podobno się wyraził, że buntu się nie lęka, bo ma Cytadelę: może kazać ze wszystkich dział bić do Warszawy.
Lecz arcybiskup miał mu odpowiedzieć:
— A ja kazałbym wtedy uderzyć we wszystkie dzwony.
Opamiętał się książę. W Warszawie wszystkiego około pięciu tysięcy załogi, mogłoby źle być z Moskalami, przypomniał sobie rok 1830. On chciał przecież tylko spokoju.
Więc zaczyna żałować, że się tak źle stało: to nie z jego winy. On nie dawał Zabołockiemu rozkazu, ukarze go za samowolę, wymierzy sprawiedliwość.
Ale nie na tem koniec. Późnym już wieczorem przybywa delegacja od całej Warszawy upomnieć się o krzywdę. Należą tu obywatele, kupcy, literaci, bankierzy, duchowieństwo, rzemieślnicy, Żydzi w osobie rabina, wszystkie stany. Książę przyjmuje ich bardzo uprzejmie, wszystkie żądania obiecuje spełnić.
A więc Zabołockij ma być ukarany, wojsko, policja usunięte z miasta, uroczysty pogrzeb pięciu ofiar, dymisja Trepowa, wysłany przez Polaków adres do cesarza, oddanie im na czas pewien władzy w mieście.
Gorczakow na wszystko się zgadza, tłumaczy, że on nic nie winien. Wtedy szewc Hiszpański miał mu odpowiedzieć:
— Kiedy w moim warsztacie czeladnik źle buty uszyje, to ja jestem winien, panie namiestniku.
I pan namiestnik zmilczał.
Pogrzeb pięciu poległych zjednoczył wszystkie stany, był początkiem szczerej przyjaźni z Żydami, której dali piękne dowody.