Ewa (Wassermann)/Bose nogi/10

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
10.

Edgar Lorm miał wielkie w Monachjum powodzenie. Publiczność tłoczyła się wprost w widowni, tak że musiał przedłużyć swe gościnne występy.
Rozradowany Crammon nadymał się, grając rolę mamki sławy przyjaciela.
Pewnego dnia, podczas herbaty u pewnej literatki, usłyszał śmieszki pod swym adresem i rozweselił się, gdy mu powiedziano, że rozszeptane towarzystwo pewne było, ik[1] kopjuje Lorma, jako mizantropa.
Feliks Imhoff omal nie pękł ze śmiechu, dowiedziawszy się o tem i rzekł:
— Niewątpliwie, myśl to pociągająca wielce, — rzekł Crammonowi, — ale należałoby ją, sądzę, odwrócić, mianowicie ty służyłeś pewnie Lornowi za model w lej roli.
Tłumaczenie takie pochlebiało bardziej i Crammon uśmiechnął się wdzięcznie. — Bezwiednie pogłębił wyraz nienawiści dla świata na swej wyrazistej, kanoniczej twarzy. Gdy Lorma fotografowano w kostjumie Alcesta, stanął Crammon za aparatem nie spuszczając z posągowej postaci artysty oczu.
Chciał się uczyć. Rolę, jaką mu przydzielono w sztuce, grywał codziennie od dziewiątej rano, do jednastej wieczór, zaczęła go drażnić. Była zbyt epizodyczna. Wydało mu się, że dyrektor teatru przystanie na zmianę obsady. Powiedział to Lormowi. Aktor ten nie był mu już, jak dawniej, w młodości, koroną i świecznikiem ludzkości, oraz naczyniem najszlachetniejszego nektaru, ale środkiem do celu. Trzeba się było odeń uczyć i kryć jaknajtroskliwiej prawdziwe uczucia, gromadząc wszystkie siły na moment, kiedy padnie hasło. Trzeba było gospodarować oszczędnie ze samym sobą, wiarygodną maskę nosić z brawurą i zapewnić sobie korzystne wyjście z każdej sytuacji.
Mówił:
— Zawsze utrzymywałem dobre stosunki z partnerami. Mogę twierdzić, że byłem zawsze kolegą uprzejmym i właziłem w kąt, gdy któryś z nich przy rampie wygłaszał wielki monolog, lub odgrywał ważną scenę.
Dwoje z nich atoli, pierwszy amant i bohaterka nadużyli stanowczo dobroduszności mojej. Wyparli mnie krok za krokiem z komedji. Zresztą wyszło im to na niekorzyść, gdyż intryga mogła być niezrównana. Od kiedy zaś mnie odesłano za kulisy zachodzi obawa, że spełznie na niczem. To musi człowieka złościć.
Edgar Lorm uśmiechnął się.
— Sądzę, że raczej autor zawinił, nie oni. Musi tkwić błąd jakiś w budowie akcji. Doświadczony teatroman nie wyrzeknie się lekkomyślnie figury, jaką pan jesteś.
— Pańskie zdrowie! — rzekł Crammon i podniósł szklankę. Siedzieli późną nocą w piwnicy ratuszowej.
— Trzeba czekać końca, — ciągnął dalej Lorm zachwycony szaradą — bowiem dobrzy autorowie mają nieraz, niespodziane zwroty. Kląć należy dopiero po spuszczeniu kurtyny.
— Nudno mi! — mruknął Crammon z niechęcią. — Muszę niedługo zajrzeć na scenę, by wiedzieć, w którym jesteśmy akcie. Urządzę sobie być może małe extempore.
— Do jakich ról jesteś pan właściwie zaangażowany? — dopytywał Lorm. — Bonwiwantów, charakterystycznych, czy bohaterskich?
Crammon wzruszył ramionami. Patrzyli na siebie poważnie. Potem wąskie wargi aktora zadrgały wesoło:
— Od jakże dawna nie widzieliśmy się, drogi panie! — powiedział otaczając poufale ramieniem Crammona. — Minęły chyba lata całe. Miałem w czasach ostatnich sekretarza, który mi każdy list pański kładł wrieczór na poduszkę. Chciał przez to wyrazić: — Edgarze Lorm, przekonaj się, że nie wszyscy ludzie są tak nikczemną zgrają, jak twierdzisz! — Był to idealista wyhodowany na cykorji, ziemniakach i śledziu. Zdarzają się tacy. Tymczasem drogi Crammonie obrosłeś pan w tłuszcz. Krągły jesteś, a skóra na panu naciągnięta. Ja, przeciwnie, wychudłem i żywię się jeno krwią własną.
— Tłuszcz, to tylko pułapka! — odparł Crammon melancholijnie.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – .





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.