Ewa (Wassermann)/Karen Engelschall/12
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ewa |
Podtytuł | „Człowiek złudzeń“: powieść druga |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Crammon chciał zabrać Joannę Schónlag do menażerji Hagenbecka w Stellingen i poprosił Krystjana o auto. Wsiadali właśnie, gdy Krystjan wyszedł z hotelu.
— Czemu nie chcesz jechać z nami? — spytał Crammon. — Wszakże nie masz nic lepszego do roboty. Wsiadajno, będzie weselej we troje.
Chciał odmówić, ale spostrzegł nalegający wzrok Joanny. Gdy czegoś bardzo chciała, trudno się było oprzeć wyrazowi jej oczu.
— Zgoda, jadę! — powiedział i usiadł obok niej, ale milczał przez całą drogę.
Był to słoneczny dzień październikowy.
Chodzili po parku, a Joanna czyniła dowcipne spostrzeżenia. Stojąc przy foce, wykrzyknęła:
— Zupełnie podobna do pana dyrektora Livholma.
Z szopem-praczem rozmawiała jak z prostakiem, rzucając mu kawałki cukru.
O wielbłądach wyrażała się z wielką nieufnością. Jej zdaniem, udawały tylko to, co o nich pisano w książkach przyrodniczych.
— Są niemal tak brzydkie, jak ja! — dodała, ściągając usta. — Natomiast dużo użyteczniejsze. Mówiono mi w szkole, że ich żołądek jest kasą oszczędności na wodę. Dziwne cuda istnieją na bożym świecie.
— Czemu ona mówi zawsze wzgardliwie o sobie? — rzekł w duchu Krystjan.
Joanna pochyliła kark nad kamienną balustradą, a jego ogarnęło wzruszenie. Był on obrazem czegoś, co biedne i krzywdzone.
Crammon powiedział:
— Zwierzęta, to dziwne stworzenia boże. Uczeni przypisują im niesłychany instynkt. Czemże jest, atoli instynkt? Mnie się wydają najczęściej wielce głupie. Na wsi, gdzie spędziłem lata chłopięce, był koń, spaśny, głupi, łagodny, a miał tylko jedną wadę, mianowicie nie znosił łaskotania.
Zabroniono nam łaskotać go, co miało ten skutek, żeśmy biedne zwierzę ustawicznie dręczyli łaskotkami. Miałem jeszcze czterech towarzyszów z sąsiedztwa, było nas tedy pięciu, nie większych od nóg stołowych.
Wystaraliśmy się o filcowe kapelusze, pozatykali kogucie pióra, gdy głupie konisko stało przed stajnią, wybałuszywszy ślepia, przechodziliśmy mu szeregiem popod brzuch. Pióra łaskotały oczywiście zwierzę, tak że wszystkiemi czterema nogami wykonywało iście murzyński taniec.
Do dziś zrozumieć nie mogę, żeśmy wyszli cało. Ale bawiło nas to i budowało wielce, zaś o tak zwanym instynkcie nie było zgoła mowy.
Doszli do pawilonu małp. Grupa ludzi otaczała mała trybunę, na której młoda, zręczna małpka pokazywała sztuczki pod przewodem dozorcy.
— Niecierpię małp! — powiedział Crammon. Ciężą na mych wspomnieniach. Uczeni każą mi się poczuwać do pokrewieństwa z niemi. Ale każdy ma dumę swoją. Nie uznaję wcale tych djabelskich atawizmów.
Zawrócił i wyszedł, postanowiwszy czekać na nich w parku.
Joanna, zostawszy z Krystjanem sam na sam, w przystępie odwagi pociągnęła go bliżej trybuny. Była po dziecięcemu zachwycona.
— Jakaż ona urocza, jak słodka, jak biedna! — wykrzyknęła.
Krystjan odczuł bijącą od niej falę ciepła i poddał się jej, a łamiący się głos dziewczyny działał mu na zmysły i budził niepokój. Siali tak blisko siebie, że czuł jak drży, co mu było znanym dobrze przejawem, ukrytej w nim siły erotycznej.
Ujął jej dłoń. Nie broniła się, tylko rysy twarzy nabrały bolesnego napięcia.
Nagle małpa przerwała skoki i utopiła przerażone oczy we widzów. Wydało się, że nasłała dla niej chwila myśli i samouświadomienia. Na kilka sekund zjawił jej się jasny obraz świata i ludzi. Drżenie wielkiego przerażenia wstrząsnęło teraz całem jej ciałem. Po chwili pisnęła żałośliwie i zeskoczywszy z estrady, jęła szukać schrony przed temi skierowanemi na siebie spojrzeniami. Łzy, niemal człowiecze spływały jej z oczu, i wszystko razem uczyniło tak silne wrażenie, że najbrutalniejsi tylko byli w stanie śmiać się.
Krystjan odczuł falę obcej, dalekiej sfery, szła kędyś od ziemi, lasu i samotności. Pierś mu się rozszerzyła i doznał znowu ucisku.
— Chodźmy! — powiedział, zdumiony, że głos jego brzmi tak niemile.
Joanna, zapatrzona weń, nadsłuchiwała. Wszystko w niej było nadsłuchiwaniem, naprężeniem i poddaniem się.