Ewa (Wassermann)/Karen Engelschall/19
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ewa |
Podtytuł | „Człowiek złudzeń“: powieść druga |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Joanna opowiedziała Ewie, ubóstwianej przyjaciółce dzieje swego życia, odkrywając przed jej zdumionemi oczyma szarzyznę burżuazyjnej egzystencji. Ewa, uczula odrazę, a jednocześnie atoli rada była, że może dać ochronę usychającej z pragnienia i uciekającej z tego środowiska.
I ona sama uciekła od swego życia, ale miała już zasieki i wały. Poczuła wiew lodowały i dreszczem przejmował ją widok marjonetek, które wprawiała w skoki, a w takich chwilach stawała się twardszą. Tem milej odczuła pauzę spoczynku, wśród rozpędu życia własnego, jaką dla niej stanowiła przyjaźń uwielbiającej ją dziewczyny.
Mówiły sobie teraz po imieniu, a Zuzanna wpadła we wściekłość. Pod wpływem zazdrości rozkwitł u niej talent szpiegowski i domyśliła się co zaszło między Krystjanem, a Joanną.
Podczas obiadu było śmiechu co niemiara. Joanna kupiła pewną ilość szlafmyc i położyła pakiecik przy nakryciu każdego z trabantów Ewy, zaopatrzywszy je w dowcipny wierszyk. Nikt nie wziął jej tego za złe. Mimo skłonności do drwin i przekory, posiadała urok, który rozbrajał rychło.
— Jakżeś się dziś rozswawolił, skrzatku drogi? — rzekła Ewa.
— Swawola poprzedza łzy! — odparła, przechodząc z nadmiernej wesołości do zabobonnego strachu.
Bogaty właściciel okrętów poprosił Ewę, by zwiedziła jego galerję obrazów we willi podmiejskiej. Pojechała z Joanną autem.
Stanęły przed obrazami ująwszy się pod ręce i to wytworzyło jakąś atmosferę czystości dokoła nich, podobnie jak kiedy czytały poezje, niemal oparłszy się wzajem policzkami. Zatopiona w bezosobistym podziwie, zapomniała Joanna o wszystkiem, co było poza nią, o swej zachłannej, drobnostkowej rodzinie giełdziarskiej i o leżącej przed nią niewesołej drodze życia.
Każdy jej ruch przejawiał harmonję uczucia i jego wyrazu.
W drodze powrotnej pobladła.
— Zimno ci! — powiedziała Ewa, otulając ją szalem.
Joanna chwyciła z wdzięcznością jej rękę.
— O tak, tak być powinno zawsze. Potrzeba mi koniecznie kogoś, ktoby powiedział, że mi zimno, lub gorąco.
Tak melancholijny żywot, głęboko wzruszył Ewę.
— Czemuż dusisz się tak? — zawołała. — Czemu się kryjesz i nie pozwalasz sobie na pełną wesołość?
— Czyż nie wiesz, że jestem żydówką? — odparła.
— I cóż z tego? — zdziwiła się Ewa. — Wybitni ludzie, jakich znam, to przeważnie żydzi. Najdumniejsi są, najpłomienniejsi i najmędrsi.
Joanna potrząsnęła głową.
>— W wiekach średnich musieli żydzi nosić żółte łaty na odzieży. Ja mam taką łatę na duszy.
Ewa przebierała się na poobiednią herbatę przy pomocy Zuzanny.
— Cóż tam u was nowego? — spytała, wyjmując zapinki z włosów.
— To co dobre, nie jest nowe, a co nowe nie jest dobre! — odparła Zuzanna. — Twój nadworny błazenek, Joanna, ma stosunek miłosny z monsieur Walinschaffem. Kryją się z tem, ale już zaczynają krążyć wieści. Nie rozumiem, doprawdy, jak mógł tak prędko pocieszyć się. Zawsze mówiłam, że brak mu sprytu i serca. A w dodatku gdzież podział oczy?
Oblana ciemnym rumieńcem Ewa, pobladła teraz.
— To kłamstwo! — rzekła dobitnie.
— To prawda! — potwierdziła Zuzanna. — Zresztą zapylaj. Nie sądzę, by zaprzeczyła.
W chwilę potem wślizgnęła się do pokoju Joanna. Miała pojedyńczą, czarną, aksamitną suknię, w której doskonale jej było. Ewa siedziała jeszcze przed zwierciadłem, a Zuzanna fryzowała ją. Czytała książkę i nie podniosła oczu.
Obok niej stała otwarła szkatułka z klejnotami. Joanna podeszła z uśmiechem, dobyła z wahaniem piękna kameę i przypięła ja sobie żartem do piersi. Potem włożyła na włosy przepyszny djadem z brylantów, wsunęła na palce kilka pierścionków i otoczyła swe ramię sadzoną perłami branzoletą. Tak przybrana przystąpiła do Ewy onieśmielona i drwiąc ze siebie jednocześnie.
Ewa podniosła zwolna oczy z nad książki i spojrzawszy na nią spytała:
— Czy to prawda?
Po kilku sekundach powtórzyła znowu ciszej i szerzej rozwierając oczy:
— Czy to prawda?
Joanna zbladła, zrozumiała i dreszcz nią wstrząsnął.
Ewa wstała, przystąpiła do niej, odpięła kameę od jej sukni, zdjęła z głowy djadem, ściągnęła z palców pierścionki i odpięła branzoletę. Złożywszy to wszystko w kasetce, siadła z powrotem i rzekła do Zuzanny, biorąc w rękę książkę:
— Kończ prędko! Chcę przedtem jeszcze odpocząć trochę.
Joannie brakło tchu. Wyglądała teraz jak obita. Subtelny kwiat serca został złamany bezpowrotnie, a więdnąc wydzielał miazmaty. Napół omdlała wyszła z pokoju.
Zapieczętowaniem skończonego rozdziału życia i jakby groźbą gorszego jeszcze nieszczęścia, stała się dla Joanny otrzymana w dwie godziny później depesza matki, która wzywała ją nagląco do domu, czyniąc aluzję do jakiejś, zaszłej katastrofy. Panna Grabmeier spakowała niezwłocznie kufry, gdyż pociągi odchodził o piątej rano.
Począwszy od północy siedziała Joanna w pokoju Krystjana, czekając nań. Nie zaświeciła wcale. Oparłszy głowę o ramię, trwała tak w bezruchu, tępo zapatrzona w ciemń.