Ewa (Wassermann)/Karen Engelschall/7
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ewa |
Podtytuł | „Człowiek złudzeń“: powieść druga |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pierwszego zaraz wieczoru w Hamburgu, wziął Crammon lożę w teatrze i zaprosił Krystjana, Joannę, oraz pana Livholma, jednego z dyrektorów „Lloydu“. Poznał go w hotelu, gdzie był, celem powitania Ewy, że zaś spodobał mu się i miał jaką taką prezencję, przeto użył go, jak się wyraził za neutralną kukłę dla wytworzenia atmosfery niewinności.
— W sprawach towarzyskich jest tak jak w kuchennych! — mawiał. — Pomiędzy dwie potrawy ciężkie i zawiesiste trzeba wsunąć coś piankowatego, co powierzchownie jeno drażni podniebienie. Inaczej niema stylu.
Dawano przeciętną komedję. Krystjana nudziło to, ale Crammon uważał za swój obowiązek okazywać łaskawą, dyskretną wesołość i kułakiem zachęcał przyjaciela, by czynił tosamo. Bawiła się tylko Joanna, a mianowicie jednym z aktorów w roli poważnej, który mówił tak głupio i napuszyście, że ile razy wystąpił, musiała chustką tłumić śmiech.
Krystjan muskał ją czasem chłodnem spojrzeniem z pod oka, jak to czynił od pierwszej chwili spotkania jej w towarzystwie Ewy.
Czuła ten chłód i rozczarowanie ściągało jej nieznacznie usta.
Jakby szukając ratunku, szepnęła właściwym sobie tonem:
— Strasznie komiczny jest ten człowiek, nieprawdaż?
— Jest istotnie godny widzenia! — rzekł Crammon z ugrzecznieniem.
Nagle otwarto drzwi loży i wszedł Amadeusz. Miał smoking i lakiery, jak przystało, ale nikt go nie zapraszał, ni oczekiwał. Spojrzeli ze zdumieniem, on zaś złożył ukłon i całkiem spokojnie utkwił oczy w scenie.
Crammon zerknął na Krystjana, który wzruszył ramionami. Po chwili wstał Crammon i ruchem szyderczym ofiarował swe miejsce Amadeuszowi. Potrząsnął głową odmownie, zaraz jednak wpadł w obłudną uniżoność i jął bąkać:
— Byłem w krzesłach, a zobaczywszy państwa przyszedłem złożyć uszanowanie. Rzecz prosta.
Crammon wyszedł nagle i zaraz usłyszano jak łaje w głos dozorcę loży. Joanna spoważniała, zapatrzyła się z roztargnieniem na widownię, Krystjan skurczył ramiona jakby dla obrony, a siedzący obok jęli się niecierpliwić hałasem, przez Crammona wywołanym. Pan Livholm czuł także, że zmąconą została atmosfera poprawności. Jeden tylko Amadeusz był zupełnie spokojny.
Stojąc za Joanną mówił do siebie:
— Włosy tej dziewczyny pachną, tak że się w głowie mąci.
Po zapadnięciu kurtyny na przerwę, wyszedł i nie wrócił już.
Późną nocą, gdy miał Krystjana dla siebie, wyrzucił Crammon całą wściekłość swoją.
— Zastrzelę go jak psa, jeśli się raz jeszcze poważy to uczynić! Cóż sobie myśli ten człowiek? Cóż to za manjery? Gdzie się chował ten wisielec w okularach? Ach, jakże dobrze przeczuwałem wszystko, znieść nie mogąc ludzi w okularach. Czemuż go nie wygnasz do djabła? W ciągu swego grzesznego żywota napotykałem śmietankę i szumowiny, ale takiego draba nie widziałem do tej pory... nie! Muszę zażyć bromu, inaczej nie zasnę!
— Jesteś, zdaje mi się, niesprawiedliwy, Bernardzie! — odparł Krystjan spuszczając oczy, a twarz jego była surowa, nieprzenikniona i zimna.