Ewa (Wassermann)/Zanim pęknie srebrna nić/8
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ewa |
Podtytuł | „Człowiek złudzeń“: powieść druga |
Wydawca | Instytut Wydawniczy „Renaissance“ |
Data wyd. | 1920 |
Druk | Drukarnia Ludowa w Krakowie |
Miejsce wyd. | Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Krystjan nie znał panów, którzy jej towarzyszyli. Z rysów twarzy i stroju można ich było wziąć za cudzoziemców. Nawykli do najdziwniejszych przygód w codziennem życiu tancerki, spoglądali na Krystjana z chłodnem zaciekawieniem.
Ewa była od głowy do stóp otulona futrem z szarych kretów. Na kapturku widniała agrafa z prześlicznym rubinem i czaple pióro. Z pod kapturka wymykały się bujne zwoje włosów, barwy miodu. Twarz jej była lekko zaróżowiona od zimowego powiewu.
Uczyniła kilka gwałtownych kroków, a stanąwszy przed Krystjanem chwyciła obie jego dłonie rękami w białych rękawiczkach. Pod wpływem jej płomiennego spojrzenia skryły się w głąb jego duszy świadomość, radość, a nawet samo poczucie istnienia. Twarz jego wyrażała przestrach. Czuł się bezbronnym, jak piłka, którą ktoś rzuca i czekał na cel gdzie padnie.
— Kupiłeś Ignifera? — takie były jej pierwsze słowa, a gdy milczał zwróciła się, podnosząc brwi do Dawida Markuse.
Jubiler złożył ukłon i powiedział:
— Sądziłem, że nie mogę już liczyć na łaskawą panią. Bardzo mi przykro.
— Istotnie, wahałam się zbyt długo! — odparła swą melodyjną niemczyzną o wybitnie obcym tonie. Potem, zwracając się ponownie do Krystjana, ciągnęła dalej. — Eidelon, niema może w tem różnicy, czy ja go mam, czy ty. Przypomina serce, zmienione przez żądzę sławy w kryształ. Ty jednak żądny sławy nie jesteś. Gdybyś był, nie spotkalibyśmy się tutaj, jak dwa ptaki zagnane burzą w jedną rozpadlinę skalną. Ten klejnot czyni wrażenie widma i nie przyjęłabym go od nikogo, kto nie wie co on oznacza. Któżby zaś mógł wiedzieć to. Daje się towar i na tem koniec.
Dawid Markuse spojrzał na nią pełen podziwu i skinął głową.
Przynosi podobno nieszczęście posiadaczom swoim — powiedział Krystjan zcicha.
— Czy chcesz na nim zmierzyć siły swoje, Eidolon, czy chcesz zrobić próbę? Chcesz wyzwać demona, by wiedzieć szy coś przeciw tobie uczynić zdoła? Może mścił on się tylko na niegodnych, którzy go zdobyli podstępem. I mnie skusił także. Nazwa jego uczyniła mnie zazdrosną. Gdym go trzymała w dłoni, był czemś jak pępek Buddy. Nie można odeń oderwać myśli, ujrzawszy raz.
Spostrzegła, że obecność świadków onieśmiela Krystjana, ujęła go przeto pod,ramię i pociągnęła we wnęk okienny, przysłonięty firanką.
— Niewątpliwie ściąga na ludzi nieszczęście! — powtórzył mechanicznie. — Ale jakże go mam zatrzymać dla siebie, wobec tego, że ty, Ewo, chciałaś go posiąść.
— Weź go, weź i odczaruj! — odparła ze śmiechem.
Widząc jego powagę, przeprosiła za śmiech gestem,
jakby coś lekkiego wyrzucała z dłoni. Jęła nań spoglądać w milczeniu. W ostrym refleksie światła od śniegu, oczy jej miały zieloną barwę malachitu.
— Cóż ci jest? — spytała. — Masz spojrzenie samotnika.
— Dość już długo żyję niemal samotnie, — odrzekł Krystjan, jak zawsze oschle i ściśle — nawet Crammon mnie opuścił.
— Iwan Becker pisał mi o tobie, — powiedziała zcicha. — List ten ucałowałam. Nosiłam go na piersiach, powtarzając często półgłosem słowa. Czy istnieje zmartwychwstanie? Czy dusza może wykiełkować z ciemni, jak kwiat z korzenia? Czemuż tak stoisz bez ruchu? O ty pyszałku! Mów, czas krótki.
— Na cóż mówić! — zarzucił.
Mimo, że spojrzenie jego pozostało tępe, jakby niczego nie dostrzegał, zauważył zmianę w obliczu Ewy. Był tam nowy rys surowości, spotężniała wola przebijała przez muskulaturę, ogarniając nawet ruch długich rzęs. Doświadczenia poczynione z ludźmi i rzeczami przepoiły jej twarz lśnieniem, a zupełne owładnięcie sobą nadało ton dostojeństwa.
— Nie zapomniałam wcale, że tu mieszkasz, — zaczęła znowu, — ale wir zajęć nie zostawił miejsca dla ciebie. Oni liczą kroki moje i czyhają na chwilę, kiedy się obudzę. Powinnam pragnąć więzienia, lub bezinteresownego przyjaciela, któryby mnie zmusił szczędzić samej siebie. Podczas pobytu w Lizbonie dostałam od królowej prześlicznego, wielkiego psa, który tak był do mnie przywiązany, że czułam to wszystkiemi fibrami ciała. W tydzień potem leżał struty u furtki ogrodowej. O, jakże był milczący i czujny i jak umiał kochać. Omal nie wzięłam po nim żałoby! — Drżąc z chłodu, uniosła ramiona, opuściła je znowu i mówiła dalej spiesznie. — Zawezwę cię. Czy przybędziesz gdy cię wezwę? Czy będziesz gotów przybyć?
— Przybędę! — odpowiedział poprostu, ale serce mu zatętniło.
— Masz dla mnie jeszcze jakieś uczucie? Niezmienne? Nie zniszczalne? — spojrzenie jej miało nieopisany wzlot, a ciało pod tchnieniem ducha wymknęło się z codziennej osłony.
Pochylił jeno głowę.
— A cóż tam z Cortezją? — przystąpiła tak blisko, że Krystjan poczuł woń jej oddechu. — On się uśmiecha! — zawołała, cofając usta. — Miast paść raz choćby na kolana, szaleć, czy radować się, on się uśmiecha! Miej się na baczności z tym uśmiechem, gdyż może mi przyjść ochota zgasić go! — zerwała rękawiczkę z prawej dłoni i podała ja Krystjanowi, który posłusznie dotknął jej ustami. — A więc rzecz ułożona, Eidelon — powiedziała wesoło, tonem uwodzicielskim — jesteś gotów. Messieurs — zwróciła się wychodząc z wnęku do panów świty swojej, którzy po dwu, rozmawiali ze sobą szeptem — nous sommes bien presseés.
Pożegnała jubilera lekkim ruchem głowy, a panowie przepuścili mimo kroczącą żwawo, polem zaś bez szmeru, z czcią wielką poszli za nią.