Ewa (Wassermann)/Zanim pęknie srebrna nić/9

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jakób Wassermann
Tytuł Ewa
Podtytuł „Człowiek złudzeń“: powieść druga
Wydawca Instytut Wydawniczy „Renaissance“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa — Poznań — Kraków — Lwów — Stanisławów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
9.

Krystjan szedł przez wieś. Zobaczywszy siedzącego przy oknie Amadeusza Vossa, przystanął.
Voss wstał porywczo, otworzył okno, a Krystjan podszedł bliżej.
Była odwilż. Woda kapała z rynien dachów. Krystjan z lubością oddychał ruchliwem, mokrem powietrzem.
Oczy Vossa, okryte lśniąco szlifowanemi szkłami połyskiwały żółto.
— Znamy się, pono! — powiedział. — Chociaż dużo minęło czasu od kiedy tam, w Hag zbieraliśmy ostrężyny. Bardzo to dawne dzieje! — zachichotał zcicha.
Krystjan postanowił skierować rozmowę na głuchoniemego brata Amadeusza. W mgle przeszłości tkwiło lam zdarzenie, którego wyjaśnić sobie nie mógł, mimo wszelkich wysiłków myśli.
— Ludzie łamią sobie nademną głowy? — spytał Amadeusz, tonem człowieka, który chciałby wiedzieć co inni mówią o nim. — Jestem, zda mi się, kamieniem obrazy. Cóż pan sądzi?
— Nie przyznaję sobie prawa sądu! — odrzekł Krystjan niechętnie.
— Jakimże tonem, mówisz pan to! — mruknął Amadeusz, mierząc go spojrzeniem od stóp do głowy. — Jesteś pan dumny. A z jakiegoż powodu, jeśli nie przez ciekawość zatrzymałeś się pan tutaj?
Krystjan wzruszył ramionami.
— Czy pamiętasz pan pewne zdarzenie z czasu, kiedy przebywałem z ojcem na leśniczówce? — zapytał łagodnie i grzecznie.
— Cóż to za zdarzenie? Nie wiem o niczem... Zresztą czekajże pan,... może idzie o tę historję ze świnią? Gdy raz w gospodzie bito świnię, a ja...
— Tak, tak, mam na myśli historję z ową świnią! — odparł Krystjan, uśmiechając się blado. chwili kiedy to wypowiedział, cała widownia i akcja stanęły mu żywo w myśli.
Stał pod bramą z Amadeuszem i głuchoniemym Dytrychem. Nagle świnia zaczęła kwiczeć. Amadeusz wzniósł w tej chwili ramiona, które drgały konwulsyjnie w powietrzu. Przeraźliwy, przez całe minuty trwający wrzask śmiertelny zwierzęcia był dla Krystjana nowością, przejął go dreszczem, jednocześnie wabiąc go ku miejscu skąd dolatał. Pobiegł tam i ujrzał lśniący nóż rzeźnika wznoszące się i opadające ramię jego, oraz szamotanie krótkich, szczecinowatych nóg i ciała ofiary, które wiło się w drgawkach po ziemi. Amadeusz, z pianą na ustach, podążył za nim chwiejnie i powtarzał, wskazując palcem: Krew! Krew! Krystjan ujrzał krew na ziemi, na nożu i na białym fartuchu rzeźnika. Co się działo potem, nie wiedział już. Wiedział to jednak Amadeusz Voss.
Powiedział:
— Ogarnął mnie jakiś straszny skurcz, gdy świnia kwiczała. Przez kilka godzin leżałem sztywny, jak kij. Rodzice przerazili się, gdyż przypadłości takich nie miałem dotąd. Pamiętasz pan zapewne, w jaki sposób usiłowałeś dodać mi otuchy, czy zawstydzić. Wszedłeś pan w kałużę krwi i łupałeś nogami, tak że krew tryskała wysoko. Mój głuchoniemy brat zauważył, że to zwiększa jeszcze moje podniecenie. Jął bełkotać i wzniósł prosząco ręce ku panu. Tymczasem matka wybiegła z domu. Pan wówczas uderzyłeś Dytrycha pięścią w twarz.
— To prawda! Uderzyłem go pięścią w twarz! — przyznał Krystjan i pobladł.
— A z jakiegóż powodu? Dlaczego biłeś go pan? Od tego czasu nie zetknęliśmy się już nigdy. Widywaliśmy się zdaleka, to znaczy ja widywałem pana, pan mnie nie. Byłeś pan zbyt wytworny i zawsze towarzyszył panu, pański Anglik na przechadzkach. Czemu uderzyłeś pan Dytrycha? Czcił on pana wszakże potajemnie, biegał wszędzie za panem, nieprawdaż? Nieraz śmialiśmy się z tego obaj. Od tego dnia zaszła w nim i to wyraźna zmiana.
— Przypuszczam, żem go nienawidził! — odparł zadumany Krystjan. — Nienawidziłem go dlatego, że nie słyszał i nie mówił. Uważałem to za złośliwość.
— Dziwne. Za złośliwość uważałeś pan to? Dziwna rzecz.
Umilkli obaj. Krystjan dotknął kapelusza i zabierał się iść. Voss oparł łokcie o deskę okienną, wychylił się i powiedział:
— Czytałem w dzienniku, że pan kupił djament za przeszło pół miljona marek. Czy to prawda?
— Tak, to prawda! — odrzekł.
— Za jeden, jedyny djament przeszło pół miljona! Sądziłem, że jest to gazeciarska blaga. Czy mógłbym kiedyś zobaczyć ten kamień? Czy mi go pan pokaże?
Twarz jego wyrażała taką otwartość, pożądliwość, a jednocześnie tyle było w niej szyderstwa, że Krystjan zdumiał się.
— Chętnie, jeśli pan pofatyguje się do mnie, — odparł, jednocześnie atoli postanowił zlecić służbie, by oświadczyła, że go niema, gdyby Amadeusz przyszedł naprawdę.
Tknęła go tajemnica, głębia rozwarła się, ramię jakieś sięgnęło po niego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jakob Wassermann i tłumacza: Franciszek Mirandola.