Faraon/Tom I/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bolesław Prus
Tytuł Faraon
Podtytuł Tom I
Pochodzenie Pisma Bolesława Prusa
tom XVIII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1935
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXII.

Pobyt w nomesie Aa tak zmęczył następcę tronu, że dla odpoczynku i zebrania myśli kazał zaprzestać wszelkich uroczystości na swoją cześć i zapowiedział, aby w czasie podróży ludność nigdzie nie występowała z powitaniami dla niego.
Orszak książęcy dziwił się, nawet trochę gorszył. Ale rozkaz wykonano, i Ramzes znowu odzyskał nieco spokojności w życiu. Miał teraz czas do musztrowania żołnierzy, co było jego najmilszem zajęciem, i mógł nieco skupić zwichrzone myśli.
Zamknięty w najodleglejszym kącie pałacu, książę począł zastanawiać się: o ile spełnił rozkazy ojca?
Własnemi oczyma obejrzał nomes Aa: jego pola, miasteczka, ludność i urzędników. Sprawdził też, że wschodni brzeg prowincji uległ najazdowi pustyni. Spostrzegł, że ludność robocza jest obojętna i głupia, że robi tylko to, co jej każą, a i to niechętnie. Nareszcie przekonał się, że naprawdę wiernych i kochających poddanych znaleźć można tylko wśród arystokracji. Są oni bowiem albo spokrewnieni z rodem faraonów, albo należą do stanu rycerskiego i są wnukami żołnierzy, którzy walczyli pod Ramzesem Wielkim.
W każdym razie, ci ludzie szczerze garnęli się do dynastji i gotowi byli służyć jej z prawdziwym zapałem. Nie jak chłopi, którzy, odkrzyczawszy powitanie, czem prędzej biegli do swoich świń i wołów.
Główny jednak cel posłannictwa był nierozstrzygnięty. Ramzes nietylko jasno nie widział przyczyn zmniejszenia się królewskich dochodów, ale nawet nie umiał sformułować pytania: dlaczego jest źle i — jak poprawić złe? Czuł tylko, że legendowa wojna boga Seta z bogiem Ozyrysem niczego nie wyjaśnia i wcale nie podaje środków zaradczych.
Książę zaś, jako przyszły faraon, chciał mieć wielkie dochody, takie, jak dawni władcy Egiptu. I kipiał gniewem na samą myśl, że, wstąpiwszy na tron, może być równie ubogim jak ojciec, jeżeli nie uboższym.
— Nigdy!... — wołał książę, zaciskając pięści.
Dla powiększenia królewskich majątków był gotów rzucić się z mieczem na samego boga Seta i tak porąbać go w kawały, jak on zrobił ze swoim bratem Ozyrysem. Ale zamiast okrutnego bóstwa i jego legjonów, widział dokoła siebie: pustkę, ciszę i niewiadomość.
Pod wpływem tych szamotań się z własnemi myślami, zaczepił raz arcykapłana Mefresa.
— Powiedz mi, święty ojcze, któremu znana jest wszelka mądrość: dlaczego dochody państwa zmniejszają się i w jaki sposób możnaby je powiększyć?
Arcykapłan wzniósł ręce do góry.
— Niech będzie błogosławiony — zawołał — duch, który podszepnął ci, dostojny panie, takie myśli!... O, bodajbyś poszedł śladami wielkich faraonów, którzy pokryli Egipt świątyniami, a zapomocą tam i kanałów zwiększyli obszar urodzajnych gruntów!...
Starzec był tak wzruszony, że zapłakał.
— Przedewszystkiem — odparł książę — odpowiedz mi na to, o co pytam. Bo czyliż można myśleć o budowaniu kanałów i świątyń, gdy skarb jest pusty? Na Egipt spadło największe nieszczęście: jego władcom grozi ubóstwo. To przedewszystkiem należy zbadać i poprawić, a reszta znajdzie się.
— O tem, książę, dowiesz się tylko w świątyniach, u stóp ołtarzy — mówił arcykapłan. — Tylko tam szlachetna ciekawość twoja może być zaspokojona.
Ramzes rzucił się niecierpliwie.
— Przed oczyma waszej dostojności świątynie zasłaniają cały kraj, nawet skarb faraona!... Jestem przecie kapłańskim uczniem, wychowałem się w cieniu świątyń, znam tajemnicze widowiska, na których przedstawiacie złość Seta, a śmierć i odradzanie się Ozyrysa, i cóż mi z tego?... Gdy ojciec spyta mnie: w jaki sposób napełnić skarbiec? — nic nie odpowiem. Chyba powinienbym go namawiać, ażeby jeszcze dłużej i częściej modlił się, niż to robi dotychczas!
— Bluźnisz, książę, bo nie znasz wysokich obrzędów religji. Gdybyś je poznał, odpowiedziałbyś na wiele pytań, które cię dręczą. A gdybyś widział to, co ja widziałem!... Uwierzyłbyś, że najważniejszą sprawą dla Egiptu jest podźwignąć jego świątynie i kapłanów...
„Starcy po raz drugi w życiu stają się dziećmi“ — pomyślał książę i przerwał rozmowę.
Arcykapłan Mefres był zawsze bardzo pobożny; lecz w ostatnich czasach posuwał się nawet do dziwactw w tym kierunku.
— Dobrzebym wyszedł — mówił do siebie Ramzes — oddawszy się w ręce kapłanów, dla asystowania ich dziecinnym obrządkom. A może Mefres kazałby i mnie całe godziny wystawać przed ołtarzem z podniesionemi rękoma, jak to sam podobno robi, spodziewając się cudów!...
W miesiącu Farmuti (koniec stycznia — początek lutego) książę pożegnał Otoesa, aby przenieść się do nomesu Hak. Dziękował nomarsze i panom za wspaniałe przyjęcie, ale w duszy miał smutek, czując, że nie wywiąże się z zadania, które włożył na niego ojciec.
Odprowadzony przez rodzinę i dwór Otoesa, namiestnik z orszakiem swym przeprawił się na prawy brzeg Nilu, gdzie powitał go dostojny nomarcha Ranuzer z panami i kapłanami. Gdy książę stanął na ziemi Hak, kapłani podnieśli wgórę posągi bożka Atmu, patrona prowincji, urzędnicy padli na twarz, a nomarcha podał mu złoty sierp, prosząc, aby jako zastępca faraona, rozpoczął żniwo. W tej porze bowiem należało zbierać jęczmień.
Ramzes przyjął sierp, ściął parę garści kłosów i spalił je z kadzidłem przed bogiem, pilnującym granic. Po nim zrobił to samo nomarcha i wielcy panowie, a nareszcie zaczęli żniwo chłopi. Zbierali oni tylko kłosy, które pakowano w worki; słoma zaś zostawała w polu.
Wysłuchawszy nabożeństwa, które znudziło go, książę stanął na dwukolnym wozie. Wysunął się oddział wojska, za nim kapłani, dwaj panowie prowadzili za uzdy konie następcy. Za następcą, na drugim wozie, jechał nomarcha Ranuzer, a za nim ogromny orszak panów i sług dworskich. Lud, zgodnie z wolą Ramzesa, nie wystąpił; lecz chłopi, pracujący w polu, na widok procesji, upadali twarzami na ziemię.
W ten sposób, przeszedłszy kilka pontonowych mostów, rzuconych na odnogi Nilu i kanały, książę nad wieczorem dojechał do miasta Anu, stolicy prowincji.
Przez kilka dni ciągnęły się uczty powitalne, składano namiestnikowi hołdy, przedstawiano mu urzędników. Wkońcu Ramzes zażądał przerwania uroczystości i prosił nomarchę o zaznajomienie go z bogactwami nomesu.
Przegląd zaczął się nazajutrz i trwał parę tygodni. Codzień na podwórze pałacu, w którym mieszkał następca, przychodziły rozmaite cechy rzemieślnicze pod komendą cechowych oficerów, ażeby okazać księciu swoje wyroby.
Więc kolejno przeciągali fabrykanci broni z mieczami, włóczniami i toporami; fabrykanci instrumentów muzycznych z piszczałkami, trąbkami, bębnami i arfami. Po tych przyszedł wielki cech stolarski, który okazywał krzesła, stoły, kanapy, lektyki i wozy, ozdobione bogatemi rysunkami, wykładane różnokolorowem drzewem, perłową masą i kością słoniową. Potem niesiono metalowe naczynia kuchenne: ruszty do ognisk, rożny, dwuuszne garnki i płytkie rynki z pokrywami. Jubilerowie popisywali się cudnej piękności pierścieniami ze złota, branzoletami na ręce i nogi z elektronu, czyli mieszaniny złota i srebra, łańcuchami; wszystko to kunsztownie rzeźbione, wysadzane drogiemi kamieniami, lub różnokolorową emalją.
Zamknęli pochód garncarze, niosący przeszło sto gatunków naczyń glinianych. Były tam wazy, garnki, misy, dzbany i kruże, najrozmaitszej formy i wielkości, pokryte malowidłami, ozdobione głowami zwierząt i ptaków.
Każdy cech składał księciu ofiary ze swoich najpiękniejszych wyrobów. Zapełniły one dużą salę, choć nie było między niemi dwu do siebie podobnych.
Po skończeniu ciekawej, lecz i nużącej wystawy, jego dostojność Ranuzer spytał księcia: czy jest zadowolony?
Następca zamyślił się.
— Piękniejsze rzeczy — odparł — widziałem chyba w świątyniach, albo w pałacach mego ojca. Ponieważ jednak mogą kupować je tylko ludzie bogaci, więc nie wiem, czy skarb państwa ma z nich dość wielkie dochody.
Nomarchę zdziwiła ta obojętność dla dzieł sztuki w młodym panu, a zaniepokoiła troska o dochody. Chcąc jednak zadowolić Ramzesa, zaczął od tej pory oprowadzać go po fabrykach królewskich.
Więc jednego dnia zwiedzili młyny, gdzie niewolnicy w kilkuset żarnach i stępach przygotowywali mąkę. Byli w piekarniach, gdzie wypiekano chleb i suchary dla wojska, tudzież w fabryce, gdzie robiono konserwy z ryb i mięsa.
Oglądali wielkie garbarnie i warsztaty sandałów, huty, gdzie topiono bronz na naczynia i oręże, potem cegielnie, cechy tkaczów i krawców.
Zakłady te mieściły się we wschodniej części miasta. Ramzes z początku oglądał je ciekawie; ale bardzo prędko obrzydł mu widok robotników, którzy byli wystraszeni, chudzi, mieli chorowitą cerę i blizny od kijów na plecach.
Od tej pory bawił krótko w fabrykach; wolał przypatrywać się okolicom miasta Anu. Daleko, na wschodzie, widać było pustynię, wśród której w roku zeszłym odbywały się manewry pomiędzy korpusem jego i Nitagera. Jak na dłoni widział gościniec, którym maszerowały jego pułki, miejsce, gdzie z powodu znalezienia skarabeuszów, machiny wojenne musiały skręcić na pustynię, a może nawet i to drzewo, na którem powiesił się chłop, kopiący kanał...
Z tamtego szczytu, w towarzystwie Tutmozisa, spoglądał na kwitnącą ziemię Gosen i złorzeczył kapłanom. A tam, między wzgórzami spotkał Sarę, do której zapaliło się jego serce.
Dziś, jakie zmiany!... Już przestał nienawidzieć kapłanów, od czasu gdy za sprawą Herhora dostał korpus i namiestnikostwo. Sara zaś zobojętniała mu jako kochanka, lecz natomiast coraz żywiej obchodziło go dziecię, którego miała zostać matką.
„Co ona tam robi? — myślał książę. — Już dawno nie miałem od niej wiadomości.“
A gdy tak patrzył na wschodnie wzgórza i rozpamiętywał niedawną przeszłość, stojący na czele jego świty nomarcha Ranuzer był przekonany, że książę spostrzegł jakieś nadużycia w fabrykach i medytuje nad sposobem ukarania go.
— Ciekawym, co on zobaczył? — mówił w sobie dostojny nomarcha. — Czy to, że połowę cegły sprzedano kupcom fenickim, czy że dziesięć tysięcy sandałów brakuje w składzie, czy może jaki podły nędznik szepnął mu co o metalowych hutach?...
I serce Ranuzera napełnił wielki niepokój.
Nagle książę odwrócił się do świty i wezwał Tutmozisa, który zawsze miał obowiązek znajdować się wpobliżu jego osoby.
Tutmozis przybiegł, następca odszedł z nim jeszcze dalej na stronę.
— Słuchaj — rzekł, wskazując na pustynię. — Widzisz ty te góry?...
— Byliśmy tam zeszłego roku... — westchnął dworak.
— Przypomniałem sobie Sarę...
— Zaraz spalę kadzidło bogom! — zawołał Tutmozis — bom już myślał, że od czasu, gdy jesteś namiestnikiem, wasza dostojność zapomniałeś o swoich wiernych sługach...
Książę popatrzył na niego i wzruszył ramionami.
— Wybierz — mówił — z pośród darów, które mi złożono, wybierz kilka najpiękniejszych naczyń, sprzętów, tkanin, a nadewszystko branzolet i łańcuchów, i zawieź to Sarze...
— Żyj wiecznie, Ramzesie — szepnął elegant — bo jesteś szlachetnym panem!
— Powiedz jej — ciągnął książę — że mam serce zawsze pełne łaski dla niej. Powiedz, że chcę, aby pilnowała swego zdrowia i dbała o dziecko, które ma przyjść na świat. Gdy zaś zbliży się czas rozwiązania, a ja spełnię rozkazy ojca mego, powiedz Sarze, że przyjedzie do mnie i osiądzie w mym domu. Nie mogę ścierpieć, ażeby matka mojego dziecka tęskniła w samotności... Jedź, uczyń, com rzekł, i wracaj z dobremi wiadomościami.
Tutmozis upadł na twarz przed szlachetnym władcą i natychmiast puścił się w drogę. Orszak księcia, nie mogąc odgadnąć treści rozmowy, zazdrościł Tutmozisowi łask pańskich, a dostojny Ranuzer czuł rosnący niepokój w swej duszy.
„Obym — mówił stroskany — obym nie potrzebował podnieść ręki na samego siebie i w kwiecie wieku osierocić domu!... Pocóżem, nieszczęsny, przywłaszczając sobie dobra jego świątobliwości faraona, nie pomyślał o godzinie sądu?“
Twarz jego zrobiła się żółta i nogi chwiały się pod nim. Ale książę, opanowany falą wspomnień, nie spostrzegł jego trwogi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Głowacki.