[44]AKT CZWARTY.
SCENA I.
TEZEUSZ, ENONA.
TEZEUSZ:
Co ja słyszę? Ten zdrajca, zuchwalec bezwstydny,
Na cześć ojca gotował zamach tak ohydny?
Jakżeż okrutnie, losie, znęcasz się nade mną!
Szaleję, zmysły zebrać chciałbym nadaremno...
O tkliwości! Dobroci, tak źle odwdzięczona!
O haniebny zamiarze! O myśli szalona!
By chuć nasycić czarną, co zmysły mu smaga,
Niegodziwiec przemocy użyć się nie wzdraga.
Poznałem broń, narzędzie haniebnego dzieła —
Dla innych mu ją czynów ma ręka przypięła.
Najświętsze krwi rękojmie za nic mi nie stały...
I Fedra odwłóczyła pomstę tej zakały,
Fedra chciała milczeniem ochraniać winnego!
ENONA: Raczej oszczędzać chciała ojca nieszczęsnego:
Wstydem zdjęta za zamiar tej chuci przeklętej
I za płomień zbrodniczy, z jej oczu poczęty,
Chciała umrzeć; dłoń, zbrojna w żelazo uczynne,
Miała zgasić jej oczu promienie niewinne.
Ujrzałam, poskoczyłam, chwyciłam wpół ciała...
Jam ją jedynie dla cię ocalić zdołała
I, jej łez, a twej męki litując się razem,
Mimo chęci się stałam jej cierpień wyrazem.
[45]
TEZEUSZ:
Przewrotny! Ha, widziałem, jak zbladły mu lica,
Jak mimowoli zadrżał na widok rodzica!
Oczy jego zaledwie, że radość jawiły,
Chłodne uściski czułość mą lodem zmroziły.
Ale czy ta występna miłość, którą pała,
Poprzednio już w Atenach objawić się śmiała?
ENONA:
Panie, przypomnij sobie skargi swojej żony:
Źródło ich tkwiło w owej miłości szalonej.
TEZEUSZ:
I w Trezenie szaleństwo wszczęło się na nowo?
ENONA:
Opowiedziałam, panie, wszystko, słowo w słowo.
Lecz zbyt długo ma pani w śmiertelnej udręce
Czeka — ścierp, iż me służby rychłe jej poświęcę.
SCENA II.
TEZEUSZ, HIPOLIT.
TEZEUSZ: Otóż i on! Bogowie! Ta postać, tak miła,
Jakichż oczu, jak moich, by nie omamiła?
Trzebaż, by pod tą maską tak plugawe wnętrze
W cnót się wszelkich stroiło uroki najświętsze?
Czemuż nie dano, aby przez pewne oznaki
Każdy mógł przejrzeć niskość duszy ladajakiej?
HIPOLIT: Wolnoż zapytać, jakie uczucia złowrogie
Zmąciły to oblicze dostojne i drogie?
Czy udział syna w trosce twej nie ulży w niczem?
TEZEUSZ:
Przewrotny! Ty śmiesz stawać przed mojem obliczem?
Potworze, gromów nieba po sto razy godny,
Zbójów, z których świat czyszczę, odpadku wyrodny,
[46]
Ty, którego chuć sprosna w kazirodczym szale
Ojca własnego łoże chce splamić zuchwale —
Ty śmiesz mi jawić swoje obłudne spojrzenie
W tem miejscu, co twe niecne widziało płomienie,
I nie spieszysz co rychlej szukać na kraj świata
Siedzib, gdzie o Tezeju i wieść nie dolata?
Precz, zdrajco! Mej wściekłości nie chciej stawić czoła,
Nie kuś gniewu, co ledwie powstrzymać się zdoła!
Dosyć już dla mnie, dosyć hańby wiekuistej,
Iż mogłem na świat wydać płód równie nieczysty,
Niż, żeby śmierć twa jeszcze, czci mojej zakała,
Chlubnych dzieł długie pasmo dziś pokalać miała.
Uciekaj i, gdy nie chcesz szeregu pomnożyć
Zbrodniarzy, których dłoń ta zdołała umorzyć,
Strzeż się, aby to słońce, co nad nami płonie,
Śladów stóp twoich w tej tu nie ujrzało stronie!
Uciekaj, mówię, rychło: jeszcze tej godziny
Z twej obmierzłej postaci oczyść me dziedziny!
A ty, Neptunie, jeśli mej prawicy siła
Niegdyś z bezecnych zbójów brzeg twój oczyściła,
Pomnij, że sam w nagrodę mej zwycięskiej bitwy
Przyrzekłeś pierwszej mojej wysłuchać modlitwy!
Wśród strasznego więzienia jęcząc długiej nocy,
Ni razu-m twej nie wezwał nieśmiertelnej mocy,
Szczędząc łask, jakich prawo mam żądać od ciebie,
By móc się do nich uciec w godniejszej potrzebie.
Dziś cię błagam — racz pomścić ojcowską niedolę:
Oddaję tego zdrajcę na gniewów twych wolę,
W krwi własnej płomień jego ugaś świętokradczy!
Wściekłość twa, by najsroższa, łaskę mi wyświadczy.
HIPOLIT: Fedra o niecny płomień wini Hipolita!
Słupieje dusza, zgrozy nadmiarem przybita!
Tyle ciosów znienacka wali w moją głowę,
Że głos tłumią mi w piersiach, odejmują mowę.
[47]
TEZEUSZ:
Zdrajco! Mniemałeś może, iż trwożne milczenie
Twoich niecnych zakusów pogrzebie wspomnienie?
Nie trzeba było, kiedyś uchodził, w jej dłoni
Zostawiać tej, co oto cię oskarża, broni,
Lub też, by dopełniła się wszelka sromota,
Trzeba ją było zbawić mowy i żywota.
HIPOLIT:
Kłamstwem tem najczarniejszem słusznie oburzony,
W pełnem wyznaniu szukać winienbym obrony,
Lecz chcę szanować sekret, co ciebie dotyka.
Uznaj przyczynę, która usta mi zamyka,
Ojcze, i, próżnych zgryzot nie chcąc mnożyć sobie,
Przyjrzyj się memu życiu i mojej osobie!
Zbrodnia lżejsza poprzedza zawżdy ostateczną:
Kto bądź umiał granicę przekroczyć stateczną,
Może zczasem pogwałcić i wzgląd by najświętszy.
Tak, jak zacność, i zbrodnia stopniami się piętrzy
I nigdy nie widziano zbożności i cnoty,
Iżby się nagle w bezmiar zmieniły podłoty.
W jednym dniu się nie stanie człek szlachetny z młodu
Przewrotnym skrytobójcą, kazicielem rodu.
Wstydliwej bohaterki piersią wykarmiony,
Nigdym się krwi niegodnym nie okazał onej;
Roztropny Pitej, gdym był dzieckiem jeszcze słabem,
Raczył mą młodość krasić swych nauk powabem.
Nie chcę w własnem świadectwie szukać zbytniej chwały,
Lecz, jeśli jaką cnotę bogi mi przyznały,
Mniemam, panie, iż właśnie imię moje sławią
Za wstręt do zbrodni, jaką dzisiaj mnie plugawią.
Z tego słynie Hipolit w całym greckim kraju:
Aż do srogości-m przywiódł czystość obyczaju,
Czucia me nieugięte wiadome są w świecie,
[48]
Dzień jasny nie jest czystszy, panie, niż twe dziecię.
I ten Hipolit miałby plugawem spojrzeniem...
TEZEUSZ:
Tak, hardość twa, nikczemny, jest twem potępieniem!
Oziębłości twej niecne przyczyny są widne:
Fedra jedna wabiła twe oczy bezwstydne
I dusza twa, zmrożona dla przedmiotów innych,
Obca była powabom płomieni niewinnych.
HIPOLIT: Nie, ojcze, owo serce — poznaj prawdę całą! —
Czystej miłości czarów strzec się nie umiało:
Kocham... Oto, wiedz, ojcze, ma zbrodnia prawdziwa!
Kocham... Zakazów twoich zdeptałem ogniwa:
W kajdanach swych Arycja więzi mnie dziś miła,
Córa Pallanta syna twego ujarzmiła...
Ubóstwiam ją, me czucia, praw twoich niepomne,
Dla niej płoną, jej święcą pragnienia niezłomne.
TEZEUSZ:
Kochasz ją? Nieba! Nie, nie, ty mnie nie oszukasz:
Ucieczki dla swej zbrodni w innej zbrodni szukasz!
HIPOLIT:
Panie, pół roku, milcząc, kocham bez pamięci —
Właśnie, drżąc, szedłem oto wyznać ci me chęci.
Jakto? Nic cię nie zdoła z błędu tego wywieść?
Jakież zaklęcia trzeba mi straszliwe przywieść?
Niechaj ziemia, niech niebo, niech wszystek dech boży...
TEZEUSZ: Zawżdy byli zbrodniarze do przysięgi skorzy.
Przestań, przestań się miotać i łyskać oczyma,
Gdy twa kłamliwa cnota innych świadectw nie ma!
HIPOLIT:
Gniew twój, ojcze, szczerości mej dojrzeć nie raczy...
Fedra mnie w głębi serca ocenia inaczej.
TEZEUSZ: Możeż być bezczelności więcej i udania!
HIPOLIT: Jakiż czas, jakie miejsce mojego wygnania?
[49]
TEZEUSZ: Poza słupy Alcyda przenieś swe siedlisko!
Jeszcze obecność zdrajcy będzie mi za bliską.
HIPOLIT:
Pod najstraszliwszej zbrodni zarzutem tak srogim
Gdzież szukać mi przyjaciół, gdyś ty mi jest wrogiem?
TEZEUSZ:
Idź, szukaj sobie druhów, których serce zgniłe
Porubstwo, kazirodztwo ma za cnoty miłe,
Zdrajców bez czci i wiary, których dusza podła
Warta jest, by takiego pana nosić godła!
HIPOLIT:
Mówisz wciąż o porubstwie i hańbie wszelakiej —
Milczę. Jednakże Fedra z matki idzie takiej,
Wiedzie się z rodu, w którym — komuż to jest tajne? —
Bardziej, niż w moim, sprawy owe są zwyczajne.
TEZEUSZ:
Jakto? Jeszcze wściekłości twej się nie przebrało?
Po raz ostatni, znikaj z mych oczu, zakało!
Precz, nie czekaj, aż ojca zmusi ta sromota,
By cię kazał haniebnie wyszczuć het, za wrota!
SCENA III.
TEZEUSZ: (sam)
Nędzny, ku zgubie swojej pomykasz tak żywo!
Neptun na rzekę, nawet dla bogów straszliwą,
Zaklął się i poprzysiągł — ufam, że nie zwodził:
Bóg-mściciel wślad twój spieszy, darmobyś uchodził.
Kochałem cię i czuję mimo twe przewiny,
Iż serce z drżeniem czeka straszliwej godziny...
Ale na gniew i pomstę nadtoś już zasłużył:
Któryż syn wiary ojca tak szpetnie nadużył?
Wielkie nieba, co moją męczarnię widzicie,
Jaż to wydałem na świat tak niegodne dziecię?
[50]SCENA IV.
TEZEUSZ, FEDRA.
FEDRA: Panie, spieszę tu do cię, pełna słusznej trwogi!
Twój głos, brzemienny gniewem, dotarł aż w me progi,
Lękam się, iż wślad za nim mknie pomsty godzina.
Jeśli czas jeszcze, panie, oszczędź swego syna,
Uszanuj krew swą własną, błagam ciebie o to,
Smutków mych nie dopełniaj tą nową zgryzotą,
Nie każ mi życie całe żałować daremnie,
Iż z ręki się ojcowskiej polała przeze mnie!
TEZEUSZ: Nie, pani, ta krew mojej nie splamiła dłoni.
Jednak winny się karze słusznej nie obroni,
Nie śmiertelna to ręka pomsty tej dokona:
Neptun jest mi ją winien — i będziesz pomszczona.
FEDRA:
Neptun, panie! Co słyszę? Chciałżebyś tak krwawo...
TEZEUSZ:
Jakto? Takąż los zdrajcy przejął cię obawą?
Raczej do próśb mych słusznych dołącz swe przekleństwo,
W całej ohydzie przedstaw jego bezeceństwo,
Podsyć gniew mój, co płonie jeszcze zbyt łagodnie!
Jeszcze ci nie są znane wszystkie jego zbrodnie:
Zniewagi przeciw tobie były mu obroną,
Twe usta (tak powiada) fałszem jawnym zioną,
Twierdzi, jako Arycja panią jego serca,
Że ją kocha.
FEDRA: Co, panie?...
TEZEUSZ: Tak rzekł przeniewierca,
Lecz łacnom przejrzał zamiar sztuczki tak zdradliwej.
Miejmy nadzieję w pomście Neptuna rychliwej!
Idę sam przed ołtarze, błagać go, by święcie
Swe nieśmiertelne dzisiaj wypełnił zaklęcie.
[51]SCENA V.
FEDRA: (sama)
Odszedł. Jakaż wieść moje ugodziła uszy?
Jakiż żar, źle zdławiony, ocknął się w mej duszy?
Jakiż piorun, o nieba, jaka wieść złowroga!
Biegłam ratować mego najmilszego wroga,
I, przemocą wydarłszy się z ramion Enony,
Szłam, gdzie mnie głos wyrzutu pędził niezwalczony —
Kto wie, co byłam zdolna w tej chwili uczynić?
Samą siebie umiałabym może obwinić
I, gdyby mi wzruszenie głosu nie odjęło,
Strasznej pokuty możebym spełniła dzieło.
Hipolit wie, co miłość, i nie dla mnie płonie!
Arycja tkliwsze czucia zażegła w tem łonie!
Ha, bogi, gdy na moje spojrzenia namiętne
Zbroił się w wzrok tak dumny, czoło tak niechętne,
Mniemałam, iż to serce, wszystkim równie harde,
Całej mej płci jednaką okazuje wzgardę!
Inna wszelako dumę zuchwalca ugięła,
Oczy, dla mnie okrutne, inna w jassyr wzięła;
Być może, serce jego na miłość jest tkliwe
I dla mnie tylko jednej ma usta wzgardliwe...
I tego niewdzięcznika jażbym bronić miała!
SCENA VI.
FEDRA, ENONA:ENONA.
FEDRA: Droga Enono, wiesz li, com oto słyszała?
ENONA:
Nie, lecz, wyznaję, z drżeniem spieszę tu za tobą.
Zamiar twój nagły lękiem zdjął mnie i żałobą,
Drżę cała, że z ust twoich coś, co nie powinno...
[52]
FEDRA:
Enono, ktoby mniemał? Wiesz, on kochał inną!
ENONA: Jakto?
FEDRA: Hipolit kocha! Tak, ten wróg zacięty
Miłości, wiecznie chmurny, wiecznie nieugięty,
Co go spojrzenie mierzi, każde słówko drażni,
Tygrys, przed którym zawsze jam drżała z bojaźni,
Dziś spętany, wręcz własnej nie zapiera klęski —
I wiesz: Arycji trofej przypada zwycięski.
ENONA: Arycji?
FEDRA: Ha, boleści, dotychczas nieznana!
Jakaż mi nowa jeszcze rozpacz jest pisana!
Wszystko, com wycierpiała, me wzruszenia, lęki,
Szaleństwo żądz daremnych, ogrom hańby, męki,
Wzgardy tego zuchwalca zniewaga tak gruba,
To cierpień mych obecnych jeno mała próba.
Kocha ją! Jakim cudem zmamili me oczy?
Gdzie się widują? Odkąd? Jak? Wściekłość mnie mroczy...
Wiedziałaś o tem! Czemuś łudzić mi się dała?
O ich sekretnych ogniach czemuś nie wspomniała?
Czy często spotykali się? Z sobą mówili?
Czy się z miłością swoją w lasów głębi kryli?
Niestety! Mogli bawić z sobą najswobodniej:
W westchnieniach ich niebiosy nie widziały zbrodni,
Bez wyrzutu folgować mogli chęci własnej,
Dzień im wstawał co ranka pogodny i jasny!
A ja, natury całej zakała hańbiąca,
Kryłam się przed dniem białym, unikałam słońca,
Do boga śmierci jeno śmiałam zwracać modły —
Czekałam chwili, w której dech wyzionę podły.
Gorzkiemi łzy się pojąc i żółcią karmiona,
Jeszcze w męczarni swojej zbyt pilnie strzeżona,
Oczu nawet dosyta w łzach obmyć nie śmiałam...
Z drżeniem się tą rozkoszą gorzką napawałam
[53]
I, pod czołem pogodnem kryjąc wszystkie bole,
Nawet zapłakać na mą nie mogłam niedolę.
ENONA: Jakiż owoc z daremnej miłości posiędą?
Nie ujrzą się już więcej.
FEDRA: Ha! Kochać się będą!
Teraz oto, w tej chwili — och, myśli straszliwa! —
Z niewczesnej miłośnicy drwiąc sobie do żywa,
Mimo wygnanie, co ich nadzieje dziś grzebie,
Ślubują nawspak losom należeć do siebie.
Nie, nie zdołam ich szczęścia ścierpieć! Ach, Enono,
Ulituj się zazdrości, co kąsa me łono:
Trzeba zgubić Arycję, trzeba króla judzić,
Przeciw krwi nienawistnej jego gniew pobudzić!
Niech na znikome kary czasu dziś nie traci,
Zbrodnia siostry przewyższa stokroć winy braci!
Póty błagać go będę, ściskać mu kolana...
Co czynię? Dokąd myśl mnie wiedzie obłąkana?
Kogóż czynić mścicielem zazdrości mej chciałam?
Mąż mój żyw, a ja ciągle dawnym ogniem pałam!
Dla kogo? W jaką stronę me pragnienia mierzą?
Z każdem słowem od grozy włosy mi się jeżą!
Me zbrodnie od tej chwili dobiegły już granic:
Potwarcza, kazirodna, niepomna już na nic,
W dzikiem pragnieniu pomsty, w żądz plugawych męce,
Głodna we krwi niewinnej umazać swe ręce...
Nędznica!... I ja żyję! I spojrzenie cierpię
Tego świętego słońca, z którego ród czerpię!
Mym praszczurem jest ojciec i pan bogów wszelkich,
Niebo, świat cały pełne są mych przodków wielkich!
Gdzie się skryć? Niech moc piekieł mnie pochłonie żywą!
Ha! Wszak mój ojciec urną tam włada straszliwą,
Los, mówią, jego dłoni zwierzył ją surowej:
Minos tam nas, śmiertelnych, sądzi blade głowy.
Jak wzdrygnie się cień jego, gdy, grozą przejęty,
[54]
Ujrzy przed sobą obraz swej córki wyklętej,
Zmuszonej wyznać życie, plugastwem skalane,
I zbrodnie, samym piekłom, być może, nieznane!
Jak przyjmiesz, ojcze, widok ten, stokroć hańbiący?
Widzę, jak straszna urna z dłoni leci drżącej,
Widzę, jak, wielki przykład pragnąc dać przed światem,
Ty sam własnej krwi swojej żądasz stać się katem!
Przebacz: nad rodem twoim niebiosa się srożą,
W szaleństwie swojej córy uznaj pomstę bożą!
Ach, biedne moje serce z tej zbrodni ogromu
Nie zebrało owocu innego prócz sromu:
Nieszczęściami ścigana po ostatek tchnienia,
Oddaję ducha, wszystkie zgłębiwszy cierpienia.
ENONA:
Ach, pani, przestań dręczyć się w złowróżbnym szale
I innem popatrz okiem na błąd, ludzki wcale!
Kochasz — nie zwalczyć ludziom przeznaczeń wyroku:
Ofiarą nieszczęsnego stałaś się uroku.
Zaliż cud ten nie trafił się żadnej kobiecie?
Czyż miłość ujarzmiła ciebie pierwszą w świecie?
Słabość taka to wszakże zwykła ludzka kolej
I, śmiertelna, ulegasz też śmiertelnych doli.
Dość pospolite jarzmo ty oblewasz łzami:
Toć mieszkańce Olimpu, toć bogowie sami,
Co zbrodnie nasze gniewem straszą wiekuistym,
Też płonęli niekiedy czuciem niezbyt czystem.
FEDRA:
Co słyszę? Ty śmiesz kusić mnie takim przykładem?
Do końca swych podszeptów truć mnie pragniesz jadem,
Nieszczęsna! Oto, jakeś nędznie mnie zgubiła:
Żegnałam się już z życiem — tyś mi je wróciła,
Na twe prośby jam względów świętych się wyrzekła,
Strzegłam się Hipolita — tyś mnie doń zawlekła.
Coś uczyniła? Czemu twe usta nieprawe
[55]
Ważyły się potwarczo kalać jego sławę?
On życiem to przypłaci, jeśli nie zawiodły
Oszalałego ojca świętokradcze modły.
Już cię nie słucham. Precz stąd, potworze zdradliwy,
Samą mnie zostaw mojej doli nieszczęśliwej!
Oby niebo raczyło godnie cię zapłacić!
Oby twa kara mogła na zawsze wytracić
Ród podłych zauszników, co przez niskie względy
Nieszczęśliwych swych panów podsycają błędy,
Pchają tem głębiej w przepaść, miast wstrzymywać od niej,
I śmią im jeszcze drogę wygładzać do zbrodni!
Niegodziwi pochlebcy — najbardziej złowrogi
Dar, jakim władców karze gniew niebiosów srogi.
ENONA: (sama)
Wszystkom zdeptała dla niej, wszystko poświęciłam —
I oto mi nagroda! Mam, co zasłużyłam!
|