Ferondo w czyśćcu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Giovanni Boccaccio
Tytuł Ferondo w czyśćcu
Pochodzenie Dekameron
Wydawca Bibljoteka Arcydzieł Literatury
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OPOWIEŚĆ VIII
Ferondo w czyśćcu
Ferondo, połknąwszy pewien proszek, zostaje pogrzebany, jako człek wrzekomo martwy. Opat, cieszący się tymczasem wdziękami jego żony, dobywa go z grobowca i przenosi do lochu, który Ferondo za czyściec poczytuje. Później Ferondo zmartwychwstaje, a mniemając, że żonie syna spłodził, wychowuje go, jak na ojca przystało

Opowieść Emilji, pomimo swej długości, nie znudziła nikogo. Przeciwnie, wszyscy zaręczali, że tylu różnych zdarzeń z większą ścisłością przedstawić było nie lza. Poczem królowa uwiadomiła Laurettę skinieniem o życzeniu swojem; Lauretta w te słowa zaczęła:
— Miłe damy! Pragnęłabym przedewszystkiem opowiedzieć wam o pewnem zdarzeniu, które raczej na kłamliwy wymysł, niźli na prawdę wygląda. Przypomniałam sobie o niem, usłyszawszy, jak to pewien człek pogrzebiony i opłakany miasto drugiego został; teraz opowiem wam o przypadkach żywego człeka, którego pochowano, aby go później już nie za żywego, lecz za zmartwychwstałego poczytywać. On sam, jako i wielu innych, twardo wierzył, że z grobu powstał. Ten zasię, co na należną karę zasługiwał, jako święty, odtąd był czczony.
Było w Toskanji pewne opactwo, które po dziś dzień jeszcze tam istnieje. Leżało ono, jak to dość często się zdarza, w okolicy odludnej. Opatem został obrany pewien mnich, człek we wszystkiem świętobliwy i przykładny, grzeszący jeno niepomiernym pociągiem do białogłowskiego pogłowia. Umiał jednak tak ostrożnie i chytrze poczynać sobie, że nikt nie wiedział o jego słabości i że wszyscy za wzór cnót go uważali. Zdarzyło się, że z opatem zaprzyjaźnił się wielce pewien bogaty mieszczanin, Ferondem zwany. Był to człek gruby i jedynie swą korzyść własną mający na celu. Opat lubił przestawać w jego towarzystwie tylko dlatego, że prostactwo Feronda nieraz wiele wesołości mu przyczyniało. Świętobliwy mąż zauważył, że Ferondo ma za małżonkę wielce urodziwą białogłowę, i wkrótce tak się w niej zakochał, że dniem i nocą o niczem innem myśleć nie mógł. Wiedząc jednakże, że Ferondo, wielki głuptak i prostak we wszystkich sprawach, jest chytrym i przebiegłym, jeśli o pilnowanie żony chodzi, zwątpił już w uskutecznienie pragnień swoich. Jednakoż, jako człek przemyślny, tyle na Ferondo wymógł, iż ten pospołu z swoją żonką nieraz zachodził do ogrodu klasztornego, aby w nim przechadzki zażywać. Tutaj z wielkiem namaszczeniem prawił im o szczęśliwości przyszłego życia i o świętobliwych uczynkach zmarłych, tak mężczyzn jak i kobiet. Opowieści te natchnęły żonę Feronda chęcią wyspowiadania się przed opatem, na co łatwo pozwolenie od męża swego uzyskała; ku wielkiemu ukontentowaniu opata zjawiła się pewnego dnia u niego, usiadła u jego stóp i rzekła w te słowa:
— Wielebny ojcze! Gdyby Bóg był mnie innym mężem obdarzył, albo bez męża ostawił, wierę, nietrudnoby mi było, dzięki waszym pouczeniom, wstąpić na drogę, która ku wiecznemu żywotowi wiedzie. Aliści, wziąwszy pod rozwagę, jakim człekiem jest mój Ferondo i jak wielka jest jego głupota, mogę się za wdowę poczytywać. Jednakoż zamężna jestem, bowiem, póki on żyje, drugiego męża wziąć sobie nie mogę. Ferondo, tępe przyrodzenie mając, bez żadnej przyczyny jest o mnie zazdrosny okrutnie, dzięki czemu żyję w nieustawnej trwodze, z mężem mym skłócona. Dlatego też, nim do spowiedzi przystąpię, proszę was pokornie, ojcze wielebny, abyście mi jakiejś rady udzielili. Jeśli nie będę miała możności postępować zgodnie z wolną i dobrą wolą moją, na niewiele mi się zda cała spowiedź.
Wyznanie to niepomiernie uradowało opata, zdało mu się bowiem, że los otwiera mu drogę, wiodącą do spełnienia najgorętszych jego pragnień.
— Moja córko — rzecze — łatwo mi pojąć, że tak pięknej i subtylnej białogłowie, jak wy, ciężko jest być żoną idjoty, a cóż dopiero zazdrośnika! Ponieważ w osobie waszego męża głuptak z zazdrośnikiem się łączy, więc nie dziwuję się wcale waszym skargom. Mówiąc węzłowacie, nie widzę innej rady i środka, krom tego, aby Ferondo zazdrości swojej się oduczył. Lek stosowny i skuteczny dlań dobrze przygotować umiem. Proszę was jeno, abyście słowa moje w najgłębszej zachowali tajności.
Białogłowa odparła na to:
— Nie wątpcie o tem, mój ojcze! Raczej umrę, niżli powtórzę komuś słowa wasze.
— Jeśli chcemy, aby Ferondo się uleczył — rzekł opat — musi on czas niejaki w czyśćcu spędzić.
— Jakto? — zawołała niewiasta — zali może się tam dostać za życia?
— Należy tedy, aby pierwej umarł, a później tam pójdzie. Gdy już tyle katusz przecierpi, że się swojej zazdrości oduczy, my swemi modlitwami będziemy prosili Boga, aby go do życia powrócił, co Bóg, ani chybi, uczyni.
— Zatem — rzekła białogłowa — przyjdzie mi żyć w wdowieńskim stanie?
— Tak — odparł opat — przez czas niejaki, w ciągu którego winniście to mieć na pieczy, aby w stadło małżeńskie z kimś innym nie wstąpić, Bóg bowiem ukarałby was za to, a Ferondo po swoim powrocie z czyśćca stałby się jeszcze większym zazdrośnikiem.
— Gotowa jestem na wszystko — rzecze białogłowa — byleby się tylko od szkaradnej swej wady oswobodził i abym nie potrzebowała żyć nadal, jak w więzieniu.
— Uczynię, co w mojej mocy leży — odparł opat — jakąż nagrodę jednak za tę przysługę od was otrzymam?
— Żądajcie, czego chcecie, ojcze wielebny — rzekła żona Feronda — bylebym tylko była w stanie życzenia wasze wypełnić. Aliści cóż może ofiarować taka, jak ja, białogłowa mężowi tak dostojnemu, jak wy?
— Możecie mi uczynić łaskę, równą tej, którą ja Wam wyświadczyć pragnę. Jeśli bowiem chcę was pociechą i szczęściem obdarzyć, wy możecie stać się zbawieniem i radością życia mojego.
— Skoro tak jest, wszystko gotowam uczynić — odparła białogłowa.
Wówczas opat rzekł:
— Oddajcie mi zatem miłość swoją i swoje ciało, bowiem płonę pożądaniem, trawiąc się nieugaszonym ogniem.
Białogłowa, usłyszawszy to, całkiem osłupiała.
— Ach, cóż ja słyszę, ojcze czcigodny! Miałam was dotychczas za świętego! Zali się godzi świętobliwym mężom takich rzeczy od kobiet żądać?
Na to rzekł opat:
— O duszo mojej duszy! Nie dziwujcie się temu, bowiem świętość nijakiego uszczerbku przez to nie ponosi; żyje ona przecie w głębi duszy, zasię to, czego się od was domagam, jest grzechem ciała. Zresztą jakkolwiekby było, wielka piękność wasza taką władzę nademną sprawia, że miłość każe mi tą modłą postępować. Powiem wam takoż, iż możecie się chełpić swoją urodą bardziej, niż inne białogłowy, bowiem znajdują w niej upodobanie święci, przywykli do oglądania cudów nieba. Będąc opatem, człekiem przez to być nie przestaję, a, jak widzicie, do wieku szedziwego jeszcze mi daleko. Wierę, nie będzie wam trudno prośbę moją wypełnić, przeciwnie, winniście całą duszą pragnąć tego, czego i ja pragnę. W czasie pobytu Feronda w czyśćcu, będę wam nocami towarzystwa dotrzymywał i tem samem, co mąż, was obdarzał. Nikt o tem się nie dowie, wszyscy bowiem mają o mnie takie mniemanie, jakie wyście mieli przed chwilą. Nie odtrącajcie łaski, jaką was Bóg obdarza. Siła jest tych, którzy gorąco pragną tego, co wy mieć możecie i co będziecie mieli, jeżeli rozumnie postąpicie. Krom tego, posiadam niemało pięknych i szacownych klejnotów, które w duszy już dawno dla was przeznaczyłem. Uczyńcie zatem, słodka nadziejo moja, to dla mnie, co ja dla was ochotnie uczynić pragnę.
Białogłowa opuściła oczy, nie wiedząc, jak odmówić prośbie opata, bowiem rzeczą wielce nieprzystojną wydawało jej się na życzenie to przystać. Opat, widząc, że się z responsem ociąga, to mniemanie powziął, że już do połowy jest nawrócona, dlatego też do poprzednich przełożeń siła nowych przydał i nie odpuścił wprzód niewiasty, póki jej twardo nie przekonał, że zbożne dzieło uczyni. Odrzekła mu więc, srodze zasromana, że będzie nawszem jego woli posłuszna, ale dopiero wówczas, gdy Ferondo już się w czyśćcu znajdzie.
Opat, wielce tem ukontentowany, rzekł:
— Uczynimy tak, aby nieodwłocznie tam się udał. Postarajcie się tylko, aby Ferondo jutro mnie odwiedził. To rzekłszy, wsunął jej ukradkiem na palec pierścień wspaniały i odejść jej pozwolił. Białogłowa, wielce upominkiem uradowana i pewna, że nie skończy się na tem, udała się do swych przyjaciółek, aby opowiedzieć im zadziwiające rzeczy o świętobliwości opata. Później w ich towarzystwie do domu powróciła. Po kilku dniach Ferondo zaszedł do klasztoru. Opat, ujrzawszy go, postanowił nie zwlekać z wysłaniem go do czyśćca. Wyszukał proszek cudownej mocy, który ongiś otrzymał na Wschodzie od pewnego potężnego księcia. Książe ów twierdził, że proszku tego używa Starzec z Góry, ilokrotnie chce kogoś, w śnie pogrążonego, do raju wyprawić lub też go stamtąd wyrzucić. Proszek ten, w określonej ilości zażyty, bez nijakiego dla zdrowia szwanku usypia każdego, komu go zadano i spać mu każe przez dłuższy albo krótszy czas tak krzepko, że w uśpionym najmniejszej iskierki życia odnaleźć nie można. Opat wziął taką miarkę proszku, aby trzydniowy sen sprawiła. Wsypał proszek do puharu z miodem i mętnem jeszcze winem i poczęstował niem Feronda w swojej celi. Później wyszedł z nim na kurytarz klasztorny i tam pospołu z innymi mnichami jął się z jego głupoty wydwarzać. Po niejakim czasie proszek skutek swój sprawił. Feronda tak krzepki sen chwycił, że, jeszcze na nogach stojąc, wpadł w drzemkę, a później w uśpieniu na ziemię się zwalił. Opat uczynił pozór, że wielce się tem wszystkiem turbuje; natychmiast też kazał Feronda z szat rozdziać, zimną wodą go orzeźwiać, krom tego i innych środków nie zaniedbał, tak, jakby chciał uśpionego do utraconych zmysłów powrócić i od złych humorów żołądka, czy też innej dolegliwości uwolnić. Gdy jednak mnisi obaczyli, że wszystkie te usiłowania na nic się nie zdają, pomacali mu puls, a przekonawszy się, że nie uderza, do tej myśli przyszli, że Ferondo, ani chybi, umarł. Wówczas posłali po żonę i po krewniaków umarłego, aby, nie mieszkając, do klasztoru przybyli. Gdy już żona i krewniacy nad trupem wiele łez uronili, opat kazał położyć ciało na mary. Żona powróciła do domu, oznajmiając, że nie myśli z tych stron się oddalać, bowiem nie chce rozłączać się z maleńkiem dziecięciem swojem. Ostała więc w domu i majętnościami Feronda zarządzać jęła. Opat zasię, przybrawszy sobie do pomocy pewnego bolońskiego mnicha, w którym wielką ufność pokładał, podkradł się cichaczem do grobu Feronda, wyciągnął go stamtąd i przeniósł do ciemnego lochu, dokąd najmniejszy promień światła dostać się nie mógł i gdzie zamykano za karę mnichów. Zdjąwszy z Feronda szaty, przybrali go w habit zakonny, później zasię położyli go na wiązce słomy i ostawili tak, aby leżał w lochu, póki się nie ocknie. Mnich z Bolonji, otrzymawszy od opata pouczenie, co mu czynić należy, jął czekać aż Ferondo do utraconych zmysłów powróci. Następnego dnia opat w towarzystwie kilku mnichów udał się do domu wdowy, aby pocieszyć ją w jej strapieniu. Zastał ją w żałobnych szatach i w ciężkim smutku. Pocieszywszy ją nieco, przypomniał jej cichym głosem o danej mu obietnicy. Białogłowa, czując się uwolnioną od Feronda i wiedząc, że mąż już nijakich wstrętów czynić jej nie będzie, rzekła, że jest na wszystko gotowa. Ułożyli, że opat odwiedzi ją następnej nocy. Gdy mrok zapadł, opat, ubrany w szaty Feronda, udał się do jego żony. Całą noc aż do jutrzni na rozkosznych igrach i harcach spędzili. Później opat do klasztoru powrócił. W przyszłości nieraz jeszcze tą samą drogę odbywał. Często go widywano, jak szedł do wdowy, albo od niej powracał, aliści wszyscy byli przekonani, że to duch Feronda wałęsa się za pokutę w okolicach swego domu. Pośród grubych wieśniaków jęły chodzić gadki, o których uznała także żona Feronda, wiedząca, co ma sądzić o tej zadziwiającej rzeczy. Tymczasem Ferondo ocknął się i żadną miarą dorozumieć się nie mógł, gdzie się znajduje. Wówczas przystąpił doń mnich boloński, przemawiający strasznym głosem i rózgi w rękach dzierżący. Schwyciwszy Feronda za kark, z wszystkich sił okładać go począł. Ferondo, płacząc i wrzeszcząc, pytał ustawicznie:
— Gdzie jestem?
Na co mnich odpowiedział:
— Znajdujesz się w czyśćcu!
— Jakto — jęknął Ferondo — więc umarłem?
— Naturalnie — odparł mnich.
Ferondo, usłyszawszy te słowa, jął gorzko płakać nad sobą i synem, mówił przytem różne androny. Później mnich przyniósł mu trochę strawy i wina. Co widząc, Ferondo zawołał:
— Dla Boga! Więc umarli jadają?
— Tak — odrzekł mnich — strawę, którą ci teraz przynoszę, przysłała dzisiejszego ranka do klasztoru twoja żona, prosząc o mszę za twoją duszę. Bóg to jedzenie dla ciebie przeznaczył.
— Niech jej Bóg za to pomyślny rok ześle. Wielki afekt do niej za życia żywiłem, całe noce trzymałem ją krzepko w objęciach, całowałem ją, a takoż i coś więcej z nią czyniłem, kiedy miałem ochotę na to!
Potem, poczuwszy głód, Ferondo rzucił się na strawę i jeść i pić począł. Nie znalazłszy dobrego smaku w winie, rzekł: — A skarz ją, Panie Boże, za to, że nie przysłała mnichom wina z beczki, stojącej pod murem.
Gdy już Ferondo podjadł sobie niezgorzej, mnich znowu go za kark ułapił i temi samemi rózgami uczciwą łaźnię mu sprawił. Ferondo, nawrzeszczawszy się dowali, zapytał:
— Za co mnie tak srodze karzesz?
— Czynię to z bożego rozkazu — odparł mnich — Dwa razy na dzień czeka cię podobne garbowanie skóry.
— Dla jakiej przyczyny? — jęknął Ferondo.
— Ponieważ byłeś zazdrośnikiem, mając za żonę najlepszą na całym świecie białogłowę.
— Biada mi, biada! — wykrzyknął Ferondo — prawdę powiadasz, była to bowiem najlepsza kobieta, a do tego, jak marcepan, słodka. Nie wiedziałem jeno, że Bóg zazdrosnych mężów cierpieć nie może.
— Trzeba było rozważyć to i poprawić się, — odparł mnich — gdyś jeszcze na świecie przebywał. Jeżeli jednak zdarzyćby się miało, że jeszcze kiedyś na ziemię powrócisz, to zakonotuj sobie dobrze, co teraz z tobą się dzieje, i strzeż się zazdrości, jak ognia.
— Zaliż umarli zmartwychwstają? — spytał Ferondo.
— Tak, jeżeli taka jest wola boska — powiedział mnich.
— Och — zawołał Ferondo — jeśli kiedykolwiek na świat powrócę, stanę się jak najlepszym mężem; nigdy nie będę bił żony, nie powiem jej nigdy plugawego słówka, chyba tylko w zapłatę za to podłe wino, które mi dzisiaj przysłała. Przeczże jednak zapomniała o świecy? Musiałem jeść po ciemku.
— Żona twoja przysłała ci i świecę — rzekł mnich — jeno świeca ta wypaliła się przy mszy.
— Wierzę we wszystko, co powiadasz — odparł Ferondo — i, dalibóg, jeżeli ją jeszcze kiedyś zobaczę, pozwolę jej czynić, co sama zechce. Powiedz mi jednak, kim jesteś ty, co się tak nademną znęcasz?
— Jestem także nieboszczykiem — rzekł mnich — urodziłem się na Sardynji; ponieważ za życia często schlebiałem memu zazdrosnemu panu, Bóg taką mi karę naznaczył: mam ci podawać strawę i napój i okładać cię rózgami, póki Bóg o nas obu inaczej nie postanowi.
— Zali niema tu nikogo, krom nas dwóch? — spytał Ferondo.
— Tysiąc potępieńców w czyśćcu cierpi — odparł mnich — aliści usłyszeć i obaczyć ich nie możesz, tak jak i oni ciebie.
— A czy daleko znajdujemy się od naszych stron? — pytał dalej Ferondo.
— Tak daleko, że jesteśmy już prawie poza światem — odparł mnich.
Ferondo, źle żywiony i ćwiczony rózgami naschwał, podobne dyskursy tocząc, przepędził w lochu dziesięć miesięcy. Tymczasem wielce szczęśliwy opat odwiedzał nieustawnie jego piękną żonę i figlował z nią dowoli. Wreszcie oboje do tej myśli przyszli, że Ferondo winien już z czyśćca na ziemię powrócić. Dlatego też następnej nocy opat zbliżył się do lochu i zawołał zmienionym głosem:
— Bądź dobrej myśli, Ferondo, bowiem podobało się Bogu, abyś na świat powrócił. Po twoim powrocie żona twoja powije ci syna, którego nazwiesz Benedyktem. Łaskę tę zawdzięczasz modłom świętobliwego opata i żony twojej oraz szczególnej miłości świętego Benedykta.
Ferondo, słowa te usłyszawszy, wielce się uradował i rzekł:
— Niech Bóg udzieli wszystkiego najlepszego świętemu Benedyktowi, opatowi i mojej żonie, miodowej, cukrowanej i pulchnej.
Opat, wsypawszy mu do wina proszku, tak, aby Feronda czterogodzinny sen zmorzył, odział go w dawne szaty i przy pomocy mnicha przeniósł go do grobowca.
Nazajutrz o świcie Ferondo ocknął się i obaczył przez szczelinę w grobowcu światło, którego od dziesięciu miesięcy nie widział. Zdało mu się, że do życia powrócił i dlatego wrzeszczeć począł:
— Otwórzcie, na Boga, otwórzcie!
Później naparł tak silnie na głaz, zamykający grobowiec, że go usunął. Gdy się tak trudził, kilku mnichów, odprawiających właśnie modlitwy poranne, przybiegło do grobowca. Poznali głos Feronda i ujrzeli go, wychodzącego z grobu. Srodze tem wszystkiem przerażeni, rzucili się do ucieczki i do opata pobiegli. Ów, udając, że właśnie modlitwę kończy, rzekł:
— Nie trwóżcie się, dzieci moje, weźcie krzyż i wodę święconą i pójdźcie za mną. Obaczym, co Bóg wszechmogący chce nam objawić.
Ferondo, wielce blady, jak człek, który dawno światła słonecznego nie oglądał, wydobył się tymczasem z grobowca, a ujrzawszy opata, padł przed nim na kolana i zawołał:
— Czcigodny ojcze! Modlitwy wasze, świętego Benedykta i mojej żony uwolniły mnie od męk czyśćcowych i do życia mnie powróciły. Niechże wam Bóg odtąd we wszystkiem błogosławi.
— Niechaj Bóg będzie na wieki pochwalony! — zawołał opat. — Idź, mój synu, cudem do życia powrócony, i pociesz żonę swoją, która od dnia, gdyś zszedł z tego świata, we łzach nieutulonych tonęła. Idź i staraj się odtąd godnie Bogu służyć.
— Dobrą naukę, przewielebny ojcze, odebrałem w czyśćcu — odparł Ferondo — pozwólcie mi jeno żonę obaczyć, a będę ją całował i pieścił bez końca, całą duszą bowiem ją miłuję.
Opat, pełen wielkiego zadziwienia, kazał mnichom zaśpiewać „Miserere“.
Ferondo powrócił do swej wsi; każdy, kto go obaczył, uciekał przed nim, jak przed najokropniejszem monstrum. Ferondo wołał za nimi wślad, że zmartwychwstał. Żona jego także się srodze z początku zestrachała. Później jednak, gdy ludzie już nieco do Feronda przywykli i upewnili się, że jest on żyw, jęła się go o różne rzeczy wypytywać. Ferondo, któremu w czyśćcu nieco rozumu przybyło, opowiadał nowiny o duszach krewniaków i prawił różne brednie o życiu za grobem. Powtarzał także w przytomności wielu ludzi o objawieniu Archanioła Gabrjela, które przed swem zmartwychwstaniem odebrał.
Poczem powrócił z żoną do domu, majętność swoją w posiadanie objął i, jak mu się zdało, małżonkę ciężarną uczynił. Zdarzyło się, że w oznaczonym czasie (według mniemania głupców, którzy sądzą, że białogłowa przez dziesięć miesięcy dziecię w żywocie swym nosi) żona Feronda powiła syna, który na chrzcie świętym imię Benedykta otrzymał.
Powrót Feronda i jego opowieści powiększyły jeszcze sławę świątobliwego opata. Ferondo, który dla swej zazdrości siła plag otrzymał, teraz całkiem się ze swej wady uleczył, pamiętny na daną obietnicę, i już nigdy odtąd zazdrosny nie był. Żona jego wielce z tego ukontentowana, żyła z nim w przykładnej zgodzie, nie zaniedbując jednak nagradzać świętobliwego opata, który zawsze w różnych przypadkach z pomocą i radą jej spieszył.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Giovanni Boccaccio i tłumacza: Edward Boyé.