Figle Różyczki
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Figle Różyczki | |
Podtytuł | Powiastka | |
Pochodzenie | Skarbnica Milusińskich Nr 89 | |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni Popularnej | |
Data wyd. | 1938 | |
Druk | Zakłady Graficzne „FENIKS“ | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Ilustrator | anonimowy | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Zakłady Graficzne „FENIKS“, Warszawa.
|
Matka chrzestna Różyczki, dając jej to piękne imię, nie myślała ani na chwilę, iż dziewczynka będzie istnym obrazem róży.
Biało-różowa jej twarzyczka, koloru różanego płatka, śliczne blond włosy otaczające kształtną główkę dziecka składały się na całość niezwykle piękną i uroczą.
Matka przezwała ją konikiem polnym, tak była ruchliwa, skacząca bez przerwy i wciąż pełna pomysłów. Ale niestety, pomysłów niedorzecznych.
Mała jej głóka wciąż obmyślała coś nowego i w jej pojęciu — niezwykłego.
Pewnego razu, gdy rodzice wyszli, pozostawiając Różyczkę ze starą nianią Gertrudą, dziewczynka nudziła się bardzo.
A gdy niania odeszła na czas jakiś do zajęć, mała psotnica postanowiła wejść do pracowni ojca, który był znanym artystą malarzem i przyjrzeć się wykończanym przez niego na wystawę portretom.
Jeden z nich zwłaszcza zwrócił uwagę dziewczynki. Stanowczo podobał się jej bardzo; jedna tylko, jedyna była w nim wada — twarz malowanego mężczyzny była bez zarostu.
— Być nie może! — zawołała, — aby mężczyzna i do tego wojskowy był bez wąsów! To wprost nie do pomyślenia...
W jednej chwili poprawka była zrobiona. Farbą, stojącą w miseczce, namalowała wąsy wojakowi.. O, zgroza! był to kolor błękitny... Niezrażona tym dziewczynka malowała z zapałem, zachwycona rezultatem swej pracy, mówiąc do siebie: — Jakże ucieszą się rodzice, że mają tak utalentowaną córkę, jakże będą dumni z małej artystki!.
A, że było pochmurno, deszcz padał bez ustanku, Różyczce było smutno i zaczęła szukać nowej rozrywki.
Znalazła ją wkrótce. Oto pies pokojowy Medor, wydał jej się za mało barwny — postanowiła go umalować na niebiesko.
Ale pies skrył się pod otomaną. Nie chciał wąsów błękitnych. Któryż pies ma takie na sobie barwy? Wstyd by mu było pokazać się nawet starej Gertrudzie.
Wołała nań dziewczynka, przezywała najpieszczotliwiej — wszystko na próżno.
Wreszcie spróbowała niezawodnego środka do sprowadzenia psa do siebie.
Medor był bardzo łakomy na cukier. Pokazała mu kawałek, złapał i schował się znów pod kanapą. Drugi kawałek zjedzony był już niedaleko od dziewczynki, trzeci z rąk jej własnych. Na to tylko czekała Różyczka. Złapała psa jedną rączką, drugą pomalowała mu wąsy.
Zerwał się Medor i uciekł, szarpnąwszy się tak silnie, że farba wylała się na dywan i na różową sukienkę dziewczynki.
Psotnica rozpłakała się z przerażenia.
W tejże chwili Gertruda zaniepokojona długą nieobecnością dziewczynki, weszła do pracowni, gdzie zastała Różyczkę szlochającą, w sukience zalanej farbą.
Wzrok jej padł na splamiony dywan i załamała ręce, strofując winowajczynię.
— To nie ja, to Medor! — tłomaczyła się psotnica, wycierając dywan sukienką.
— Proszę odejść i nie dotykać niczego, gdyż zamaże się wszystko, — mówiła zmartwiona niania, — zaraz przyjdę i sprobuję wywabić plamy w dywanie. To najważniejsze.
I rozpoczęła zmywanie plam wodą, mlekiem, solą, dopóki został cień tylko plamy.
— Droga, kochana Gertrudo! — wołała uradowana dziewczynka, — jakaś ty dobra! Mamusia nie spostrzeże wypadku.
Mówiąc te słowa, Różyczka rzuciła się na szyję swej niani i ucałowała ją serdecznie.
Naraz rozległ się turkot powozu — to wracali rodzice...
Spodziewała się dziewczynka, iż mamusia nie wejdzie tak zaraz do gabinetu i salonu, lecz wpierw zechce się rozebrać w swoim pokoju. A tymczasem Gertruda zrobi porządek z dywanem i sukienką.
Mała zbytnica chciałaby, żeby jak najprędzej wszedł tatuś i ujrzał dzieło artystyczne swej córki. Wtedy by napewno przebaczono poplamiony dywan i sukienkę.
Ale nadzieje zawiodły. Posłyszawszy głosy w salonie, weszła mamusia, a ujrzawszy co się stało, ostre robiła wymówki.
Jeszcze nie skończyła mamusia strofowania, gdy nadszedł ojciec pełen gniewu i oburzenia.
Biedna Różyczka! Jakiż zawód ją spotkał! Była pewna pochwał i zachwytu, a tu tyle nieprzyjemności!
Stanęło biedactwo płacząc i drżąc ze wzruszenia.
Wzięła ją matka na kolana i przemawiała do jej rozsądku.
Tłomaczyła jej, jak brzydką wadą jest nieposłuszeństwo. Zabroniono wchodzić do salonu i pracowni bez kogoś starszego, zabroniono dotykać farb, wtrącać się do tego, o czym nie miała pojęcia.
Ach! jak żałowała Różyczka swego postępku, jak boleśnie jej było słyszeć, że ojczulek będzie musiał kilka godzin pracować, aby zmyć owe nieszczęsne wąsy i w dodatku niewiadomo, czy uda się to poprawić. Cały portret, cała praca byłaby na nic...
Szlochała dziewczynka, ścierając łzy cisnące się do oczu, wreszcie zeszła z kolan mateczki i przeszła do ojca, przepraszając za uczynioną szkodę.
Widok Różyczki spłakanej i żałującej był tak wzruszający, że otrzymała od tatusia przebaczenie, który rzekł tylko w końcu:
— To moja wina, że się tak stało. Nie zostawia się kluczy we drzwiach pracowni, gdy się ma w domu Wszystkoruszalską...
Po figlu tym, tak bardzo szkodliwym, dziewczątko zajmowało się tylko swymi pięcioma lalkami i zdawać się mogło, iż poprawiła się na czas dłuższy.
Ale sprzykrzyło się wkrótce małej psotnicy zabawiać się lalkami, i zrywaniem kwiatów w ogrodzie. Rozmyślać poczęła nad tym, iż obowiązkiem jej jest coś zrobić pożytecznego, wyręczyć w czymś mamusię.
Poszła więc do pokoju, gdzie na fotelu wisiał długi szal jedwabny, tak długi, iż w czwartej części leżał na podłodze.
— Ach! to niemożliwe! — zawołała dziewczynka — szal ten dlatego jest u dołu przybrudzony, że jest za długi. Skrócić go trzeba! Jakaż to będzie niespodzianka dla mamusi!
Pomyślane i wnet zrobione. Mała psotnica obcięła duży kawał drogocennego szala nożyczkami i ogromnie zadowolona chciała iść do mamusi i tym się pochwalić!
Zanim wyszła z pokoju, wszedł ojciec, a ujrzawszy krzywdę wyrządzoną przez Różyczkę, rozgniewał się bardzo, i za karę kazał stanąć w kąciku.
Uciekała się psotnica do łez, ale tym razem nie pomogły — ojciec był niewzruszony.
W jakiś czas potym, znowu przyszło dziewczynce do głowy pójść do pokoju, gdzie stało akwarium ze ślicznymi, złotymi rybkami.
Przyglądała im się długo, zachwycona podskakiwaniem ich w wodzie, łapaniem robaczków i muszek, i wszystko byłoby dobrze, jeśliby nie przyszła myśl psotna do głowy.
Postanowiła wylać z akwarium wodę, gdyż uważała, iż jest za zimna, a wlać gorącą.
Wytłomaczyła sobie, iż kąpiel w zimnej wodzie nie może być przyjemna i myśl swą w czyn wprowadziła.
Lecz cóż to? Rybki przestały pływać i nieruchome leżały na powierzchni parującej wody w akwarium.
Wyjęła jedną z nich i z przerażeniem spostrzegła, iż rybki nie tylko, że są martwe, lecz i.. ugotowane.
Z płaczem biegła do mateńki, lecz nie dopuszczono jej do pokoju, w którym leżała chora mamusia.
Ciocia Maria wzięła ją za rączkę i przemawiała łagodnie, nakłaniając ją do posłuszeństwa i do rozsądku w tym co robi.
Dziewczynka słuchała niby rad ciotki, myśląc jednocześnie, iż nie była wcale winną, gdyż we wszystkich swych figlach miała dobre chęci i nikomu krzywdy nie chciała wyrządzić.
Przyszły teraz rozmyślania na temat choroby najdroższej mamusi. Postanowiła od niej nie odchodzić, być jej małą pielęgniarką.
Chciałaby tak bardzo, żeby wyzdrowiała i chodziła ze swą córeczką do ogrodu i była z nią ciągle. Wtedy napewno nie zdarzyłoby się Różyczce nic takiego, za coby ją strofowano.
Co tu robić, żeby mamusia prędzej wyzdrowiała?
O, już wie! Wleje wszystkie lekarstwa do ziółek i poda chorej mateczce.
Co znaczy kilka kropel? Lepiej wszystko odrazu, to wnet wyzdrowieje.
Jak tylko ciocia Mania wyszła z pokoju, psotnica wlała całą zawartość flaszki do kubka i chciała podać chorej.
Na szczęście weszła ciocia do pokoju i wziąwszy z rąk dziewczynki lekarstwo, z przerażenia opuściła filiżankę na dywan.
Jedna chwila opóźnienia i byłaby katastrofa...
Gdy dziewczynka zrozumiała swój błąd, rozszlochała się na dobre. Ona tak bardzo kochała swoją mamusię! Boże, coby to było!
Zabiłaby najdroższą mateńkę i to nie ze złej woli... przecież miała jaknajlepsze chęci...
— Ach! ciociu! — mówiła pięcioletnia grzesznica — zwiąż mi ręce, abym psocić nie mogła — zrób tak, żebym już więcej nie psociła.
— Moje dziecko, — odrzekła ciocia, — nie pomoże i związanie rąk, jeśli nie będziesz rozsądna i jeśli myśli swych nie oderwiesz od ciągłych pomysłów. Mam jedną tylko radę dla ciebie: Musisz się czymś zająć, a figlów szkodliwych nie będziesz robiła. Różne pomysły przychodzą zwykle do głowy dziewczynkom, które niczym się nie zajmują.
Zacznę cię uczyć, a nie będziesz miała czasu na głupstwa.
I rzeczywiście, mała Różyczka, chcąc zrobić niespodziankę chorej mamusi zaczęła uczyć się liter i ładnych wierszyków i ani razu nie pomyślała o psotach.
Jakżeż była szczęśliwa, gdy pewnego dnia, ujrzawszy mamusię, już nie w łóżku, lecz siedzącą w fotelu, podbiegła do niej i przeczytała bajeczkę z książeczki...
Potym, ucałowana przez matkę, zakrywszy rączkami buzię, opowiedziała o wszystkich przewinieniach podczas jej choroby,[1]
- ↑ Błąd składu: we wszystkich dostępnych w Bibliotece Narodowej egzemplarzach tej książeczki brak dalszego ciągu tego tekstu; na następnych stronach zamieszczono fragment innego, bliżej nieokreślonego opowiadania:
Nie, stanowczo nie! Ona mnie kochała prawdziwie, ale tu zdarzyło się coś silniejszego niż miłość ku mnie!
Takie myśli pełne goryczy snuły się po mej lalczynej głowie, podczas tego, gdy moja nowa właścicielka biegła ze mną przez śnieg i błoto.
Wszedłszy przez małe drzwiczki do wilgotnej izby, posadziła mnie w kącie na podłodze, uklękła przedemną i zaczęła całować.
Chociaż było zupełnie ciemno, widziałam jednak, iż oczy dziewczynki błyszczały radością bez granic.
— Franiu! Franiu! — zawołał głos kobiecy, — Gdzie babka? Dokąd ona poszła?
— Do państwa na posługi.
— A ty dlaczegoś sama wróciła?
Ach! Boże mój! co teraz z nami będzie?
Co on nam narobił! — płakała kobieta.
Płaczom jej odpowiadały głuche jęki leżącego w drugim końcu izby człowieka.
Tak mi tu było smutno, straszno, że wypowiedzieć tego nie mogę.
A i izba była ponura i brudna, ani porównania ze ślicznem mieszkaniem Loli.
Wtem rozległy się czyjeś kroki. Drzwi skrzypnęły, weszła babka dziewczynki, a za nią jakiś porządnie ubrany mężczyzna w złotych okularach.
Podszedł on do płaczącej kobiety i powiedział:
— Jestem doktorem. Przyszedłem z polecenia pani Lewickiej. W czem mogę państwu pomóc?
Wkrótce potem zrobił się zamęt, hałas nie do opisania.
Wszyscy otoczyli jęczącego człowieka, posyłano do apteki, spełniono rozkazy lekarza.
Przyszli potem jacyś ludzie i zanieśli na noszach, pewnie do szpitala jęczącego i ledwie dyszącego ojca Frani.
Płakała dziewczynka, płakała jej matka i babcia, ja również żałowałam tych nieszczęśliwych.
Chciałabym czemkolwiek Franię pocieszyć, ale nie umiałam. Byłam tylko lalką!
Kiedy już ucichło, wszyscy płakać przestali, nachyliła się ku mnie dziewczynka i ocierając z łez oczy, szeptała:
— Miła moja królewno, przygotuję tobie postanie. Czas spać, już wieczór.
I zaczęła urządzać z łachmanów pościel, starając się mi dogodzić!
Widząc to przypomniałam sobie moje śliczne łóżeczko u Loli i zrobiło mi się smętno i przykro. Ale cóż na to poradzić?
Zresztą miło jest kogoś pocieszać, a dla biednej dziewczynki byłam wielką radością.
Frania wzięła mnie na ręce i zaczęła rozbierać do snu bardzo niezręcznie. Zdjęła mą śliczną niebieską sukienkę i nie przestawała ani na chwilę do mnie mówić.
— Franiu, z kim rozmawiasz? — rozległ się głos matki, która zapalała małą naftową lampeczkę, jedyne oświetlenie mrocznej izby.
Pytanie to zadane w ciszy tak przestraszyło dziewczynkę, iż wypuściła z rąk lalkę.
Ach! ach! — wykrzyknęła z przerażenia, sądząc, iż mnie rozbiła.
Do ciemnego kąta, w którym leżałam przybiegły obie kobiety, złapały mnie i podeszły do lampy.
Były bardzo wzburzone i zaniepokojone. Patrzały na siebie z przestrachem.
— Niegodziwe dziecko! ściągnęłaś lalkę z domu naszej dobrodziejki. Czekaj, damy ci za to!
Głowa mnie zaczęła boleć z tych ciągłych zmian i wzruszeń. Biedna Frania płakała, stojąc w kąciku, niesłusznie posądzona o wzięcie nieswojej rzeczy.
Jakżeż pragnęłam ją pocieszyć i powiedzieć tym kobietom, iż jest niewinna.
Jakto źle być lalką bez mowy, jakże żałowałam, iż obronić jej nie byłam w stanie.
Tymczasem babka Frani wzięła mnie pod chustkę i wyszła.
— Przeproś babko! — wołała jeszcze do wychodzącej matka Frani, — powiedz pani, żeby się nie gniewała i że ukarzę za to, że wzięła lalkę, tę nieznośną niedobrą dziewczynę!
Nieśli mnie znów, ale dokąd? tego nie wiedziałam. Czyżby do Loli?
Myślałam sobie, dlaczego posądzają tę biedną Franię o kradzież i odbierają jej jedyną radość? — Czemu jednym tak dobrze na świecie, a drudzy tak są ubodzy?
Przyznam się, iż tak mi było żal Frani, iż nawet widok pięknego mieszkania i pokoiku Loli nazbyt mnie nie ucieszył.
Tymczasem babka wyjęła mnie z pod chustki i podając niani mówiła z oburzeniem:
— Widzi niania, co ta nasza Frania zrobiła? Lalkę zabrała panience!
Niania wzięła mnie i poszła do pokoju, do swej pani.
W kilka minut potem znalazłam się w pokoiku Loli, gdzie stali rodzice mej właścicielki i niania.
Wszyscy byli oburzeni.
Jedna tylko Lola, swym miłym słodkim głosikiem starała się ich uspokoić, mówiąc:
— Ależ nianiu, ja naprawdę sama oddałam lalkę tej biednej dziewczynce. Ona była bardzo nieszczęśliwa i płakała.
— No dobrze, dobrze, — mówiła mama Loli, chcąc zakończyć tę sprawę, tak bardzo denerwującą jej córeczkę.
— Pora spać, moja Lolu, pocałuj mnie i zapomnij o tem wszystkiem.
A Frani damy coś innego, odpowiedniego do jej stanu. Takie lalki nie dla biedaków.
Wyszli, zostałyśmy same z Lolą. Przytuliła mnie do siebie i śmiała się i płakała z radości, że znów jesteśmy razem.
— Ach, ty moja Pięknotko, — szeptała — co o mnie myślałaś, gdy cię oddałam? Pewnie sądziłaś, że cię nie kocham? Coś ty się biedaczko nacierpiała! Okropność!
I rozbierała mnie swemi delikatnemi i zręcznemi rączkami, mówiąc wciąż do mnie i całując moje złote loki.
— Czy śpisz laleczko? — czy mnie kochasz? — spytała nachylona nademną.
Nie spałam, ale oczy miałam zamknięte. Myślałam wciąż o tem jak innem życiem niż ta biedna Frania, żyje szczęśliwa Lola.
— Lolu! — zawołała niania — kładź się już spać, dość tych pieszczot z lalką!
Lola schyliła się nademną i ucałowawszy mnie raz jeszcze na dobranoc, rzekła cichutko: Wiesz, Pięknotko, będziemy się obie starały opiekować tą biedną Franią i pocieszać...
I położyła się spać.
KONIEC