Filantropka/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Filantropka |
Podtytuł | Romans bez końca |
Pochodzenie | „Kolce“, 1875, nr 46 |
Redaktor | J. M. Kamiński |
Wydawca | A. Pajewski i F. Szulc |
Data wyd. | 1875 |
Druk | Aleksander Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Ten, co miał dmuchnąć w to zarzewie, był to przystojny młody człowiek z kozią bródką i obliczem świadczącem o burzliwie spędzonych dniach młodości.
Imię jego było Walenty, a przeszłość pełna wspomnień i pamiątek. Był to prawdziwy Atylla, który zburzył kilka wsi rodzonego ojca, i oddał je w ręce rudobrodych Hunnów. Straciwszy wszystko oprócz nadziei, znalazł się w Warszawie, a dzięki dawnym znajomościom i stosunkom, zaczął bywać na posiedzeniach filantropijnych u pani Piotrowej...
Z wrodzoną wprawą, i wysoką znajomością strategji i taktyki walk sercowych, zbadał odrazu położenie rzeczy, a trzy ogniste spojrzenia, pięć westchnień i udany brak apetytu, uczyniły taki przewrot w duszy pani Piotrowej, jakiego nieboszczyk pan Piotr nie mógł dokonać przez dwudziestoletni okres małżeńskiego pożycia.
On klęczał przy jej nogach, a ona była zachwycona jego oczami czarnemi jak węgiel, wąsem zawiesistym, kozią brodką, i nosem orlim zgarbionym...
Bo też był to i nos co się zowie klasyczny, a przecież stara wdowa, dzięki wysokiej edukacji, przekładać musiała klasyczną powagę rzymskiego nosa, nad romantyczną formę drobnego zadartego noska, jaki dziś spotykać można u niektórych literatów.
Zresztą, o czem tu mówić, nie potrzeba być nawet wdową, żeby znać różnicę piękności klassycznej nad romantyczną.
Wiadomo całemu światu, że nos długi, i poważny, nazywa się nosem; gdy tymczasem romantyczny, zadarty, zaledwie noskiem nazwać się godzi.
Pani Piotrowa wiedziała o tem lepiej, aniżeli świat...
Przebierała palcami krucze kędziory Walentego, który przed nią klęczał, szeptała mu do ucha słowa miłości, i niedowierzała swemu szczęściu...
— Ale ty nie kłamiesz, aniołku? mówiła głosem drżącym, ty mnie kochasz na prawdę.
— Jak cię kocham Idolko... czy żądasz dowodu? kiedy... w naszem cichem ustroniu...
— O tak! w ustroniu... aby tylko w ustroniu, — wyjedziemy na wieś... bo w mieście obawiałabym się o ciebie ty bałamucie!
— Oj ty filutko... filutko... miałażbyś być zazdrosną...
— Nie... ale na wieś wyjedziemy koniecznie, jeżeli mnie kochasz! Oto masz tutaj sto tysięcy, kupuj wioskę co prędzej, urządzaj gniazdo... powracaj... a twoja synogarlica z utęsknieniem wyglądać będzie powrotu swego gołąbku...
— Nie ma poświęcenia, któregobym nie uczynił dla ciebie... dla ciebie moja... ty, ty... ty.
Nie dokończył, a kiedy gorące spojrzenie wdowy spoczęło na jego oczach pełnych radości, już pugilares gruby spoczywał w jego kieszeni; a za dwie godziny kurjerski pociąg kolei Warszawsko-Wiedeńskiej unosił wielu szczęśliwych pasażerów, pomiędzy któremi najszczęśliwszym był pan Walenty...