Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Fizjologja małżeństwa
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Physiologie du mariage
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZMYŚLANIE PIĄTE
O PREDESTYNOWANYCH

Predestynowany — znaczy przeznaczony z góry do szczęścia lub nieszczęścia. Teologja przywłaszczyła sobie to słowo i używa go wyłącznie w znaczeniu mających być zbawionymi; my, przeciwnie, dajemy temu słowu rozumienie fatalne dla wybranych, o których można powiedzieć, zmieniając tekst Ewangelji: „Wielu jest powołanych i wielu wybranych“.
Doświadczenie uczy, że istnieją grupy ludzi, bardziej od innych podpadające pewnym nieszczęściom: i tak, Gaskończycy są chełpliwi, Paryżanie próżni; ludzie o krótkiej szyi łatwiej ulegają apopleksji; na rzeźników rzuca się z upodobaniem wąglik (rodzaj zarazy), podagra prześladuje bogaczy, zdrowie ubogich, głuchota królów, rozmiękczenie mózgu wyższych urzędników. Podobnie zauważono, iż pewne klasy mężów, częściej od innych, stają się ofiarami nielegalnych namiętności. Mężowie tacy — i ich żony — działają na bezżenników jak magnes. Jest to wprost arystokracja w swoim rodzaju. Jeśli przypadkiem który z czytelników należy do jednej z tych klas arystokratycznych, sądzimy iż będzie miał na tyle przytomności umysłu — on, lub jego żona — aby w porę przypomnieć sobie ulubioną maksymę gramatyki łacińskiej Lhomonda: „Niema reguły bez wyjątków“. A przyjaciel domu będzie mógł zacytować przysłowie: „O obecnych się nie mówi“. Wówczas, każdy będzie miał prawo uważać się w głębi duszy za wyjątek. Jednakże, nasz obowiązek, sympatja jaką żywimy dla mężów w ogólności, wreszcie chęć ustrzeżenia tylu młodych i ładnych kobiet od nieszczęść i udręczeń jakie je czekają w objęciach kochanka, — wszystko to nakazuje nam wyliczyć po porządku mężów, którzy, bardziej od innych, powinni się mieć na baczności.
Rozpoczną nasz skorowidz i naczelne w nim miejsce zajmą wszyscy mężowie, którym interesy, stanowisko lub zatrudnienie każą opuszczać dom o stałych godzinach i na określony przeciąg czasu. Ci będą nieśli chorągiew cechową.
W plejadzie tej, wyszczególnimy przedewszystkiem urzędników, przykutych przez większą część dnia do Pałacu sprawiedliwości. Wszyscy inni mogą niekiedy znaleźć sposób aby bodaj na chwilę wydalić się z biura; ale sędzia, lub prokurator, zasiadający na krześle z liljami, winni wytrwać na rozprawie do ostatniego tchnienia. To ich pole bitwy.
To samo można powiedzieć o posłach i członkach Izby Parów, godziny całe radzących nad prawami, o ministrach pracujących z królem, o szefach departamentu pracujących z ministrami, o wojskowych podczas kampanji, wreszcie o kapralu odprawiającym patrol, jak o tem poucza list Lafleura w Podróży sentymentalnej.
Tuż za mężami, zmuszonymi o stałej porze opuszczać dom, idą ci, którzy, wśród rozległych i ważnych zatrudnień, zapomnieli zupełnie co to wesołość i wdzięk, których czoło jest brzemienne troskami, a rozmowa kręci się zawsze dokoła interesów.
Na czele tej armji, szczególnie uprzywilejowanej do noszenia rogów, postawmy bankierów, pogrążonych wiecznie w miljonowych kalkulacjach, i których głowa tak jest nabita rachunkiem, że wreszcie cyfry przebijają czaszkę i w długich kolumnach wznoszą się nad czołem.
Któryż z tych miljonerów pamięta o świętych prawach małżeństwa? Któryż zatroszczy się o to, aby starannie pielęgnować ten delikatny kwiat, aby go podlewać, chronić od zimna i gorąca? Czasem zaledwie przypomną sobie, iż obok nich znajduje się żona, której szczęście im powierzono: gdy, siadając do stołu, ujrzą ją naprzeciw siebie w całej świetności bogatego stroju, lub gdy ona sama, powabna i zalotna jak Wenus, przychodzi zaczerpnąć w ich kasie, drżąc równocześnie przed ich brutalnem dotknięciem. Och, wówczas, wieczorem, przypominają sobie niekiedy na chwilę prawa wyszczególnione w paragrafie 213 kodeksu cywilnego, i żony, rade nie rade, muszą uznać te prawa; ale przyjmują je tak, jak ów ustanowiony przez rząd dotkliwy podatek od towarów zagranicznych, i poddają mu się w myśl przysłowia: „Bez pracy nie ma kołaczy”.
Uczeni, trwający całe miesiące na ogryzaniu kości przedpotopowego zwierzęcia, na obliczaniu praw przyrody i śledzeniu jej tajemnic; Łacinnicy i Grecy, dla których obiadem jest ustęp z Tacyta a wieczerzą zdanie z Tucydydesa; którzy żyją łykając pyły bibljoteczne w pogoni za jakimś rzadkim manuskryptem czy papyrusem, — wszyscy są predestynowani. Troska czy ekstaza pochłania ich do tego stopnia, iż rzeczywistość, świat dla nich nie istnieje: gdyby nawet katastrofa miała się spełnić w biały dzień w ich oczach, ledwieby to zauważyli. Mały przykład: Beauzée, wracając z posiedzenia Akademji, zastaje żonę w objęciach jakiegoś Niemca. Mówiłem pani, że trzeba żebym odszedł... woła cudzoziemiec. — Ech, panie, powiedz pan bodaj: żebym był odszedł!... poprawił uczony Akademik.
Następnie, kroczą, z lutnią w ręku, poeci, których siły żywotne przeniosły się wyłącznie w górne piętra organizmu. Zresztą, ci panowie, czując się pewniejsi na grzbiecie Pegaza niż na bardziej ziemskich rumakach, rzadko wstępują w związki małżeńskie, wyładowując, od czasu do czasu, swoje zapały w objęciach jakiejś przygodnej, lub zgoła siłą wyobraźni stworzonej Chlorydy.
Idą dalej mężowie o zatabaczonych nosach;
Ci, którzy mają nieszczęście być nawiedzeni wieczystym katarem;
Marynarze, bez przerwy ćmiący fajkę lub żujący tytoń;
Mężczyźni, którym cierpki i żółciowy charakter daje stale fizjonomję człowieka który właśnie ugryzł kwaśne jabłko.
Wszyscy, którzy w codziennem zetknięciu, zdradzają jakieś odrażające lub śmieszne nawyknienie, lub nie odznaczają się zbytnią schludnością;
Mężowie, których sąsiedztwo pod kołdrą przedstawia pewne przykre strony;
Wreszcie starcy, żeniący się z młodemi dziewczętami.
Wszyscy ci mężowie są w najwyższym stopniu predestynowani.
Jest jeszcze ostatnia klasa predestynowanych, których katastrofa jest również prawie pewna. Mamy tu na myśli owych mężów podejrzliwych i zrzędnych, drobiazgowych tyranów domowych, którzy sobie nabili głowę fantastycznemi pojęciami o władzy mężowskiej, którzy mają najgorsze wyobrażenie o kobietach i z tem się nie kryją, a o życiu wiedzą tyle co chrabąszcz o historji naturalnej. Małżeństwo takich ludzi przypomina osę, której okrutne dzieci obcięły głowę i która obija się o szybę. Dla tych predestynowanych książka nasza pozostanie martwą literą. Nie piszemy też dla tych głupców, dla tych bałwanów, podobnych do drewnianych figur, próchniejących po starych katedrach: oni są już jak te stare studnie w ogrodach Wersalskich, które raczej się rozlecą niż żebyś niemi mógł wodę uciągnąć.
Ile razy zdarza mi się obserwować w towarzystwie jakąś nową odmianę gatunku mąż (a ile ich jest, i jak osobliwych!), tyle razy staje mi w pamięci widowisko, którem niegdyś, jeszcze za młodu, ubawiłem się serdecznie.
W roku 1819 zamieszkiwałem w lecie małą chatkę, położoną w uroczej dolinie de l’Isle Adam. Pustelnia moja przylegała do parku w Cassan, ustronia najrozkoszniejszego jakie sobie można wymarzyć, równie miłego dla oka jak powabnego do przechadzki, słowem, łączącego wszystko, co może stworzyć zbytek skojarzony ze smakiem artysty. Ten klasztor z drzew i zieloności zawdzięczał swoje istnienie pewnemu generalnemu dzierżawcy (takiemu, jak to bywali w dawnych dobrych czasach), nazwiskiem Bergeret. Ów Bergeret, słynny niegdyś ze swych oryginalności, wysilał imaginacje na różne heliogabalizmy: tak np. idąc do Opery, pudrował włosy szczerozłotym proszkiem, sam dla siebie iluminował park z niesłychanym przepychem, lub wydawał wspaniałe festyny na których był jedynym gościem. Otóż, ten mieszczański Sardanapal wrócił z Włoch tak oczarowany tą piękną krainą, że, w pierwszem upojeniu, wydał cztery czy pięć miljonów na to, aby odtworzyć w swym parku widoki i pejzaże przywiezione w podróżnej teczce. Najcudowniejsze kombinacje krzewów, najrzadszych drzew, wijących się wąwozów, malownicze perspektywy, wyspy fantastycznie rzucone na mieniącą się taflę jeziora, wszystko to, podobne promieniom światła skupiającym się w jednem ognisku, grupowało się koło jednego punktu, maleńkiej isola bella, miejsca z którego zachwycone oko mogło się rozkoszować całością tych cudów. Była to wysepka, kryjąca mały domek pod kiściami stuletnich wierzb, okolona pękami kwiatów, lilij i trzcin wodnych, podobna do szmaragdu w bogatej oprawie. Tysiąc mil-by się biegło do tej czarownej oazy!... Najbardziej żółciowy, zgryźliwy, najbardziej wysuszony z naszych wiecznie niedomagających genjuszów, umarłby tam po dwóch tygodniach z dobrobytu i otłuszczenia, przygnieciony nadmiarem rozkoszy. Ówczesny właściciel tego ziemskiego Raju, o który zresztą niewiele się troszczył nie mając żony ani dzieci, chował dużą małpę, do której był bardzo przywiązany. Zaszczycony niegdyś miłością pewnej Cesarzowej — tak przynajmniej opowiadano pocichu — uważał snadź, iż rodzaj ludzki powiedział mu już swoje ostatnie słowo. Złośliwe zwierzę przebywało w zgrabnej drewnianej budce, umieszczonej na rzeźbionej kolumnie; uwiązana na łańcuchu i rzadko pieszczona przez pana, który przeważnie czas spędzał w Paryżu, małpa zyskała sobie wkrótce bardzo niedobrą reputację. Sam widziałem, jak, w obecności kobiet, pod względem natarczywości nie ustępowała najbardziej pewnym siebie mężczyznom. Złośliwość zwierzęcia wzrastała z każdym dniem, wkońcu właściciel musiał je kazać zabić.
Pewnego poranku, spoczywałem w tej ustroni pod wspaniale rozkwitłem tulipanowem drzewem, pogrążony w słodkiem far niente, wdychając upajające zapachy, które, dzięki otoczeniu gęstych i wysokich topoli, były niejako uwięzione w tem cudnem zamknięciu, wsłuchany w ciszę leśną, niezmąconą niczem prócz szmeru wody i szelestu liści, z oczyma wlepionemi w błękitne okienka, rysujące się na niebie wśród chmurek to połyskujących złotem, to znów mieniących się blaskiem perłowej macicy. Dusza moja błądziła gdzieś może w przyszłem istnieniu... Nagle, zbudziły mnie z marzeń ostre tony skrzypiec: to jakiś mieszczuch, przybyły poprzedniego dnia z Paryża, zaczął rzempolić z rozpaczliwą zaciekłością człowieka skazanego na bezczynność. Największemu wrogowi nie życzyłbym aby go zbudzono w ten sposób, gdy cały utonął w boskiej harmonji przyrody. Gdybyż odlegle echo Rolandowego rogu ożywiło dźwiękami sfery! niechby wreszcie!... ale ten krzykliwy dyszkant, który w dodatku ma pretensję wyrażania ludzkich uczuć i myśli!
Przeklęty Amfion przechadzał się tam i z powrotem po jadalni, wreszcie usiadł na oknie, nawprost małpy. Widocznie szukał publiczności. Nagle, ujrzałem, jak zwierzę, zlazłszy ze swej wieżyczki, stanęło na dwóch łapach, z głową schyloną na piersi i ze skrzyżowanemi rękami, niby Spartakus skrępowany łańcuchem, lub Katylina słuchający mowy Cycerona. Wtem rozległ się słodki głosik, którego srebrny dźwięk zabrzmiał mi w uszach echem znanego mi dobrze buduaru. Na to wezwanie, bankier pomknął chyżo, jak jaskółka, która nagłym i prostym lotem ściga odlatującą towarzyszkę. Małpa, uwiązana na dość długim łańcuchu, posunęła się do okna i z powagą ujęła skrzypce. Nie wiem czy kto z was miał, jak ja, szczęście widzieć małpę uczącą się muzyki, ale co do mnie, to, jakkolwiek wesołość stała się u mnie rzadszym gościem, dziś jeszcze nie mogę sobie tej sceny przypomnieć bez śmiechu. Pół-człowiek rozpoczął od tego, iż ujął instrument pełną garścią i począł go obwąchiwać tak, jakby to naprzykład uczynił z jabłkiem. Oddech jego musiał wydobyć jakiś cichy dźwięk z czułego drzewa: wówczas, orang potrząsnął głową, począł obracać na wszystkie strony instrument, wywijać nim, podnosić, spuszczać go, przykładać do ucha. Odłożył go na chwilę, znów pochwycił i na nowo jął powtarzać wszystkie te ruchy, z iście małpią zwinnością. Obracał i badał uparcie milczące drzewo, w sposób mający w sobie coś dziwnie roztropnego i niedołężnego zarazem. Wreszcie, ujął skrzypce za rękojeść i w najkomiczniejszy sposób spróbował umieścić je pod brodą; ale, jak zepsute dziecko, szybko znudzony nauką która wymagała zbyt uciążliwego ćwiczenia, począł szarpać struny, nie mogąc z nich wydobyć nic więcej jak tylko pozbawione tonu brzęczenie. Rozgniewany, położył instrument na oknie i, chwyciwszy smyczek, począł suwać nim gwałtownie tam i z powrotem, jak murarz który piłuje kamień. Gdy to nowe usiłowanie dało za rezultat również jedynie zgrzyt, przykry dla wybrednych uszu zwierzęcia, orang ujął oburącz smyczek i począł nim uderzać raz po raz w niewinny instrument, źródło rozkoszy i harmonji. Miałem wrażenie, że widzę uczniaka, który obalił na ziemię kolegę i okłada go pięściami, za jakieś wykroczenie przeciw sztubackiemu honorowi. Po wykonaniu tego sądu i egzekucji na nieposłusznym instrumencie, małpa siadła na jego szczątkach i, z idjotyczną radością, poczęła się bawić plątaniem białego włosia strzaskanego smyczka.
Ile razy, od tego czasu, zdarza mi się spotkać małżeństwo predestynowanych, zawsze uderza mnie podobieństwo większości mężów do owego oranga, próbującego zagrać na skrzypcach.
Miłość jest najbardziej melodyjną ze wszystkich harmonij, a poczucie jej wrodzone jest każdemu. Kobieta jest czarodziejskim instrumentem rozkoszy, ale wprzód trzeba poznać delikatne struny tego instrumentu, zrozumieć strój, skalę i palcowanie, tak zmienne i kapryśne. Iluż orangów... iluż mężczyzn, chciałem powiedzieć, żeni się, nie mając pojęcia o tem co to kobieta! Iluż predestynowanych postąpiło z nią tak, jak owa małpa ze skrzypcami! Strzaskali serce, którego nie byli w stanie zrozumieć; zniszczyli i podeptali ze wzgardą klejnot, którego tajemnicy nie umieli odgadnąć. Przechodzą przez życie jako wieczne dzieci, odchodzą z próżnemi rękami, po latach wegetacji, nagadawszy się dosyta o szczęściu i miłości, o rozpuście i cnocie, jak niewolnicy gwarzą o wolności. Każdy niemal z nich pojął żonę, będąc zupełnie nieświadom kobiety i miłości. Zaczęli od włamania się do drzwi w obcym domu i mieli pretensję aby ich dobrze przyjęto w salonie. Ależ najmierniejszy artysta czuje, iż, między nim a jego instrumentem (czy będzie z prostego drzewa czy z kości słoniowej!) nawiązuje się uczucie nieokreślonej sympatji. Wie z doświadczenia, ilu lat było trzeba, aby wytworzyć ten tajemniczy związek między martwą naturą a człowiekiem. Nie odrazu przeniknął jego środki i kaprysy, jego zalety i braki. Trzeba długich i mozolnych studjów, aby instrument nabrał dla artysty duszy i stał się w jego rękach źródłem melodji; trzeba bardzo umiejętnych badań, nim się staną wreszcie parą bliskich przyjaciół.
Czyż człowiek zasklepiony w życiu jak seminarzysta w swojej celce może posiąść znajomość kobiety i sztukę odczytywania tych czarujących solfedżjów? Czyż człowiek, którego zawodem jest za drugich myśleć, drugich sądzić, rządzić nimi, kraść ich pieniądze, żywić ich, leczyć lub kaleczyć, może nabyć tej umiejętności? Czy któremukolwiek z predestynowanych przyjdzie na myśl tracić czas na studjowanie kobiety? Oni czas mają na przedaż, jakżeby mogli poświęcić go szczęściu? Ich bogiem pieniądz: nie można służyć dwóm bogom równocześnie. Toteż, świat roi się od młodych kobiet, które wloką się przez życie, blade i wycieńczone, schorowane i cierpiące. Jedne stają się ofiarą mniej lub więcej ciężkich schorzeń, inne podlegają w mniejszym lub większym stopniu atakom nerwowym. Wszyscy mężowie tych kobiet, to gbury niezgrabne, i... predestynowani. Zgotowali swoje nieszczęście z tą samą starannością, z jaką artysta małżeństwa umiałby zwolna przywieść do rozkwitu owe czarujące a tak późno rozwijające się kwiaty rozkoszy. Ten sam czas, który barbarzyńca obraca na swą ruinę, służy świadomemu sztuki na wyhodowanie szczęścia.

XXVI

Nie rozpoczynajcie nigdy małżeństwa od gwałtu.

W poprzednich Rozmyślaniach wskazaliśmy rozciągłość złego, z bezwzględną śmiałością chirurga, który otwiera tkankę zdrową na pozór, ale kryjącą ohydny i zgniły wrzód. Z cnoty naszego społeczeństwa, rozciągniętej na sekcyjnym stole, nie został pod nożem nawet trup. Wy, kochankowie czy mężowie, powiedzcie, który z was się uśmiechnął, a który zadrżał? Co do nas, ze złośliwą radością rzucamy ten olbrzymi ciężar społeczny na sumienie predestynowanych. Arlekin, który próbuje czyby się nie dało odzwyczaić konia od jedzenia, mniej jest komiczny, niż ci ludzie, którzy chcą znaleźć szczęście w małżeństwie, a nie dbają o to aby je pielęgnować z całą starannością jakiej ono wymaga. Błędy kobiet, — to jeden akt oskarżenia przeciw egoizmowi, niedbalstwu i nicości mężów.
A teraz, czytelniku, ty, któremu nieraz się zdarza potępiać własne błędy u kogo innego, twoją teraz rzeczą wziąć wagę do ręki. Jedna szala dość chyba obciążona — zobaczmyż co położysz na drugiej. Oblicz poprostu cyfrę predestynowanych, których napotkasz w ogólnej liczbie żonkosiów i rzuć ją na wagę: wówczas dowiesz się, gdzie tkwi przyczyna złego.
Starajmy się wniknąć jeszcze głębiej w przyczyny tej choroby małżeńskiej.
Słowo miłość, zastosowane do rozmnażania się gatunku, jest bluźnierstwem, najwstrętniejszem ze wszystkich jakie nam przyniosły nowe czasy. Natura, wynosząc nas ponad zwierzęta przez boski dar myśli, dała nam zdolność odczuwania wrażeń i uczuć, potrzeb i namiętności. Ta podwójność stwarza w mężczyźnie zwierzę i kochanka. Rozróżnienie to przyczyni się do rozjaśnienia problemu zajmującego nas w tej chwili.
Małżeństwo może stanowić przedmiot roztrząsań ze stanowiska społecznego, cywilnego i moralnego — jako prawo, jako umowa i jako instytucja. Prawo, to utrwalenie gatunku; umowa, to przenoszenie własności; instytucja, to gwarancja interesów, które dla żadnego człowieka nie mogą być obojętne: każdy miał ojca i matkę, prawie każdy będzie miał dzieci. Małżeństwo winno być tedy przedmiotem ogólnego poszanowania. Społeczeństwo może brać w rachubę tylko te najwyższe względy, które, z jego punktu widzenia, górują nad kwestją.
Większość ludzi, wstępujących w związki małżeńskie, ma na widoku jedynie czynności rozrodcze, własność lub potomstwo; ale, ani jedna z tych trzech pobudek nie stanowi jeszcze szczęścia. Crescite et multiplicamini nie ma nic wspólnego z miłością. Żądać, w imieniu króla, sprawiedliwości i prawa, miłości od młodej dziewczyny, którą widziało się czternaście razy w ciągu dwóch tygodni, jest zaiste niedorzecznością, godną większości predestynowanych!
Miłość jest harmonją żądzy i uczucia; szczęście w małżeństwie wypływa z porozumienia dusz. Z tego wynika, iż mężczyzna, pragnący być szczęśliwym, musi się poddać pewnym wymaganiom delikatności, które winien mu wskazać własny punkt honoru. Posiadłszy kobietę na podstawie praw społecznych, które uświęcają żądzę, winien iść za tajemnemi prawami natury, które budzą z uśpienia uczucie. Jeżeli szczęście swe kładzie w tem aby być kochanym, trzeba aby sam kochał mocno: nic nie oprze się prawdziwej namiętności.
Ale kochać, znaczy ciągle pożądać. Czy można zawsze pożądać swej żony?
Niewątpliwie.
Mówić, iż nie jest możebne odczuwać stale miłość dla jednej kobiety, jest taką samą niedorzecznością, co twierdzić, iż znakomity artysta potrzebuje koniecznie kilkorga skrzypiec, aby wykonać utwór muzyczny i ożywić jego czarowne melodje.
Miłość jest poezją zmysłów. Dzieli los wszystkiego co w człowieku wielkie i co zrodziło się w krainie myśli. Albo jest szczytną, albo jej wcale niema. Jeśli istnieje, istnieje na zawsze i nieustannie wzrasta. Taka miłość, to owo bóstwo, które starożytni uważali za dziecię Nieba i Ziemi.
Cała literatura obraca się koło siedmiu sytuacyj, muzyka wyraża wszystko zapomocą siedmiu tonów, malarstwo ma siedem barw na palecie; może i miłość, jak te trzy sztuki, składa się z jakichś siedmiu elementów. Poszukiwanie tych składników zostawiamy następnemu stuleciu.
Jeżeli możność wypowiadania się poezji, muzyki i malarstwa jest wprost nieskończona, skala rozkoszy miłosnych tembardziej nią być winna; w owych trzech bowiem sztukach, przez które dążymy — może napróżno — do wyrażenia absolutnej prawdy zapomocą analogji, człowiek stoi sam ze swą wyobraźnią, gdy miłość jest zespoleniem dwojga ciał i dwojga dusz. Jeżeli tedy trzy zasadnicze sposoby wyrażania myśli wymagają długich studjów od tych których natura stworzyła poetami, muzykami, malarzami, czyż nie wydaje się oczywiste, iż trzeba wprzód posiąść tajemnice upojeń miłosnych, aby w nich znaleźć szczęście? Wszyscy ludzie odczuwają popęd rozrodczy, tak jak wszyscy doznają głodu i pragnienia, ale nie każdemu dano być kochankiem lub smakoszem. Cywilizacja nauczyła nas, iż wykształcenie smaku jest sztuką i że tylko niektórym przypadła w udziale umiejętność jedzenia i picia. Rozkosze miłości, traktowane jako sztuka, czekają jeszcze swego fizjologa. Dla nas, wystarcza dowód, iż jedynie nieznajomość warunków i składników szczęścia jest powodem niedoli, która czeka wszystkich predestynowanych.
Z nieśmiałością jedynie i obawą ważymy się tutaj nakreślić kilka aforyzmów, które może staną się kiedyś zawiązkiem tej nowej sztuki, jak odciski w kamieniu dały początek geologji. Poświęcamy je rozmyślaniom filozofów, młodych kandydatów do małżeństwa, i — naszych predestynowanych.

KATECHIZM MAŁŻEŃSKI
XXVII

Małżeństwo jest umiejętnością.

XXVIII

Mężczyzna nie powinien się żenić, jeżeli nie zna anatomji i nie sekcjonował przynajmniej jednych zwłok kobiecych.

XXIX

Pierwsza noc małżeństwa stanowi o jego losie.

XXX

Kobietę, i której odjęto wolną wolę, pozbawiono możności i zasługi poświęcenia się.

XXXI

W miłości — nie mówiąc nawet o jej stronie duchowej — kobieta jest jak instrument muzyczny, który odsłania swe tajniki tylko temu kto umie biegle nim władać.

XXXII

Nawet tam, gdzie niema instynktownej odrazy, istnieje w duszy kobiety jakieś uczucie, które, prędzej czy później, odepchnie ją od rozkoszy nie płynącej z serca.

XXXIII

Własny interes męża, zarówno jak jego punkt honoru, nie powinny mu pozwolić na żadną pieszczotę, zanim potrafi obudzić w żonie jej pragnienie.

XXXIV
Rozkosz w miłości wypływa ze skojarzenia uczucia i zmysłów: stąd można śmiało twierdzić, iż upojenie miłosne jest niejako ucieleśnioną ideą.
XXXV

Idee kombinują się w nieskończoność, to samo zatem winno być z rozkoszą.

XXXVI

Jak niema na drzewie dwóch listków zupełnie do siebie podobnych, tak samo w życiu ludzkiem niema dwóch jednakowych chwil rozkoszy.

XXXVII

Skoro jeden moment rozkoszy różny jest od drugiego, mężczyzna może być zawsze szczęśliwy z jedną i tą samą kobietą.

XXXVIII

Odczuć subtelnie każdy odcień rozkoszy, umieć go rozwinąć, dać mu nowy styl i oryginalny wyraz: — oto genjusz mężczyzny w małżeństwie.

XXXIX

Między dwiema istotami których nie łączy miłość, sztuka ta jest rozpustą; ale pieszczoty zrodzone z miłości nigdy nie są wyuzdaniem.

XL

Najczystsza kobieta może być zarazem najwrażliwszą w rozkoszy.

XLI

Najcnotliwsza kobieta może być bezświadomie nieskromną.

XLII
W chwili gdy rozkosz łączy ze sobą dwoje istot, zasypiają wszystkie konwencje. Sytuacja ta kryje w sobie zdradzieckie rafy, o które rozbił się niejeden statek małżeński. Biada mężowi, który choć raz jeden zapomni, że istnieje wstydliwość, niezależna od zewnętrznych osłon. Miłość małżeńska musi umieć w porę oczy otwierać i zamykać.
XLIII

Nie częstość lub gwałtowność uderzeń jest siłą, lecz celność.

XLIV

Umieć pragnienie obudzić, podsycić, rozwinąć, spotęgować, podrażnić i zaspokoić — oto cały poemat.

XLV

Skala rozkoszy postępuje od dystychu do strofy, od strofy do sonetu, od sonetu do ballady, od ballady do ody, od ody do kantaty, od kantaty do dytyrambu. Mąż, który zaczyna od dytyrambu, jest osłem.

XLVI

Każda noc powinna mieć swoje menu.

XLVII

W małżeństwie powinno się walczyć bezustannie przeciw potworowi, który pożera wszystko; przyzwyczajeniu.

XLVIII

Kto nie potrafi wyczuć różnicy dwóch po sobie następujących nocy rozkoszy, ten ożenił się zbyt wcześnie.

XLIX

Być kochankiem łatwiej jest niż być mężem, tak samo jak trudniej jest być zawsze zajmującym w rozmowie, niż powiedzieć od czasu do czasu coś miłego.

L

Mężowi nie wolno pierwszemu zasypiać, ani ostatniemu się budzić.

LI
Mężczyzna, który przestępuje próg gotowalni swojej żony, jest albo filozofem albo głupcem.
LII

Mąż, będący chodzącą doskonałością, jest człowiekiem zgubionym.

LIII

Kobieta zamężna jest niewolnicą, którą trzeba umieć posadzić na tronie.

LIV

Mężczyzna wówczas dopiero może się chlubić iż zna swoją żonę i że potrafi dać jej szczęście, jeżeli widzi ją często u swoich kolan.
Do tej ciemnej trzody predestynowanych, do tych naszych mężów zakatarzonych, kopcących fajki, zatabaczonych, starców, zrzędów, i t. d. adresował Sterne ów list, który, w Tristramie Shandy, Walter Shandy pisze do brata Tobiasza, zamierzającego poślubić wdowę Wadman.
Ponieważ słynne wskazówki, zamieszczone w tym liście przez najoryginalniejszego z angielskich pisarzy, mogą, z małemi wyjątkami, uzupełnić nasze spostrzeżenia o sposobach zachowania się wobec kobiet, załączamy je tu w całości, ku zbudowaniu predestynowanych, polecając im głębokie zastanowienie nad tym ustępem, jednym z arcy-tworów ludzkiego ducha.

LIST PANA SHANDY
DO KAPITANA TOBJASZA SHANDY
Mój drogi bracie Tobjaszu!

„Pragnę napisać ci słów kilka o naturze kobiet w ogólności i o sposobie postępowania z niemi w sprawach miłosnych. Jestto może dla ciebie szczęśliwa okoliczność (nie mogę jej bowiem nazwać szczęśliwą dla siebie), że nadarzyła się sposobność i że przypadkowo jestem zdolny udzielić ci kilku wskazówek w tym przedmiocie.
„Jeśliby było zamiarem Tego, który rozdziela nasze dole, obdarzyć cię pod tym względem większemi odemnie wiadomościami, byłbym bardzo szczęśliwy, gdybyś w tej chwili ty siedział na mojem miejscu i trzymał pióro w ręce; ale, skoro mnie przypadł w udziale obowiązek pouczenia cię, i wobec tego że pani Shandy znajduje się tuż obok i gotuje się do spoczynku, przeto nakreślę ci, od ręki i bez porządku, myśli i wskazówki tyczące małżeństwa, tak jak mi przyjdą do głowy, w nadziei że może będą ci przydatne. Chcę ci dać przez to dowód przyjaźni, i nie wątpię, kochany Tobjaszu, że przyjmiesz go ze szczerą wdzięcznością.
„Przedewszystkiem, co się tyczy religji w tej sprawie (jakkolwiek czuję po gorącu w twarzy iż rumienię się mówiąc o tem, i jakkolwiek wiem, mimo skromności z jaką ukrywasz swoje cnoty, iż nie zaniedbujesz żadnej z pobożnych praktyk), jednakże jest jedna, którą chciałem ci polecić szczególnie gorąco, abyś nigdy jej nie zapomniał, przynajmniej przez cały czas trwania twoich spraw miłosnych. Polega ona na tem, kochany bracie Tobjaszu, abyś nigdy nie pokazał się na oczy tej która jest przedmiotem twoich starań, czy to rano czy wieczór, nie poleciwszy się poprzednio opiece Wszechmogącego, iżby cię zachował od wszelkiego nieszczęścia.
„Co cztery lub pięć dni (a jeśli możesz, to nawet częściej), powinieneś ogolić i umyć głowę, aby twoja Pani, gdybyś przypadkiem, w chwili roztargnienia, zdjął na chwilę perukę, nie mogła rozeznać, ilu włosów pozbawiła cię ręka czasu, a ilu dłoń balwierza.
„O ile tylko będziesz mógł, powinieneś oddalać od jej wyobraźni wszelką myśl o łysinie.
„Wbij sobie w pamięć, Tobjaszu, jedną maksymę, na której, w każdej okoliczności życia, możesz polegać: Wszystkie kobiety są bojaźliwe.
„I to całe szczęście; inaczej, któżby się odważył mieć z niemi do czynienia?
„Staraj się, aby twoje spodnie nie były ani za szerokie ani za wąskie, i aby nie przypominały w niczem workowatych pludrów naszych przodków.
„Cokolwiekbyś miał do powiedzenia, czy masz zamiar mówić dużo czy mało, miarkuj zawsze głos. Milczenie, i wszystko co się do niego zbliża, utrwala w pamięci tajemnice nocy. Dlatego, jeżeli tylko potrafisz tego uniknąć, nie upuszczaj nigdy szczypczyków ani łopatki.
„W rozmowach z nią unikaj wszelkiego żartu i szyderstwa; także, o ile tylko będziesz mógł, nie daj jej wziąć do ręki żadnej wesołej książki. Możesz jej pozwolić na niektóre pobożne rozprawki (jakkolwiek wołałbym, aby i tych nie czytała), ale nie ścierp pod żadnym warunkiem, aby czytała Rabelego, Scarrona, lub Don Kiszota.
„Wszystkie te książki pobudzają do śmiechu; a wiesz przecie, Tobjaszu, iż niema poważniejszej rzeczy niż cele małżeństwa.
„Popraw zawsze żabot i przymocuj go szpilką, nim wejdziesz do jej pokoju.
„Jeśli pozwoli ci usiąść obok siebie i nastręczy sposobność abyś mógł położyć rękę na jej ręce, oprzyj się tej pokusie. Gdybyś ją ujął za rękę, ciepło twej dłoni zdradziłoby co się w tobie dzieje. Trzymaj ją zawsze w niepewności co do tego punktu i co do wielu innych. Postępując w ten sposób, podsycisz przynajmniej jej ciekawość; jeżeli zaś twoja pani nie jest jeszcze zupełnie ujarzmiona, a twój osiołek nie przestaje wierzgać (co jest bardzo prawdopodobne), wówczas każesz sobie puścić kilka uncyj krwi za uszami, idąc w tem za przykładem starych Scytów, którzy, zapomocą tego środka, leczyli najwyuzdańsze pokusy zmysłów.
„Avicenna powiada, iż następnie należy się natrzeć wyciągiem ciemierzycy, po należytej dozie wypróżniających i czyszczących środków; co do mnie, byłbym w zupełności jego zdania. Ale, przedewszystkiem, jedz bardzo mało lub wcale pieczystego z kozła lub jelenia; również unikaj starannie (oczywiście o ile będziesz mógł) mięsa pawia, łyski, nurka, żórawia i kurki wodnej.
„Co się tyczy napojów, nie potrzebuję cię uczyć, iż powinny się składać z naparu werweny i ziół Hanei, o których cudownem działaniu powiada Elien. Gdyby jednak żołądek twój miał na tem ucierpieć, wówczas zaniechaj tych napojów i karm się ogórkami, melonem i sałatą.
„Na teraz, nie przychodzi mi nic więcej na myśl.
„Chyba, w razie gdyby się zanosiło na wypowiedzenie wojny...
„Zatem, drogi Tobjaszu, życzę ci, aby wszystko poszło jak najlepiej,
„i pozostaję twoim przywiązanym bratem,

„Walter Shandy“.

W obecnych okolicznościach, sam Sterne wykreśliłby niewątpliwie artykuł tyczący osiołka i, daleki od doradzania upustów krwi swemu predestynowanemu, zmieniłby tryb sałato-ogórkowy na jaknajposilniejszą djetę. Wówczas, doradzał wstrzemięźliwość, aby rozporządzać w chwili wojny magiczną potęgą zasobów; podobny w tem do niezrównanego rządu angielskiego, który, w czasie pokoju, posiada dwieście okrętów, lecz którego doki mogą w potrzebie dostarczyć podwójnej ilości, gdy idzie o to aby opanować morza i rozwinąć całą flotę.
Mężczyzna, należący do szczupłej garstki tych, którym staranne wychowanie uczyniło dostępną dziedzinę myśli, powinienby zawsze, nim postanowi zawrzeć związki małżeńskie, rozpatrzyć się w swoich siłach fizycznych i moralnych. Aby skutecznie walczyć przeciw burzom których tyle pokus nie omieszka wzniecić w sercu żony, powinien mąż — prócz umiejętności kochania i prócz majątku, dostatecznego aby nie znaleźć się w żadnej z klas predestynowanych — posiadać znakomite zdrowie, mnóstwo taktu, dużo rozumu, na tyle dobrego smaku aby dać uczuć swą wyższość tylko w stosownych okolicznościach, a wreszcie niezmierną bystrość wzroku i słuchu.
Jeśli posiada piękną twarz, wyniosłą postawę, wejrzenie pełne męskości, a nie zdoła się utrzymać na wysokości tych obiecujących pozorów, znajdzie się w klasie predestynowanych. Toteż, mężczyzna brzydki, ale o fizjognomji pełnej wyrazu, skoro żona potrafi zapomnieć o jego brzydocie, posiadałby najkorzystniejsze warunki do walki z duchem złego.
Będzie się starał — szczegół zapomniany w liście Sterna — być zawsze bez zapachu, aby nie wzbudzać odrazy. Również, będzie czynił bardzo umiarkowany użytek z pachnideł, które zawsze budzą ubliżające podejrzenia.
Będzie czuwał nad swem zachowaniem, ważył słowa, tak jakby się ubiegał o względy najbardziej niestałej kobiety. Dla niego-to uczynił pewien filozof następujące spostrzeżenie:
„Niejedna kobieta unieszczęśliwiła się na całe życie, zgubiła się, zniesławiła, dla człowieka, którego później przestała kochać, gdyż zdarzyło mu się brzydko zdejmować ubranie, niedbale obciąć paznokieć, włożyć pończochę na wywrót, lub niezgrabnie odpiąć guzik“.
Jednym z najważniejszych jego zadań będzie ukrywać przed żoną prawdziwy stan swego majątku, aby móc zadowalać przypuszczalne jej fantazje i kaprysy, jak to czynią hojni kawalerowie.
Wreszcie, rzecz trudna, rzecz wymagająca nadludzkiego panowania nad sobą, winien posiadać nieograniczoną władzę nad owym osiołkiem, o którym mówi Sterne. Zwierzątko to musi mu być posłuszne, jak chłop z XIII wieku swemu panu; powinno na rozkaz słuchać i milczeć, iść i zatrzymywać się na każde skinienie.
Mąż, uzbrojony w te wszystkie przymioty, i tak wstępuje w szranki zaledwie z bladym widokiem powodzenia. I jemu, jak innym, grozi niebezpieczeństwo, iż będzie dla żony jedynie rodzajem odpowiedzialnego wydawcy.
— Także coś nowego, powiedzą na to poczciwi ludzie dla których widnokrąg zamyka się przy końcu nosa, tyle trudu trzeba sobie zadawać dla rzeczy tak prostej jak miłość? Zatem trzeba przedtem całą szkołę przechodzić, aby być szczęśliwym w małżeństwie? Może rząd założy nam katedrę miłości, jak świeżo utworzył katedrę prawa publicznego?
Oto nasza odpowiedź:
Te rozliczne prawidła, tak trudne do określenia, te spostrzeżenia tak drobiazgowe, wskazówki tak różnorodne zależnie od usposobień i temperamentów, znajdują się, wrodzone niejako, w sercach ludzi stworzonych dla miłości, tak jak poczucie formy i łatwość kombinowania myśli istnieje w duszy poety, malarza, lub muzyka. Mężczyźni, dla których zastosowanie w życiu wskazówek, zebranych w tem Rozmyślaniu, przedstawiałoby jakikolwiek wysiłek, są z natury predestynowani, tak jak ten, kto nie umie dostrzec stosunku dwóch różnych pojęć, jest głupcem. Nie ulega wątpliwości, iż miłość ma swoich nieznanych wielkich ludzi, jak wojna ma swoich Napoleonów, poezja Andrzejów Chénier, a filozofja Kartezjuszów.
Ta ostatnia uwaga mieści w sobie zawiązek odpowiedzi na pytanie, które ludzie zadają sobie od wieków: Dlaczego szczęśliwe małżeństwo jest tak rzadkiem zjawiskiem?
Ten fenomen świata moralnego ziszcza się tak rzadko, z przyczyny iż mało jest na świecie genjalnych ludzi. Trwała namiętność, to wspaniały dramat, grany przez dwoje aktorów równych talentem; dramat, w którym katastrofami są uczucia, wypadkami pragnienia, w którym cień myśli wystarcza aby przeobrazić scenę. Jakżeby było możebne, aby, w tem stadzie dwunogich istot które zwie się narodem, zdarzyło się często spotkać mężczyznę i kobietę, obdarzonych w równym stopniu genjuszem miłości, skoro już ludzie talentu tak nieliczni są w innych sztukach, w których, dla osiągnięcia rezultatu, artysta potrzebuje porozumieć się tylko sam ze sobą?
Do tej chwili, ograniczaliśmy się do zaznaczenia trudności poniekąd fizycznych, z któremi dwoje małżonków walczyć musi ażeby znaleźć szczęście; cóż byłoby, gdybyśmy mieli rozwinąć przerażający obraz obowiązków moralnych, wynikających z różnic charakteru?... Zatrzymajmy się na tem! mężczyzna dość wytrawny aby kierować temperamentem, potrafi z pewnością stać się panem i duszy.
Chcemy wierzyć, że nasz wzór mężów posiada te pierwsze warunki, niezbędne aby walczyć skutecznie o swą żonę ze zgrają oblegających. Przypuszczamy, że nie należy do żadnej z licznych grup predestynowanych, które rozpatrzyliśmy po kolei. Przyjmijmy wreszcie, iż przejął się naszemi naukami, że posiadł tę cudowną umiejętność której odsłoniliśmy tutaj kilka tajników; że, żeniąc się, rozporządzał pełnią doświadczenia, że zna swoją żonę, że posiada jej miłość. A teraz, prowadźmy dalej ten wykaz ogólnych przyczyn, wpływających obciążająco na krytyczną sytuację, do której, ku pouczeniu ludzkości, wiedziemy naszego małżonka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.