Fizjologja małżeństwa/Rozmyślanie XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Fizjologja małżeństwa |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Zakłady Wydawnicze M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Physiologie du mariage |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wyznaję, że jeden tylko znam dom w Paryżu, urządzony podług systemu dwóch poprzednich Rozmyślań. Ale muszę dodać, że to ja zbudowałem system podług tego domu. Wspaniała ta forteca należy do pewnego młodego referendarza, zakochanego i zazdrosnego do szaleństwa.
Skoro dowiedział się, iż istnieje człowiek, poświęcający swe trudy udoskonaleniu małżeństwa we Francji, był na tyle uprzejmy, iż otworzył mi bramy domu, a nawet pokazał gyneceum. Podziwiałem głęboką mądrość, która zdołała tak zręcznie ukryć środki bezpieczeństwa, dyktowane wschodnią niemal zazdrością, pod wykwintem mebli, świeżością obić i pięknością dywanów. Przyznałem, iż niepodobieństwem byłoby żonie wyzyskać to mieszkanie do nielegalnych celów.
— Panie, rzekłem do tego światowego Otella, który nie zdawał mi się zbyt mocny w wysokiej polityce małżeńskiej, nie wątpię, że pani hrabina pędzi rozkoszne życie w zaciszu tego małżeńskiego raju; jeszcze rozkoszniejsze gdy i pan w nim przebywa; jednak nadejdzie chwila, że jej się to sprzykrzy, gdyż człowiek nuży się wszystkiem, nawet upojeniem. Cóż zrobi pan, gdy pani hrabina, nie odnajdując już w pańskich wymysłach pierwotnego uroku, otworzy, pewnego dnia, buzię aby ziewnąć, a może i przedstawić ci petycję zmierzającą do uzyskania dwóch praw, niezbędnych dla jej szczęścia: wolności osobistej, to jest swobody wychodzenia i wracania do domu wedle kaprysu swej woli, oraz wolności prasy, czyli pisania i odbierania listów bez cenzury?...
Ledwiem wyrzekł te słowa, hr. de V*** ścisnął mnie silnie za ramię i krzyknął:
— Otóż-to jest niewdzięczność kobiet! Jeśli jest coś na świecie niewdzięczniejszego od króla, to chyba naród; ale kobieta jest jeszcze niewdzięczniejszą od obu. Kobieta zamężna postępuje z nami tak, jak obywatele konstytucyjnej monarchji z królem: próżno zapewnia im spokojną egzystencję w pięknym kraju; próżno rząd bierze na siebie wszystkie kłopoty z żandarmami, Izbami, administracją i całym aparatem siły zbrojnej, aby nie pozwolić ludowi umrzeć z głodu, aby oświecić miasta gazem na koszt obywateli, aby wszystkim poddanym dostarczyć ciepła słonecznego, odpowiadającego 45-temu stopniowi szerokości geograficznej, i aby przeszkodzić by kto inny niż fiskus wyciskał z nich pieniądze; próżno brukuje — o tyle o ile przynajmniej — drogi... wszystko na nic, nikt nie ocenia zalet tej pięknej Utopji! Obywatelom zachciewa się innych rzeczy!... Nie wstydzą się domagać jeszcze prawa swobodnego przechadzania się po tych drogach; żądają, by im się spowiadano, na co idą pieniądze oddane skarbowi; słowem, monarcha musiałby każdemu odstąpić cząstki tronu, gdyby przyszło się liczyć z paplaniną kilku bazgraczy, lub przyjąć pewne trójkolorowe idee, rodzaj poliszynelów, którymi porusza zgraja tak zwanych patrjotów, obwiesiów, zawsze gotowych sprzedać sumienie za miljon, za kobietę z towarzystwa lub za mitrę książęcą.
— Panie hrabio, przerwałem, zgadzam się najzupełniej co do ostatniego punktu; ale co pan zrobi, aby uniknąć odpowiedzi na słuszne żądania żony?
— Zrobię... odpowiem tak samo, jak robią i odpowiadają rządy, które nie są wcale tak głupie, jak to opozycja chce wmówić wyborcom. Zacznę od uroczystego ogłoszenia konstytucji, mocą której uznam żonę za zupełnie wolną. Przyznam jej prawo chodzenia gdzie się jej podoba, pisania do kogo ma ochotę, odbierania listów bez kontroli. Będzie miała wszystkie prawa angielskiego parlamentu; pozwolę jej rozprawiać ile zechce, przemawiać, przedkładać energiczne i stanowcze wnioski, lecz bez możności wprowadzenia ich w życie; a później... zobaczymy!
— Na świętego Józefa!... pomyślałem w duchu, oto człowiek, który rozumie sztukę małżeństwa równie dobrze jak ja. — A później zobaczymy, szanowny panie? odpowiedziałem głośno, aby wydobyć zeń bliższe zwierzenia. Zobaczymy, iż, pewnego poranku, znajdzie się pan w równie niemądrem położeniu jak inni.
— Za pozwoleniem, odparł poważnie, proszę mi dać dokończyć. To wszystko jest teorja; ale wielcy politycy umieją teorję tę rozwiać nakształt dymu zapomocą praktyki; sztukę zastąpienia treści formą posiadają ministrowie w stopniu jeszcze wyższym od normandzkiego kauzyperdy. Panowie de Metternich i de Pilat, obaj ludzie niepospolici, oddawna sobie zadają pytanie, czy Europa jest przy zdrowych zmysłach, czy śni, czy wie dokąd idzie, czy zastanawiała się kiedy: rzecz niemożliwa dla tłumu, dla narodów i kobiet. Panowie Metternich i Pilat z przerażeniem patrzą na ten wiek, opanowany manją konstytucyj, jak poprzedni filozofją, jak wiek Lutra reformą nadużyć rzymskiego Kościoła; bo zdaje się w istocie, że pokolenia podobne są do spiskowców, którzy idą oddzielnie do wspólnego celu, podając sobie hasło. Ale obawy ich są płonne, i to tylko miałbym im do zarzucenia; pozatem mają słuszność, iż pragną używać władzy bez przeszkód ze strony obywateli. Jakim cudem ludzie tak niepospolici nie umieli pojąć głębokiego sensu moralnego zawartego w komedji konstytucyjnej i poznać, że wysoce polityczną rzeczą jest rzucić jakąś kość do ogryzienia swemu wiekowi? Zupełnie podzielam ich poglądy na istotę panowania. Władza jest jednostką moralną, posiadającą, jak człowiek, swój instynkt samozachowawczy. Zasada tego instynktu wyraża się w trzech słowach: nic nie uronić. Aby nic nie stracić, władza musi wzrastać, lub być nieograniczoną; władza stojąca w miejscu jest żadna. Jeśli się cofa, przestaje być władzą, działa pod naporem innej. Wiem równie dobrze jak ci panowie, w jak fałszywem położeniu znajduje się władza nieograniczona, czyniąca jakieś ustępstwo: daje w swem łonie początek innej władzy, której zasadą będzie wzrastać. Jedna musi unicestwić drugą, gdyż każdy byt dąży do możliwego rozrostu. Niema zatem ustępstwa, któregoby władza, uczyniwszy je, nie starała się odzyskać. Ta walka dwóch władz stanowi istotę równowagi rządów, której wahania tak niepotrzebnie przerażają patrjarchę austrjackiej dyplomacji, albowiem, ze wszystkich komedyj, najmniej niebezpieczną a najzyskowniejszą jest ta, którą odgrywają Francja i Anglja. Te dwie ojczyzny powiedziały ludowi: „Jesteś wolny!“ i lud się zadowolił; wchodzi w skład rządu, jako tłum zer, które dają wartość jednostce. Ale niech lud spróbuje się poruszyć, natychmiast rozpoczynają z nim ów obiad Sanszo Pansy, gdy giermek, zostawszy samodzierżcą swej wyspy na stałym lądzie, próbuje jeść. Otóż, my mężczyźni powinniśmy naśladować tę cudowną scenę w naszem małżeństwie. Tak więc, żona ma pełne prawo wychodzić z domu, ale musi mi powiedzieć dokąd, jak, poco, i kiedy wróci. Miast żądać tych wyjaśnień z brutalnością policji, która zapewne udoskonali się kiedyś, staram się przystroić je w uprzedzające formy. Moje usta, oczy, rysy, przybierają kolejno akcenty i oznaki naprzemian zaciekawienia i obojętności, powagi i żartu, przekory i uczucia. Jestto mały teatrzyk małżeński, pełen dowcipu, finezji i wdzięku, bardzo wdzięczny. W dniu, w którym zdjąłem z głowy żony wianuszek kwiatu pomarańczowego, zrozumiałem, iż odegraliśmy, jak przy koronacji królów, pierwsze figlarne sceny długiej komedji. — Mam moich żandarmów!... moją gwardję, prokuratorów! tak!... wołał w zachwycie. Myślisz pan, że pozwolę kiedy, aby moja pani wyszła piechotą bez lokaja w liberji? Czyż to nie jest w najlepszym tonie? nie mówiąc już o przyjemności, jaką jej sprawia mówić: „Moi ludzie“. Ale moja zasada zachowawcza dążyła przedewezystkiem do tego, aby moje sprawy na mieście schodziły się zawsze ze sprawunkami i interesami żony: przez dwa lata umiałem jej wytłumaczyć, iż podawać jej ramię stanowi dla mnie największą i zawsze nową przyjemność. Jeśli jest błoto, wówczas uczę ją zgrabnie prowadzić rączego konika; ale, przysięgam panu, daję pilne baczenie, aby się tego nie nauczyła zbyt szybko. Gdyby, przypadkowo, lub na wyraźne żądanie, chciała wydostać się z domu bez paszportu, to znaczy w powozie i sama, czyż nie mam stangretów, hajduków, groomów? Niech jedzie wówczas gdzie się jej podoba, wszędzie wlec będzie całą świętą hermandad ze sobą, mogę być zupełnie spokojny... Zresztą, drogi panie, ileż mamy środków, aby zniweczyć konstytucję małżeńską sposobem wykonywania jej, a brzmienie ustaw interpretacją! Zauważyłem, że obyczaje wyższych sfer wytwarzają pewne pracowite próżniactwo, które pochłania pół życia kobiety, nie dając jej dojść do świadomości że żyje. Co do mnie, zbudowałem cały plan tak zręcznego prowadzenia żony, aby doszła czterdziestki nie pomyślawszy o zdradzie, jak nieboszczyk Musson umiał, dla zabawki, zaciągnąć poczciwego mieszczucha z ulicy Saint-Denis do Pierre-fitte, w ten sposób, aby nawet nie wiedział iż opuścił cień dzwonnicy Saint-Leu.
— Jakto! przerwałem, czyżbyś pan jakimś cudem przeczuł owe wspaniałe oszukaństwa, które zamierzałem opisać w Rozmyślaniu: Sztuka wprowadzania śmierci do życia!... Jakże mi przykro! pochlebiałem sobie żem pierwszy odkrył tę umiejętność. Ten treściwy tytuł urodził się ze wspaniałego niewydanego utworu Crabbe’a, który odczytał w towarzystwie pewien młody lekarz. W dziele tem, autor zdołał uosobić fantastyczną istotę, nazwaną Życie w śmierci. Istota ta biegnie, poprzez wszystkie oceany świata, za żywym szkieletem, nazwanym Śmierć w życiu. O ile pamiętam, z gości wytwornego tłumacza poezji angielskiej, niewielu tylko zrozumiało tajemniczy sens tej równie prawdziwej jak fantastycznej baśni. Ja jeden może, pogrążony w tępem milczeniu, myślałem o całych pokoleniach, które, popychane przez ŻYCIE, mijają nie żyjąc. Wstawały przedemną kobiety, całemi tysiącami, mirjadami; wszystkie pomarłe, zgryzione, płaczące łzami rozpaczy na widok zmarnowanych godzin nieopatrznej młodości. W oddali widziałem już, jak rodzi się szydercze Rozmyślanie, słyszałem jego śmiech szatański; — i pan je z pewnością zabije... Ale niech mi pan powie w krótkości, jakie sposoby wynalazłeś, aby pomóc kobiecie trwonić owe ulotne chwile, w których znajduje się w kwiecie piękności, w całej potędze pragnień... Może mi pan zostawił bodaj opis niektórych podstępów, strategji.
Hrabia rozśmiał się z tego autorskiego rozczarowania i rzekł z zadowoloną miną:
— Moja żona, jak wszystkie młode osoby naszej błogosławionej epoki, trzy lub cztery lata z rzędu gimnastykowała paluszki na klawiszach Bogu ducha winnego fortepianu. Próbowała sylabizować Beethovena, nuciła Rossiniego, musnęła ćwiczenia Krammera. Otóż, staraniem mojem było utwierdzić ją w przekonaniu o talencie; aby to osiągnąć, chwaliłem, słuchałem bez ziewnięcia najnudniejszych sonat, zgodziłem się nawet na lożę w Operze komicznej. W ten sposób, zyskałem trzy spokojne wieczory, na siedem stworzonych w tygodniu przez Boga. Jestem w ustawicznem poszukiwaniu muzykalnych domów. Istnieją w Paryżu salony, wiernie przypominające niemieckie grające tabakierki, nieustające componia, do których stale spieszymy szukać muzykalnych niestrawności, przez żonę nazywanych koncertami. Ale zato, większą część dnia, siedzi zagrzebana w partycjach...
— Ależ hrabio! czyż pan nie zna niebezpieczeństw, na jakie się pan naraża, rozwijając w żonie kult śpiewu i wydając ją ekscytacjom siedzącego trybu życia?... Jeszczeby tylko brakowało, aby ją zacząć żywić baraniną i dać jej pić wodę.
— Pozwalam żonie jadać tylko biały drób, i nigdy nie zaniedbuję przegradzać koncertu balem, a Opery rautem! toteż, udało mi się doprowadzić ją do tego, iż, przez sześć miesięcy w roku, idzie spać między pierwszą a drugą z rana. Ach, drogi panie, błogosławieństwa tego późnego chodzenia spać są nieobliczalne! Przytem, zważ pan, że na każdą z tych tak użytecznych rozrywek godzę się łaskawie zezwolić, zachowując pozór człowieka, który stale spełnia wszystkie jej zachcenia; zarazem, nie potrzebując mówić słowa, utrzymuję w niej przekonanie, że, od szóstej wieczór, godziny obiadu i tualety, do jedenastej z rana, pory o której wstajemy, bawiła się bez przerwy.
— I jaką wdzięczność musi czuć dla pana za tak pięknie wypełnione życie!...
— Zostają zatem tylko trzy niebezpieczne godziny do przebycia; ale czyż nie musi przegrywać sonat, studjować aryj?... Czyż nie mam pod ręką przejażdżki do lasku, wizyt, i t. d.?... To nie wszystko. Najpiękniejszą ozdobą kobiety jest wyszukana czystość; drobiazgowość w tym kierunku nie może nigdy być przesadna ani śmieszna: otóż, gotowalnia żony dostarczyła mi jeszcze środków, aby ją pozbawić najpiękniejszych godzin dnia.
— Pan jesteś godny być moim uczniem!... wykrzyknąłem. Słuchaj więc, drogi panie, zdołasz jej wykraść jeszcze przynajmniej cztery godziny dziennie, jeśli spróbujesz wtajemniczyć ją w sztuki, obce najwyszukańszym elegantkom współczesnym... Wyłóż pan szanownej małżonce zdumiewające zabiegi, stworzone przez wschodni zbytek dam starego Rzymu; wylicz jej niewolników, zatrudnionych jedynie przy kąpieli Poppei: unctores, fricatores, alipilii, dropacistae, picatrices, tractatrices, czy ja wiem co jeszcze?... Opowiadaj jej o tłumie niewolnic, których nomenklaturę przekazał nam Mirabeau w swojem Erotika Biblion. Niech spróbuje sama zastąpić pracę tej armji, a zyskasz parę dobrych godzin spokoju, nie mówiąc o osobistych przyjemnościach, wynikających z systemu tych znakomitych Rzymianek, których najmniejszy starannie utrefiony włosek przepojony był wonnościami, najmniejsza żyłka zdawała się czerpać świeżą krew w kąpieli z mirry, lnu, pachnideł i kwiatów — wszystko przy dźwiękach upajającej muzyki.
— Ech, drogi panie, przerwał mąż, który zapalał się coraz bardziej, a zdrowie jej czyż nie dostarcza mnóstwa cudownych wybiegów? To zdrowie, tak cenne, tak drogie, czyż nie pozwoli mi wzbronić jej wychodzenia w niepogodę: w ten sposób zyskuję cały kwartał. Czy nie wprowadziłem słodkiego zwyczaju, aby żadne z nas nie wychodziło z domu nie uścisnąwszy drugiego mówiąc: „Mój aniołku, wychodzę“. Słowem, umiałem być przewidujący na przyszłość i uwięzić żonę na wieczne czasy w domu jak szyldwacha w budce!... Wpoiłem w nią niesłychany zapał dla świętych obowiązków małżeństwa.
— Sprzeciwiając się jej? spytałem.
— Zgadłeś, drogi panie!... zawołał ze śmiechem. Dowodzę jej, że niepodobna kobiecie światowej wypełnić zobowiązań towarzyskich, prowadzić domu, poddawać się wszystkim kaprysom mody, jak również ukochanego męża, a przytem wychowywać dzieci... Na to ona odpowiada, że, za przykładem Katona, który osobiście czuwał nad tem jak niańka przewijała wielkiego Pompejusza, i ona nikomu nie odstąpi owych drobiazgowych starań, jakich wymaga drzemiąca jeszcze inteligencja i wątle ciało małych istotek, których wychowanie rozpoczyna się w kolebce. Zrozumie pan, drogi panie, że moja dyplomacja nie na wieleby się zdała, gdybym, uwięziwszy w ten sposób żonę, nie posługiwał się wciąż niewinnym machiawelizmem, który polega na ustawnem zachęcaniu jej, aby robiła wszystko na co ma ochotę i na ciągłem pytaniu jej o zdanie. Ponieważ tym cieniem wolności muszę omamić kobietę dość sprytną, ponoszę możliwe ofiary, aby tylko przekonać żonę, że jest najwolniejszą kobietą w całym Paryżu; przedewszystkiem zaś wystrzegam się grubych niezręczności politycznych, które tak często trafiają się naszym ministrom.
— Rozumiem, wtrąciłem; już widzę, ilekroć pan chcesz zeskamotować które z praw, przyznanych żonie mocą konstytucji małżeńskiej, jak przybierasz słodką i układną minę, i jak, z nieskończoną delikatnością wbijając jej w serce ukryty pod różami sztylet, zapytujesz tkliwym głosem: „Nie boli cię, aniołku?“ Wówczas żona, jak człowiek któremu ktoś nastąpił na nogę, odpowiada może: „Gdzież tam, przeciwnie!“
Nie mógł się wstrzymać od śmiechu i rzekł:
— Jak pan myśli, czy żona moja bardzo będzie zdziwiona na sądzie ostatecznym?
— Nie wiem jeszcze, odparłem, kto bardziej z was dwojga.
Zazdrośnik już marszczył brwi, ale wypogodził się znowu gdy dodałem:
— Szczęśliwy doprawdy jestem z trafu, któremu zawdzięczam rozkosz pańskiej znajomości. Bez rozmowy z panem z pewnością nie umiałbym dość dobrze rozwinąć poglądów, które, jak się okazało, były nam wspólne. Dlatego ośmielam się prosić o pozwolenie spożytkowania naszej pogawędki. Gdzie myśmy widzieli głębokie zasady polityki małżeńskiej, ktoś inny dopatrzy się może żartobliwej ironji; w ten sposób, uda mi się, w oczach jednej i drugiej strony, zyskać opinję inteligentnego człowieka...
Podczas gdy siliłem się wyrazić wdzięczność radcy stanu (pierwszemu mężowi, który odpowiadał w zupełności moim ideałom), on przeprowadzał mnie raz jeszcze po apartamentach, gdzie w istocie wszystko zdawało się bez zarzutu.
Już miałem się żegnać, kiedy, otwierając drzwi do buduaru, pokazał mi go z taką miną, jakby mówił: „Czy mogłoby tu zajść coś nieprawidłowego, czegoby oko moje nie wyśledziło natychmiast?“
Odpowiedziałem na to nieme zapytanie pochyleniem głowy, jakiem gość wyraża uznanie gospodarzowi, kosztując wykwintnej i szczególnie udanej potrawy.
— Cały mój system, rzekł półgłosem, poczęty jest z trzech słów, które mój ojciec słyszał z ust Napoleona podczas dyskusji rozwodowej w Radzie Stanu. Wiarołomstwo, zawołał Napoleon, to kwestja kanapy! Toteż, patrz pan: umiałem tych wspólników zbrodni przemienić na moich szpiegów, dodał referendarz wskazując kaszmirową kanapkę herbacianego koloru, której poduszki były w tej chwili cokolwiek pomięte. Patrz pan: ten ślad wskazuje mi, że żonę bolała nieco głowa i że spoczywała tutaj...
Zbliżyliśmy się do kanapki, gdy wtem... ujrzeliśmy na nieszczęsnym meblu cztery ciemne włosy, które, w kapryśnych skrętach, ułożyły się w słowo GAP.
— Nikt w moim domu nie ma czarnych włosów, zawołał mąż, blednąc.
Pożegnałem się szybko, gdyż uczułem gwałtowną i niepowstrzymaną ochotę do śmiechu.
— Oto człowiek stracony!... pomyślałem. Zdołał jedynie zgotować żonie niesłychane rozkosze, przez wszystkie te zapory któremi ją poobstawiał.
Myśl ta zasmuciła mnie jednak. Przygoda powyższa obracała w niwecz trzy moje najważniejsze Rozmyślania i podkopywała u samych podstaw nieomylność książki. Byłbym z radością okupił wierność hrabiny de V*** sumą, którą niejeden mężczyzna opłaciłby jedno jej zapomnienie. Ale przeznaczone było, bym na wieki zachował swoje pieniądze.
W istocie, w trzy dni później, spotkałem referendarza w przedsionku Opery. Ledwie mnie spostrzegł, podbiegł ku mnie. Wiedziony uczuciem jakiegoś wstydu, próbowałem zejść mu z oczu; ale chwycił mnie za ramię i szepnął:
— Och, jakież straszliwe dni przeżyłem!... Szczęściem, żona jest bardziej niewinna niż nowonarodzone dziecko...
— Mówił mi pan poprzednio, że hrabina jest osobą bardzo sprytną... wtrąciłem z okrutną dobrodusznością.
— Och, może pan żartować dowoli; dziś rano miałem niezbity dowód jej wierności. Wstałem bardzo wcześnie, aby dokończyć jakiejś naglącej pracy. Wtem, wyglądając bezmyślnie na ogród, spostrzegam nagle, jak służący jenerała, którego dom przylega do nas, drapie się na mur, gdy pokojówka mej żony, wychylając głowę z sieni, pieści i przytrzymuje psa, aby ułatwić odwrót swemu rycerzowi. Biorę lornetkę i celuję ją na tego nicponia... włosy czarne jak smoła!... Nie, nigdy jeszcze widok ludzkiej fizjognomji nie sprawił mi równej przyjemności!... Naturalnie, jak pan się domyśla, krata na wino przy murze została jeszcze tego samego dnia zniesiona. Zatem, drogi panie, jeśli się kiedy ożenisz, trzymaj psa na łańcuchu, a mur posyp szkłem...
— Czy hrabina zauważyła pański niepokój w ciągu tych trzech dni?...
— Ma mnie pan za dziecko? odparł wzruszając ramionami. Nigdy w życiu nie byłem równie wesół.
— Pan jesteś nieznany wielki człowiek!... zawołałem, a nie jesteś...
Nie mogłem dokończyć, gdyż pomknął nagle, spostrzegłszy jednego z przyjaciół, który, jak się zdawało, szedł odwiedzić hrabinę w loży.
Cóż moglibyśmy dodać, coby nie było zbytecznem i nużącem powtórzeniem nauk, zawartych w tej rozmowie? Każde jej słowo zawiera nasienie lub owoc. Bądź co bądź, przekonaliście się, mężowie, że szczęście wasze wisi w każdej chwili na włosku.