<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXII.

O ósmej Roger był już na nogach i poszedł do matki na wieżę. Ja miałem powierzony sobie nadzór nad porządkiem w czasie ceremonji. Ksiądz już nie młody, nie mógł czuwać przy zwłokach noc całą, zastąpił go więc poczciwy Ambroży i przesiedział w kaplicy do rana. Zastałem go na klęczkach jak prawdziwie pobożnego wieśniaka, ale zarazem chrapiącego w najlepsze z prawdziwie cygańskiem zaniedbaniem. Gdyby wioska Flamarande posiadała więcej mieszkańców, podwórzec zamkowy nie zmieściłby tłumu ludzi i górskich pasterzy, którzy zeszli z swoich szałasów dla przypatrzenia się pańskiemu pogrzebowi. Nie była to tylko czcza ciekawość z ich strony. Podchlebiało im to, że hrabia polecił wymurować grobowiec familijny w opustoszałej starożytnej siedzibie swych przodków, i uważali ostatnią wolę hrabiego jako wyszczególnienie dla siebie. Michelinowi najwięcej to pochlebiało. Jego przodkowie też od niepamiętnych czasów stali na straży tego zamczyska, mina więc jego podczas ceremonji była niepospolicie ważną i poważną. Hrabina zaprosiła wiele osób z daleka i z bliska, z kim tylko zmarłego łączyły za życia jakie stosunki. Przybyło więc ze dwadzieścia herbownych powozów, mnóstwo bryczek i najtyczanek uboższej szlachty i mieszczan, nareszcie wiele panów przyjechało wierzchem. Dwóch księży z okolicy przybyło asystować proboszczowi z Saint-Julien. Całą kaplicę wewnątrz wybito kirem, a drzwi musiano zostawić otwarte, bo nawa nie mogła pomieścić całego tłumu.
Na chwilę przed mszą weszła hrabina, pani Montesparre i Roger w grubej żałobie, jako też Helena i pan Ferras i zasiedli kolatorską lożę, połączoną bezpośrednio z pokojami wieżycy. Mnie także zaprosiła hrabina do swojej loży, ale wolałem usiąść w ławce Michelinów, zkąd mogłem łatwiej wyjść i doglądać porządku. Szukałem oczyma pana Salcéde, stał przy grobie Gastona-pasterza, obok Ambrożego, zamięszany w tłumie. Esperance stał bliżej nas, niedaleko Karolinki; katafalk otaczało sześciu silnych górali, przeznaczonych do zniesienia trumny do piwnic, gdzie spoczywali już rodzice zmarłego.
Pani hrabina ubrana w wdowią suknię, miała na głowie długi i gęsty welon krepowy, osłaniający zupełnie jej rysy. Klęczała nieporuszona jak kamienny posąg; daremnie ścigano ją oczyma. Pod tą zasłoną nikt nie dojrzał jej wieku, kształtów lub rysów twarzy. Cieszyło mnie, że tak starannie ukryła się przed wzrokiem Gastona; dotrzymała słowa. Gaston zachowywał się poważnie i obojętnie zarazem na wszystko; podnosił tylko czasami głowę ku kolatorskiej loży.
Ale któż uniknie przeznaczenia! Posądzą mnie może, że jestem fatalistą, ale jakże nie być nim bodaj trochę, jeżeli w walce z losem zawsze uledz musiałem. Wszystko szło dobrze, aż do chwili spuszczenia trumny do piwnicy. Spostrzegłem zaraz, że mało było ludzi do niesienia tego ciężaru. Trzeba ich było koniecznie dziesięciu. Umyślnie mówiłem głośno żeby mnie usłyszał Ambroży, który pomimo swych lat sześćdziesięciu pięciu był jednym z najsilniejszych w okolicy. Esperance, uważany za najsilniejszego, spowodowany może uczuciem troskliwości względem starego swego przyjaciela ujął nosze z drugiej strony. Pan Salcéde, czuwając nad Esperancem, zbliżył się też ku trumnie. Trzeba było jeszcze jednego człowieka. Chciałem dopełnić brakującą liczbę, ale Michelin odsunął mnie i podparł trumnę plecami.
Wszyscy poruszyli się z pewną obawą a pani Flamarande wstała i odchyliła welon bezmyślnie. Piwnica nie była głęboka ale niesłychany ciężar metalowej trumny utrudniał swobodne ruchy niosących. Tu więc stało się to samo co na sławnym pogrzebie Ludwika XVIII. w Saint-Denis, gdzie kilkunastu gwardzistów omal trumna nie zdruzgotała pod sobą. Jeden koniec sznura trzymanego przez Ambrożego zerwał się.
Ambroży pochylił się wstecz, ale wstrzymał go stojący za nim tłum ludzi; ale Gaston pociągnięty przechylonym nagle ciężarem wpadł razem z trumną do piwnicy a okrzyk przerażenia rozległ się po całej kaplicy z piersi jego współtowarzyszy. W tej samej chwili hrabina przechylona przez poręcz trybuny, z odrzuconą na bok zasłoną byłaby się rzuciła na dół, gdyby ją był Roger nie zatrzymał w swojem objęciu.
Karolina też wybiegła z swojej ławki i chciała skoczyć za nim do piwnicy, ale w czas ją pochwycono. Ta złowróżbna scena trwała jedną zaledwie sekundę. Esperance nie poniósł wielkiego uszkodzenia, wyskoczył po chwili i zawołał do swoich przyjaciół: Nic mi nie jest, nic mi się nie stało! ale krew mu się lała z zranionego czoła, a on się nie spostrzegł że płynęła mu strugą po twarzy i szyi. Karolina, poskoczyła zatamować krew swoją chustką od nosa, a pani hrabina... Ach! Pani hrabina straciła całkiem głowę i zawołała rozdzierającym głosem: — Zraniony, mój syn zraniony.
— Ależ, to nie ja mamo! jestem przy tobie, zawołał Roger objąwszy ją ramionami, w które padła zemdlona. Pani Montespaire i Helena uniosły ją z Rogerem mówiąc: — To nadto dla niej, za wiele miała strudzenia i wzruszeń!
Loża opustoszała.
Wszyscy powstali i spoglądali ku trybunie. Salcéde znikł. A Gaston? Gaston stał zapatrzony w tę kobietę jak w cudowny obraz, poznał ją na pierwszy rzut oka. Nigdy nie zapomnę stanowczego wyrazu jego twarzy podczas tego nagłego przesilenia: miał cechę silnej woli i postanowienia. Obojętnym ale trochę drżącym głosem zapytał: Czy to pani hrabina czy inna jaka dama tak się przelękła? Nie znam ich. To zapytanie wyprowadziło tłum z bardzo naturalnego zdziwienia, jakie wywołał okrzyk hrabiny. Dorozumiewam się teraz, że pani Flamarande nie widziała przy sobie Rogera i przestraszona szukała go na dole oczyma. Michelin przywrócił spokój i ustawiono wreszcie trumnę w piwnicy. Księża odmówili modlitwy, damy z Rogerem ukazały się znowu na trybunie. Esperance nie odwrócił głowy a po skończonem nabożeństwie wyszedł z Michelinami i nawet ukradkiem nie spoglądnął na matkę. Tak zakończył się ten wypadek, który gdyby nie przytomność Gastona mógł nagle odsłonić sekret rodziny. Przestrach i nieprzytomność hrabiny przypisano wielkiej boleści po utracie męża i obawie o Rogera, którego nie widziała. Ale Gaston wiedział już o wszystkiem.
Nadto byłem niespokojny abym go miał z oka spuścić. Poszedłem za nim do Michelinów, gdzie zmuszono go do wypicia szklanki grzanego wina. Gdy wszedłem, przedstawiono mi go z zapytaniem czy go poznaję, gdyż on dobrze mnie sobie przypomina.
— Być może — odpowiedziałem — że przypominasz mnie pan sobie po wstręcie jaki zawsze do mnie czułeś.
— Nie przypominam sobie tego — odpowiedział — i proszę mi wybaczyć. Ambroży mówił mi żeś pan był bardzo dobrym; teraz chcę to panu wynagrodzić przyjaźnią. — I podał mi rękę z serdecznem wejrzeniem co uchwyciło mnie za serce. Przypomniałem sobie jak on mi był drogi w pierwszych latach swojego życia!
Przypatrywałem mu się niepostrzeżenie, gdyż zajęty był uspokajaniem Zuzanny Michelin, która przygotowując objad nie była na nabożeństwie w kaplicy i niepokoiła się bardzo jego wypadkiem. Widziałem że kochała bardzo swego przybranego syna i że była dumną z niego. — Patrz pan, rzekła do mnie, nieszczęście może człowieka spotkać na gładkiej drodze! Nie szkodaby było takiego pięknego i dobrego dziecka! Płakałabym była za nim jak za moim rodzonym synem. — W istocie, chociaż nie wydał mi się tak pięknym jak Roger był jednak tak miły i odznaczający się pomimo swej wiejskiej wymowy i prostego ubrania, że pojmowałem miłość Karoliny...
Po chwili znikł mi gdzieś. Michelin dawał wielki objad, podczas kiedy na wieży podano tylko skromne stojące śniadanie na kilka osób przybyłych do hrabiny.
Dla gości zaproszonych na folwark urządzi! Michelin olbrzymią stypę, co zresztą było w zwyczaju.
Zuzanna z córkami żwawo przyrządzała potrawy, Ambroży nakrywał w obszernej stodole, a Esperance ustrojony w biały fartuch, roznosił wesoło z Karoliną wazy i dymiące półmiski. Goście poschodzili się sprowadzeni przez Michelin’a. I ja już zasiadłem na honorowem miejscu ustawionem dla mnie przez Gastona, kiedy wszedł Roger, odkłonił się grzecznie witającym go, i podszedł ku mnie. Chciałem powstać, ale wstrzymał mnie, a nachyliwszy się zapytał półgłosem. — Czy jest tutaj ten młody człowiek co wpadł rano do piwnicy z trumną?
— Co pan chcesz od niego? — zapytałem przestraszony.
— To cię nic nie obchodzi. Nie przeszkadzaj sobie. Powiedz mi jak się nazywa, znajdę go.
Esperance właśnie stanął za nami podając mi zupę.
— Jestem na usługi pana hrabiego, rzekł kłaniając się zgrabnie Rogerowi.
Roger spojrzał na niego tak badawczo, że aż zadrżałem i odpowiedział: — Dobrze, chodź ze mną mój chłopcze, mam ci coś powiedzieć. — I wyszli razem.
Ogarnął mnie dziwny niepokój — poszedłem za nimi. Zastałem ich u stóp wieżycy żywo ze sobą rozmawiających. Wśliznąłem się do wieży przed nimi i powiedziałem Helenie, że przyszedłem jej pomódz w przyrządzeniu śniadania, ale nie wszedłem do sali gdzie baronowa Montesparre przyjmowała gości. Zobaczyłem przez wpół otwarte drzwi, że hrabiny tam nie było, pobiegłem więc do jej pokoju. Siedziała przy oknie blada i pogrążona w bolesnej zadumie. — Ach! mój dobry Karolu zawołała do mnie, pytałam się o ciebie. Powiedz mi prawdę, ten wypadek...
— Przysięgam pani hrabinie, że nic się złego nie stało; ale jest wiele rzeczy ważniejszych, czy mogę mówić?
— Mów — mów — mój przyjacielu.
— Pani — rzekłem do niej półgłosem, bo słyszałem już Rogera idącego po schodach, powiem prędko co mam powiedzieć. Welon pani opadł z twarzy, i przez nieostrożność zawołałaś pani hrabina... Gaston widział panią, i wie już teraz, kto jest jego matką, i jak się nazywa.
— Więc mogę go widzieć, niech przyjdzie!
— Roger go tu prowadzi, odpowiedziałem spiesznie: otóż idą, cóż pani teraz zrobi
— Nie wiem, zobaczę.
— Czy mam odejść.
— Nie — zostań!
Roger wszedł ciągnąc za sobą wahającego się Gastona. Roger wesoły, hałasował swoim zwyczajem. Ale mnie się zdawało, że było coś nienaturalnego w jego ruchach.
— No, mamo, zawołał trącając Gastona ku niej, oto masz rannego, o którego tak się troszczyłaś! Ma tylko mały jedwabny plasterek na czole, z czem mu bardzo do twarzy. Sam go tak ozdobiłem.
Pani Flamarande stała zmięszana i drżąca, niepewna co robić, i jak się Gaston wobec niej zachowa. Spojrzał na nią z głębokim szacunkiem i to jej wróciło przytomność. Usiadła na fotelu mówiąc: — Cieszy mnie, że cię widzę zdrowym; myślałam że cię trumna przygniotła swoim ciężarem. Co za straszny wypadek!
— Pani hrabina jest nadto dobrą, odpowiedział Gaston narzeczem ludowem, tem więcej, że jestem jej obcym. Przyszedłem tu mimowoli przyprowadzony gwałtem przez pana hrabiego. Teraz wracam do roboty, mój ojciec potrzebuje mnie w domu.
— Twój ojciec? zapytała hrabina oniemiała prawie z zadziwienia, że tak umiał panować nad sobą.
— Ojciec Michelin, dzierżawca pani hrabiny. Wychował mnie i mam nadzieję, że otrzymam jego nazwisko z ręką najmłodszej córki, jeźli pan hrabia i pani hrabina nic nie mają przeciw temu.
Wypowiedziawszy to jednym tchem, ukłonił się po chłopsku i wyszedł nie czekając odpowiedzi.
Rogerowi powrócił dawniejszy humor. — Widzisz, dobra moja mateczko, rzekł do niej, że chłopak kontent ze siebie. Zaślubi córkę Michelin’a i będzie mu dobrze. Wiedziałeś o tem? zapytał zwracając się do mnie.
— Dowiedziałem się właśnie przed chwilą.
— Tak, tak, mówił Roger dalej, mówił mi to na drodze. Do biesa, ładna to dzieweczka, ta twoja chrzestna córka. Zobaczyłem ją w kościele pośród zamięszania — prawdziwy klejnocik! Nicpoń ma szczęście. No, mamo, uśmiechnij-że się, już przeszedł niepokój. Musisz coś zjeść, jesteś na czczo, i te uroczystości rozdrażniły cię. Nie zajmuj się tymi parafjanami na dole, baronowa ich przyjmuje a ja pobiegnę i wyprawimy ich nareszcie z Bogiem.
Pamiętaj no o sobie moje dziecię, odpowiedziała hrabina. Idź na śniadanie. Już mi teraz dobrze. Nie pojmuję co mi się stało; idź moje dziecko! Roger wyszedł, a ja poszedłem za nim przynieść hrabinie co do zjedzenia. Z powrotem drzwi od jej pokoju zastałem odchylone, chociaż wychodząc zamknąłem je za sobą; podszedłem lekkim krokiem, ciekawy co się tam dzieje. Esperance przebieglejszy i zwinniejszy odemnie, zostawił na dole swoje grube buty, wrócił na górę, a wypatrzywszy stosowną chwilę, wbiegł do swojej matki. Klęczał u jej nóg, a całując z uniesieniem jej ręce, mówił szybko:
— Uspokój się droga matko, nic nie chcę wiedzieć, jestem szczęśliwy, uwielbiam cię, tylko bądź ostrożną!
Zakaszlałem aby go uprzedzić; uciekł, a ja udałem że go nie widzę. Hrabinę zastałem we łzach.
— Te wstrząśnienia zabiją panią, zauważałem.
— Nie, mój przyjacielu, odpowiedziała; teraz lżej mi już, uściskałam go i płaczę z radości. Drogie dziecię! co za przywiązanie! co za moc duszy!
— Ale nic mu pani nie powiedziałaś?
— Nic, zgoła nic! Nie dał mi nawet przyjść do słowa. Pewno myśli że jest synem Salcéde’a i dumny jest z tego.
— Trzeba go zostawić w tem mniemaniu, zawołałem, a ponieważ jest człowiekiem honorowym, zbawieni jesteśmy. Nie wie na pewne ile lat ma i może obejść się bez tej wiadomości. Niech nie wie nigdy że jest synem pana Flamarande.
— Ty myślisz tylko o tem, żeby ochronić Rogera od podziału majątku. Nie dziwię się że kochasz więcej Rogera jak Gastona...
— Mam daleko ważniejszy powód do tego ze względu na panią hrabinę. Jeżeli będzie wiedział, że ma lat 21, może przypuszczać najgorsze — a podejrzenie, które ojca jego tak niesprawiedliwym wobec pani czyniło, syn po nim odziedziczy. Niech więc myśli, że ma lat 23, a wtedy przypuszczać może tylko uwiedzenie, ale nie niewiarę.
— Tak, Karolu, masz słuszność, odpowiedziała z goryczą, gdybym była nieuczciwą dziewczyną, błąd mój byłby mniejszy w oczach Gastona. Powinnam więc okłamywać sama siebie. Jakże smutny los zgotował mi hrabia! Byłabym mu wszystko przebaczyła, nawet gdyby mi go był odebrał; ale skazać mnie na wieczny wstyd przed dzieckiem własnem, to okropniejsze od wszystkiego, co tylko wymarzyć można. Ale masz słuszność, mówmy o Gastonie. Czy to prawda, że otrzymał od Michelin’a pozwolenie na związek z jego córką, i że Michelin nadaje mu swoje imię?
— Niech panią to nie niepokoi. Michelin bardzo mnie lubi i ma do mnie zaufanie, byłby mi coś o tem wspomniał. Gaston umyślnie tak mówił, aby odwrócić podejrzenie Rogera, którego wykrzyk pani hrabiny wprawił w zdumienie.
— Więc i Roger miałby mnie już podejrzywać! Nie chciałam widzieć Gastona, tylko nie wymieniając nazwiska, pytałam kto ten człowiek, którego widziałam w kościele z twarzą skrwawioną? A właściwie czekałam na ciebie, żebyś mi cały wypadek dokładnie opowiedział. Roger z własnego natchnienia sprowadził do mnie swojego brata. Karolu, staraj się wybadać Rogera.
— Już nie potrzeba, a byłoby nierozsądnie pytać go.
— Czuwaj jednak nad nim, staraj się go odgadnąć.
— Niech pani hrabina będzie spokojną, nic nie omieszkam.
— Mój Boże, rzekła hrabina, ocierając od łez zaczerwienione oczy i siląc się przełknąć łyżkę stojącej przed nią zupy, otóż i z tej strony zagraża mi obawa i powolne konanie. Tak byłam pewną zaufania i szacunku ze strony Rogera! Więc mi już żadnego cierpienia nie zaoszczędzono?!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.