<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXV.

Nazajutrz wcześnie już byliśmy gotowi do odjazdu a przedtem jeszcze Michelin chciał przedstawić hrabinie całą swoją rodzinę. Przeszkodziłem temu jego zamiarowi wymawiając hrabinę znużeniem, i obiecałem mu, że po kilku dniach wypocząwszy w Montesparre, znowu tu będzie a wtedy zapozna się z nimi.
Salcéde i Gaston nie ukazali się nawet. Ambroży podpierał powóz nad znaną nam już spadzistością przy drodze do Flamarande. Kiedy on i parobcy mieli już zostać za nami, słońce wychyliło się z po za góry, rozprószyło mgłę i zobaczyłem że chłopcem który pomagał mu w podpieraniu powozu nie był kto inny tylko Esperance.
Chciał jeszcze raz pożegnać matkę i zobaczyć Rogera. Zdawało mi się, że powinienem mu w tem przeszkodzić i nie zdając sobie na razie sprawy z mego postępowania odsunąłem jego rękę mówiąc: — Dość już, jedziemy.
Ale wtedy on położył swoją małą ale żelazną rękę na mojem ramieniu i spojrzał mi groźnie w oczy. Czysto i dobitnie wycedził zwolna. — Na bok, służalcze! Jestem hrabia Flamarande.
Był to żywy portret hrabiego, w chwili wyniosłej pogardy i lekceważenia. Przestraszyłem się jak gdybym ujrzał widmo.
Zbliżył się do kocza gdzie siedziała hrabina z baronową i szybko jak błyskawica złożył pocałunek na ręce matki opartej o drzwiczki powozu. Roger, chciwy widoku krajobrazu siedział na koźle. Zobaczył dopiero Esperance’a zeskakując na ziemię, kiedyśmy zwolna jechali pod górę. Krzyknął z radości, wziął go pod rękę i poszedł z nim naprzód, jakby się bał być podsłuchanym przez kogo.
Bałem się żeby właśnie u celu cała moja praca nie poszła w niwecz. Podwoiłem kroku i aby upozorować moje natręctwo, zapytałem Rogera czy ma przy sobie klucze od swoich pakunków.
— Nie mam na honor, jeźliś zgubił, będziesz musiał porozbijać zamki. Odkądże ja mam pamiętać o moich rzeczach?
Miałem klucze w kieszeni, udawałem tylko że zajęty jestem szukaniem ich. Żadne słowo nie mogło ujść mojej uwagi.
— Więc poślubiasz twoją piękną Karolinę, mówił Roger, ale ileż ty masz lat?
— Dwadzieścia trzy, odpowiedział Gaston bez wahania.
— Dwadzieścia trzy? powtórzył zwolna zdziwiony Roger — czyś tego pewny?
— Tak jest.
— Czyś wpisany do konskrypcji?
— Bezwątpienia.
— I widziałeś twoją metrykę?
— Nie potrzebowałem jej dotąd.
— A widziałeś ją choć raz w życiu?
— Ani razu.
— Czy znasz twoich rodziców?
— Już pomarli.
— Oboje?
— Zapewne, ale dla czego mnie pan hrabia tak wypytuje?
— Co ci to szkodzi? Pytałem się wczoraj Michelin’a coś ty za jeden, ale mówił mi, że nie wie kto są twoi rodzice, zkąd jesteś i wiele lat masz! Nie rumień się mój chłopcze, tyś temu nie winien. Szanują cię i kochają tam gdzie jesteś; w tem twoja zasługa i chluba. Czy mogę ci oddać jaką przysługę?
— Dziękuję panu hrabiemu. Dzierżawa jest dobra, a zresztą nie jestem biedny, i nic nie potrzebuję.
— Jesteśmy już blisko granicy, jedź z nami do Montesparre. Pojedziemy oba na koźle. Ja będę powozić i będziemy gawędzić przez drogę.
— Nie mogę, panie hrabio, mnie w domu potrzebują.
— Zawsze tem się tłumaczysz!
— Mówię tylko prawdę.
— Cała rzecz w tem, że i godziny nie możesz żyć bez Karoliny.
— Prawda i to.
— No, bądźże mi więc zdrów.
— Czy na długo? zapytał smutno Esperance.
— Nie, w ciągu trzech dni powrócę. Pan Salcéde mi mówił, że dom jego otwarty dla mnie każdego czasu. Miło mi będzie biegać z nim po polach.
— A polować pan hrabia nie lubi?
— Lubię, ale nie chce mi się samemu nosić strzelby. Muszę sobie kogo znaleźć...
— Ja ją poniosę za panem hrabią, zawołał radośnie Gaston.
— Doskonale, trochę ty, trochę ja.
— Jeśli się pan bardzo nie zmęczy.
— Powiedz no mi jeszcze, dla czego umyślnie mówiłeś dziś rano żargonem prowincjonalnym. Lepiej odemnie mówisz po francusku.
— Nie mówiłem umyślnie, ale często wypada mi mówić z tutejszymi ludźmi tym językiem, przyzwyczaiłem się więc go używać.
Powóz hrabiny nadjechał i pani zobaczyła braci ściskających sobie ręce przy pożegnaniu.
Gaston przeszedł obok, uchyliwszy kapelusza, i spojrzeli na siebie tak wymownie, że w oczach ich można było wyczytać całą siłę ich uczucia.
Chciałem siąść na koźle obok Rogera i w rozmowie zbadać jego myśli, ale powiedział mi, że powóz nadto już obciążony, więc mogę się przesiąść do drugiego. Nie przemówił do mnie aż w Montesparre. Widocznie rozmyślał. Ale nad czem? Czy nierozważny okrzyk jego matki w kaplicy zastanawiał go tak bardzo?
W drodze i na miejscu udawał wobec matki wesołość, ale widziałem go często zamyślonym. Chciałbym był zawsze być przy nim, jak w Flamarande, ale nieszczęściem, czekał na niego w Montesparre własny jego służący, nie mogłem więc już być przy nim.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.