Flamarande/LXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flamarande |
Data wyd. | 1875 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Flamarande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Poszedłem za Rogerem na wieżę, ażeby mu przeszkodzić w zatrzymaniu Gastona na podwórzu. Młody hrabia tak był zajęty tym wieśniakiem, że bałem się jakiego zgubnego dla jego matki odkrycia. Pani Flamarande była na wieży z baronową i p. Ferras; Salcéde pożegnał się już z niemi. Pani prosiła mnie, żebym został w ich towarzystwie, co mi bardzo było na rękę, zwłaszcza że musiałem pilnować Rogera i wyjaśnić mu zaraz, gdyby mówiono o czem, czego nie mógł zrozumieć, nie znając historji brata. Mówiono o jutrzejszym wyjeździe do Montesparre. Roger sprzeciwiał się temu. Mówił że nie ma potrzeby spieszyć się z wyjazdem z tej ciekawej skały Flamarande, gdzie prawdopodobnie już więcej nie wróci.
— Nie tu życzę sobie umierać, bo kraj nadto smutny, a zamek przerażający jak romans Anny Radcliffe. Jednakowoż z tem wszystkiem — dodał — zajmuje mnie bardzo to miejsce, bo jest kolebką i grobem rodziny Flamarande. Przyjechałem tu w nocy i nie miałem jeszcze czasu rozpatrzeć się w około.
Zostańmy tu jeszcze ze dwadzieścia cztery godzin, jeżeli nie czujesz się mamo nadto zmęczoną.
— Jestem zupełnie zdrową, odpowiedziała hrabina, która nie mogła się oprzeć nadziei zobaczenia Gastona.
Rozsądniejsza baronowa wyłajała Rogera:
— Wiesz dobrze, zepsute dziecko, że gdyby twoja matka leżała na kolcach, powiedziałaby ci, że spoczywa na różach, aby cię tylko zadowolnić; ale jakże możesz myśleć, żeby tu matce było wygodnie.
— Niech się przeniesie do mego pokoju w wielkim pawilonie — odrzekł Roger — to ciekawy antyk: malowidła, skrzynie, meble, nic tam nie brakuje a sala objadowa ma wielki styl. Spałem tam jak król w warowni, ośm stóp wysokiej, a szczura nie ma ani jednego, bo firanki całe.
— To prawda, odrzekłem, ale tylko w pańskim wieku spać można spokojnie pośród folwarcznego gwaru, a bardzo się obawiam, żeby i pański dwudziestoletni sen nie był dziś śpiewami biesiadników Michelin’a przerwany!
— Jakto, ta gawiedź miałaby przyśpiewywać całą noc naszej żałobie? Trzeba im zakazać, Karolu!
— Nie, moje dziecię, odrzekła pani Flamarande, byłoby to wielką niegrzecznością z naszej strony. Pić na pamiątkę zmarłych i na pomyślność żyjących jest dowodem ich życzliwości; trzeba się wszędzie zastosować do obyczajów i zwyczajów ludzi, gdyby one nawet raziły albo nam zawadzały.
— Masz zawsze słuszność, moja mamo, więc jedź do Montesparre, a pozwól mi tu jeszcze zostać dzień albo dwa. Muszę rozpatrzyć się w mojej posiadłości.
— Nie pojadę bez ciebie, odpowiedziała hrabina. Tak dawno cię nie widziałam, że wolę zostać tu jeszcze na jeden dzień.
Szczęściem pani Montesparre nie ustąpiła. — Matka pańska, mówiła baronowa, była dziś bardzo cierpiąca; nie rozumię dlaczego upierasz się pan tak długo przy swojem, przecież panu najłatwiej dostać się za parę dni z Montesparre do Flamarande.
Roger ustąpił nareszcie ale długo droczył się z panią Montesparre. Znał ją jeszcze z Paryża, gdzie po odjeździe hrabiego do Londynu obie panie nawiązały zerwane ze sobą stosunki. O ile hrabia wyrażał się o niej pogardliwie, o tyle Roger był dla niej życzliwy. Jednakowoż pozostały mu jeszcze w pamięci ironiczne wzmianki ojca o jakiejś miłośnej awanturze baronowej w Auvergne, a zobaczywszy dziś pięknego Salcéde’a, przymawiał wobec baronowej delikatnie jego białym włosom i pospolitemu ubraniu. Baronowa podobała mu się, uważał ją za piękną kobietę, nadskakiwał jej więc i żartował z niej potrochę. Hrabinę raziły poniekąd jego koncepta, ale baronowa nie mogła się powstrzymać od serdecznego śmiechu.
— Pani hrabino, rzekłem do niej po cichu, gdy Roger z baronową rozmawiali na balkonie, trzeba jechać czem prędzej, bo Roger zaprzyjaźnia się z Gastonem.
— Drogie moje dzieci; nie dozwolono mi nawet patrzyć na ich wzajemne przywiązanie.
Roger poszedł do siebie o ósmej, z zamiarem wyjechania nazajutrz rano. Hrabina zatrzymała mnie: Nie mogę wyjechać ztąd nie porozumiawszy się wprzód z Salcédem co do projektowanego małżeństwa Gastona. Ani pan, ani ja, ani Salcéde nie mamy prawa zezwolić na ten związek nie uwiadomiwszy wprzód Gastona, że jest prawdziwym hrabią Flamarande. Prędzej czy później, dowie się o tem i słusznie obarczyć mnie może najsroższymi wyrzutami, że dla nikczemnej obawy ludzkiego sądu poświęciłam najświętsze prawa i obowiązki matki. Pojadę jutro, bo zmuszają mnie do tego, ale wrócę tu niebawem i liczę na ciebie Karolu, że mi ułatwisz tę wycieczkę. Chcę i muszę tu powrócić.
Nigdy nie widziałem jej tak stanowczą. Spytałem, czy pan Salcéde obiecał przyjść zaraz zdać sprawę z rozmowy swojej z Esperancem. — Nie, odpowiedziała. Pożegnał się, postanowiwszy nasz wyjazd i dopiero ma za kilka dni przyjechać do Montesparre zdać nam ze wszystkiego sprawę.
— Więc czegóż się pani obawia? Przyjedzie niezawodnie, nie potrzebuje się już ukrywać i o wszystkiem zawsze panią uwiadomi. Najważniejszą rzeczą jest teraz oddalić Rogera od Gastona.
— Niebezpieczeństwo nie jest tak groźne jak sądzisz. Gdyby nawet Roger miał jakie uzasadnione podejrzenia, Gaston umiałby się stać nieprzenikliwym.
Mówiła chodząc po pokoju z żywością, nareszcie zatrzymała się nagle przedemną: — Chcę widzieć natychmiast Salcéde’a, nie pojadę inaczej. Sumienie moje jako matki i kobiety oburza się na myśl o przyrzeczeniu, jakieście mi wczoraj gwałtem wydarli. Sam Bóg zabrania mi dotrzymać takiego słowa!
— Chce pani iść do zakątka, zawołałem, nie pomna obecności tam Gastona!
— Dopiero ósma, Gaston będzie tam o dziesiątej. Czas jeszcze, pójdziesz ze mną Karolu. Chcę wiedzieć co pan Salcéde powie mojemu synowi i chcę powiedzieć Salcéde’owi jak się zapatruję na jego własne projekta.
Musiałem być posłuszny hrabinie, pomimo że obawiałem się zostawić Gastona przy Rogerze w pawilonie. Pani Montesparre poszła do siebie a Helena czekała na swoją panię. — Połóż się kochana Heleno, odpocznij sobie. Ja idę do zakątka z Karolem, bądź o mnie spokojna, rzekła do niej hrabina zapalając kieszonkową latarkę. — Poczem otworzyła olbrzymią szafę, odsunęła wewnętrzną zasuwę, po za którą zobaczyłem wązkie kręcone schody.
Schodziłem powoli przyświecając hrabinie w ciemności. Po kilku minutach usłyszałem głuchy szum pod nogami. — Przechodzimy nad potokiem, tłumaczyła mi pani Flamarande, który wpada w przepaść tuż pod nami. Nikt nie zna tego przejścia, to bardzo trwałe starożytne dzieło. Ambroży odkrył go, oczyścił i przywrócił komunikację z moim pokojem, zajmowanym przez dawnych panów.
Teraz pojąłem dla czego Ambroży tak uporczywie starał się o zamieszkanie na wieży. Przyszliśmy na miejsce, gdzie hrabina sama chciała przyświecać. — Jest tu przepaść, którą trzeba wyminąć. Pan Salcéde kazał ją wprawdzie ogrodzić, bojąc się przypadku ale łatwo uderzyć się o deski. Przypatrz się pan dobrze, gdzie jesteśmy może się to nam bardzo przydać. Podniosła w górę latarnię, i na lewo zobaczyłem dość głęboką jamę. Ambroży znalazł tam mnóstwo kości ludzkich, może ta grota była niegdyś teatrem wojny albo wiecznem jakiem więzieniem. Podania nic o niej nie wspominają, ale to przejście podług starych legend jest miejscem strasznem dla tutejszej ludności.
Dalej otworzyłem z łatwością bramę dzielącą to tajemnicze przejście od kurytarza, w którym ja niegdyś tak długo się błąkałem.
Tu już przejście przestaje być tajemniczem zagadnęła znowu hrabina, odtąd należy ono wyłącznie do pana Salcéde; jesteśmy już na jego gruncie Chodźmy prędzej Karolu; nie ma tu już żadnych przeszkód, aż do wielkich dębowych drzwi.
Gdyśmy przed drzwiami temi stanęli, hrabina zadzwoniła, drzwi natychmiast przed nami się rozwarły, a poziomy czworobok od salonu podniesiono do góry. Pan Salcéde spodziewając się Esperanca, mocno się zdziwił ujrzawszy nas.
— Mam z panem do pomówienia, rzekła hrabina, czy jesteś pan sam?
— Tak jest, odpowiedział, ale proszę wejść do mego pokoju, bo Esperance tu sypia, a mógłby przyjść wcześniej niż się go spodziewam.
Weszliśmy do znanego mi obszernego gabinetu, gdzie wszystko stało tak jak przed dwunastu laty. Przykro mi się zrobiło, a widok dużego dębowego biurka i obecność pana Salcéde mieszała mnie bardzo. Przyjął mnie grzecznie, prosił siedzieć i zajął się hrabiną tak jakby mnie nie było.
— Nie wikłajmy już i tak trudnego naszego położenia, rzekł Salcéde do hrabiny, gdy mu ta wyłożyła cel naszego przybycia. O Rogera jestem spokojny, jego łatwo czem bądź zająć; jak tylko wyjedzie do Montesparre, będzie tęsknił wkrótce za Paryżem. Ręczę, że ani mu postanie w głowie wrócić tu kiedykolwiek. Najważniejszą rzeczą jest teraz zapowiedziane małżeństwo Gastona. Trzeba koniecznie raz powiedzieć tak, albo nie. Nie mam do niego żadnego prawa, od pani zależy ostateczne postanowienie. Czy mam mu powiedzieć, nie?
Hrabina zawahała się, i zapytała markiza co by zrobił na jej miejscu.
— Pani nie odpowiadasz wprost na moje zapytanie, co dowodzi, że wzruszenie nie pozwala pani samej zadecydować.
— To prawda mój przyjacielu, nie rozważyłam jeszcze następstw tego małżeństwa. Wpierw trzeba uwiadomić Gastona o stanowisku, jakie zajmuje w społeczeństwie. Co do tego postanowienia, moje jest niewzruszone.
— Skrupuły pani są sprawiedliwe, odparł markiz. Ale imię moje i majątek nie dająż mu tego samego stanowiska? Czy wątpisz pani o mnie? Patrz pani, oto cyfra mego majątku, do którego rodzina moja nie ma żadnego prawa — zresztą bliskich krewnych nie mam, a dalecy obejdą się bez mego zapisu. Sumiennie mogę rozporządzać tym pugilaresem zawierającym w sobie trzy miljony. Roger nie odziedziczy tyle po swoim ojcu. Jak się panu zdaje panie Karolu?
— I ja tak sądzę panie markizie.
— Ale czyż będzie Gaston wiedział o tych wszystkich korzyściach przed zawarciem małżeństwa? zapytała stroskana hrabina.
— Tak pani, dziś wieczór powiem mu wszystko. Jużem rozpoczął sądowe kroki, ale nie mając od pani upoważnienia nie mogłem mu jeszcze nic mówić.
— Cóż on sobie pomyśli, zawołała hrabina, przyjmując pańskie nazwisko?
— Pomyśli zapewne, że nie mam dzieci, a nie mając zamiaru żenić się, jemu, jako swemu kochanemu wychowankowi zapisuję cały majątek. Czyż nie czuje, że kocham go jak ojciec?
— Ale matka; co pomyśli o swojej matce?
— Będzie ją kochał i uwielbiał nadal jak dotąd nie rozbierając nigdy przeszłości; dla tak nieskażonego serca wcale to trudnem nie będzie.
Pozwoliłem sobie i tutaj powtórzyć to, com już pierwej przedstawił samej hrabinie. Jeżeli matkę swoją ma uważać jako wierną małżonkę, trzeba mu powiedzieć że ma dwadzieścia trzy lata.
Słowa moje okryły szkarłatem oblicze hrabiny, a dreszczem przejęły Salcéde’a. — Karol ma słuszność, rzekł zwracając się ku hrabinie, trzeba Gastonowi powiedzieć że ma już dwadzieścia trzy lata. Czy zgadzasz się pani na to? Za godzinę będzie wiedział że może się ubiegać o rękę bogatej i znakomitego rodu dziedziczki. Będzie wybierał między sielskiem marzeniem a marzeniem złota.
— A jeżeli uprze się poślubić Karolinę?
— Nie przesądzajmy: nie mamy czasu bawić się w przypuszczenia, jakkolwiek postanowi, pani nie utracisz jego szacunku a ja jego przyjaźni. Zresztą nie będę od niego żądał stanowczej odpowiedzi aż po ośmiu dniach.
— Ośm dni, jakże to mało w tak ważnej rzeczy?
— Dla przywiązania trwającego całe życie, ośm dni znaczy bardzo wiele!
— Widzę, że pan byś nie miał nic przeciw temu związkowi, panie Salcéde?
— Tak pani, ale przysięgam, że słowa nie powiem aby wpłynąć na postanowienie Gastona.
— Wiesz pan, że oświadczył się już Michelinowi?
— Nie! Myślałem że mnie wprzód o tem uwiadomi.
Pana Salcéde bardzo to zastanowiło. Chcąc uniknąć wszelkiej odpowiedzialności, powiedziałem, że wczoraj wieczór usłyszałem przypadkiem rozmowę dwojga narzeczonych przy podziemnym korytarzu. Gaston powiedział Karolinie że z Londynu otrzymał pocztą czterdzieści tysięcy fr., niewiadomo z jakiego źródła, ale domyśla się że pochodzą od tej samej osoby, która przysyłała roczną pensję dla niego i dla Michelin’a. Pani Flamarande uśmiechnęła się pogardliwie słysząc o tym darze swojego męża.
— Z tem wszystkiem dar ten z wdzięcznością był przyjęty, i on to wpłynął na tak prędkie postanowienie.
— Rozumiem teraz, powiedział Salcéde. Esperance widząc się nadspodziewanie bogatym a nie mając sposobu zobaczenia się ze mną, bo powiedziałem mu, że nocą dopiero wrócę do „zakątka“ pospieszył zwierzyć się Michelin’owi. Ztąd powstały wzajemne zobowiązania i przyrzeczenia. Nie będę go łajał za to, powiem mu tylko żeby dobrze rozważył, i pewnie rozważy.
— Ach, sądzisz pan! zawołała hrabina.
— Niech się pani nie łudzi; jestem pewny, że nie wyrzeknie się Karoliny.
— I przyklaśniesz mu pan?
— Tak pani.
— To nadto romantycznie, panie Salcéde: on taki młody! boję się czy pan też nie za młody na ojca dla mego syna. Salcéde zmięszał się trochę ale prędko przyszedł do siebie. — Nie, nie jestem młody. Właśnie dla tego że pobielały mi włosy w skutek przebytych doświadczeń, umiem rozpoznać prawdę od fałszu. Jedyną prawdą w życiu jest miłość i obowiązek, wszystko inne to tylko urojenie albo czcza formalność. Mój syn przybrany dosyć będzie majętny aby się ożenić z miłości, a serce jego nie zawiodło się w wyborze Karoliny. Przed zezwoleniem powinnaś ją pani poznać. Przyjedź tu pani powtórnie bez panny służącej a jej każ sobie usługiwać. Kilka dni wystarczy, aby wydać sąd o niej. To wcielenie skromności i niewinności. Czy chcesz pani zobaczyć jej wypracowania? Patrz pani oto wyciągi i krytyki dzieł przez nią czytanych. A te pięknie rysowane i kolorowane kwiaty, nie sąż wiernem odwzorowaniem natury? Jej delikatnie cieniowane hafty są wzorowo wykonane. Uwielbia w Esperancie swego nauczyciela, opiekuna i towarzysza zabaw. Całe życie przepędzą z sobą tak jak dotąd bez wykrycia jednego błędu w sobie nie znając po za obrębem domowego swego ogniska żadnej innej roskoszy. Będą wierzyć w siebie wzajemnie jak w Boga i szanować się obopólnie...
— Więc niech się pobiorą! zawołała zwyciężona hrabina z oczyma pełnemi łez. Miłość, wiara i szacunek wzajemny... jak tego nie ma w małżeństwie jest tylko niewola, wstyd i rozpacz!...
Powstała, czując, że krzyk boleści całego jej życia wydobył się mimowoli wobec świadków. Zegar wydzwonił wpół do dziesiątej.
— Będziemy powracać przez górę, rzekła do mnie; w podziemiu moglibyśmy się narazić na spotkanie z Gastonem. Do widzenia! dodała podawszy obie ręce Salcédowi. Pocieszyłeś mnie pan i wróciłeś mi ufność i nadzieję. Niech Bóg pana zawsze błogosławi!
W tem uniesieniu zdawało się być jedynie uczucie macierzyńskie, ale Salcéde bladł i czerwienił się na przemian. Jego uczucie niczem dotąd nie stłumione, tlało w nim z młodzieńczą żywością. Patrzyłem na niego dziś tak jak wtedy, kiedy drżący i wzruszony podawał pierwszy raz na drodze do Flamarande ramię, wówczas szesnastoletniej hrabinie.
Wracaliśmy oboje z hrabiną prostą ścieżką dotąd mi nieznaną, ale im ciemniej robiło się na dworze, tem bardziej stawała się nieprzystępną. Ciemności zawsze się bałem, dla hrabiny żadna nie istniała przeszkoda, biegła szybko i pewnym krokiem, mówiąc, że tyle razy schodziła się w tych stronach z Gastonem, że żaden kamyczek nie jest jej obcy. Jakże ona jeszcze młoda! pomyślałem, a to tajemnicze macierzyństwo ileż dodaje jej romantyczności i uroku!
W tej chwili była rzeczywiście szczególnie rozmarzona.
— Co za wonna i świeża noc! mówiła do mnie. Pojmuję już teraz miłość Gastona i Salcéde’a do tych gór. Przewiduję, że nie zechcą rozłączyć się nigdy z sobą, ani też z miejscem, do którego przywykli. Jednakie mają nawyczki i upodobania! Roger to co innego, różni się od nich zupełnie, a życie moje związane jest z jego życiem. On jeden potrzebuje mnie najwięcej. Gaston rozsądny obejdzie się bez mojej opieki, Roger jak zostanie pełnoletnim, rzuci się w szalony wir używania. Nie mogę porzucić mego drogiego wulkanu dla pięknego, spokojnego jeziora. Salcéde utrzymuje, że stworzy mu szczęście, a my Karolu będziemy często przyjeżdżać dzielić z nim jego radości. Będę się starała, żeby i Roger zakosztował prawdziwego szczęścia i nauczył się je pojmować. Niestety! Jakiż nieoszacowany wpływ mógłby Gaston wywierać na swego brata. Salcéde musi mnie nauczyć, jak mam sobie z Rogerem postępować, bo ja go dotąd tylko kochać umiałam. A to nie dosyć, nieprawdaż Karolu?
Mówiła z takiem ożywieniem i swobodą o doskonałości Salcéde’a, że aż mnie to gniewało. Zapomniałem, jak niestosowną była chwila, i zacząłem mówić o projektowanem przez baronowę małżeństwie jej z Salcédem. Ani ją to zmięszało ani zadziwiło i widziałem, że musiała już nieraz nad tem rozmyślać; nie odpowiadała mi jednak, tylko zapytała jak baronowa wyglądała przy tej rozmowie. Niespokojny i na serjo wzruszony, zapewniłem ją o szczerem poświęceniu baronowej.
— Niech pani hrabina, dodałem, wypowie bez obawy co zrobić zamyśla.
Zatrzymała się w milczeniu zamyślona; naraz wskazała ręką w ciemności i rzekła stłumionym głosem: — Słuchaj! mówią o dwadzieścia kroków od nas, słyszę głos Gastona!
W istocie, Gaston szedł naprzeciw nas tą samą ścieżką i nie sam. Łagodny głos Karoliny odpowiadał mu. Dwoje zakochanych szło razem do „zakątka“. Nie, mówiła Karolina, nie pójdę dalej, gdyby mi przyszło usłyszeć, że pan Alfons się sprzeciwia, nie miałabym siły być dumną i rozpłakałabym się.
— Nie może się sprzeciwić, odparł Gaston, bo ja tylko od matki zależę; on powie tak z pewnością.
— Wolałabym umrzeć, aniżeli być przyczyną gniewu twojej matki, a może i obopólnego nieporozumienia.
Nie dosłyszeliśmy już odpowiedzi, bo nadchodzili, a myśmy musieli w bok ustąpić. Karolina tak blisko koło hrabiny przechodziła, że ta nie mogła się powstrzymać, przyciągnęła ją ku sobie i złożyła serdeczny pocałunek na jej czole. Karolina przestraszona, rzuciła się w objęcia Gastona, który zawołał: — Nie bój się, to moja matka!
Hrabina znikła tymczasem. — Ach! nie widziałam jej, rzekła Karolina! Gdzież ona? Takbym ją zobaczyć chciała!
— Nigdy! odpowiedział Esperance z mocą. Kochaj ją, nieznając jej! Ona zezwala, pójdź! Matko moja, nie widzę cię także, ale niech cię Bóg błogosławi. Uwielbiam cię!
Pociągnął za sobą swoją narzeczonę, a hrabina niezmiernie wzruszona wzięła mnie pod rękę. — Ach pani, mówiłem do niej, pojmuję już teraz niepohamowane usposobienie Rogera. Podobny do matki!
— Nie łaj mnie Karolu, odpowiedziała łagodnie, rzadko kiedy tracę głowę; tak często nadużywano pierwszego mego wzruszenia! Są w życiu chwile takiego zadziwienia i oburzenia, że aż nas rozum odbiega! Więc kiedy się nadarzy sposobność okazania swojej przychylności tym, którym chciało się przykrość wyrządzić!... nie mogłam inaczej postąpić!
— Czy pani się nie boi, żeby Karolina nie odgadła kim pani jesteś. Po kilku dniach cierpliwości, po odjeździe hrabiny, nie byłoby jej na myśl przyszło, kto jest ta niewidzialna matka.
— Gdyby nawet odgadła, zachowa to dla siebie. Pozwól mi ufać tym, których kocham.
Odprowadziłem ją aż do drzwi pokoju i poszedłem do Rogera pogrążonego we śnie głębokim.