<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXXV[1].

Dołożyłem drwa na kominek, a że Roger miał na sobie tylko lekkie myśliwskie ubranie, szukałem za kołdrą na łóżku Gastona. Od czasu przyjazdu matki nie sypiał w swoim pokoju z uszanowania dla Karoliny, która sypiała przy hrabinie, niedaleko jego pokoju. Zabrano z jego łóżka kapę, a kołdrę włożono między materace, które poburzyć musiałem chcąc wyjąć kołdrę, aby okryć Rogera. Uklęknąłem przy nim, chcąc mu zdjąć z nóg wilgotne trzewiki.
— Dajno spokój, rzekł, chowając nogi pod krzesło, czy zdaje ci się, żem dziecko małe? psułeś mnie zawsze, i tem najwięcej względem mnie zawiniłeś. Ochraniałeś mnie od wszelkich nieprzyjemności, uwielbiałeś i chciałeś mnie mieć dzieckiem zepsutem na całe życie, kochałeś mnie wprawdzie bardzo, ale źle.
— Być może, odpowiedziałem, ale powiedziano, że wiele tym będzie przebaczone, którzy bardzo kochali.
— To znaczy, że mam cię przepraszać za to, żem cię za drzwi wyrzucił. Otóż nie, nie żałuję tego, zawiniłeś. Chciałeś mnie odwrócić od wypełnienia mego obowiązku mając zawsze nabitą głowę tem, żeby mnie mój tytuł i majątek nie minął. Otóż widzisz — nic mi się nie stało, chociaż nie jestem już hrabią, Flamarande, ani mnie to smuci ani gniewa i widzę, że podobne chimery mogą doprowadzić do czegoś jeszcze gorszego, bo mogą z nas zrobić złych synów. Chciałeś mnie doprowadzić swoją namową do tego, żebym pozwolił obcemu człowiekowi adoptować Gastona, a kiedyś widział moje zdumienie, wmówiłeś we mnie, że matka sobie sama tego życzy. Nie wierzyłem temu, a ty zamiast pokazać mi zaraz zeznanie mego ojca, zacząłeś przebąkiwać o zazdrości jego i podejrzeniach. — Nie trzeba było wymawiać tego strasznego słowa — sprawiłeś się jak oszust, a to wszystko dla jakichś szlacheckich przesądów tak jakbym stracił na tem wiele, jeźli nie będę miał pieniędzy na moje wybryki! Przyznaj, że byłeś głupcem.... gorzej, bo szatanem kusicielem, który chciał mnie doprowadzić do tchórzostwa i nikczemnych czynów.Wieleś mi złego wyrządził nie przyzwyczaiwszy mnie do mężnego stawienia czoła przeciwnościom. Przy pierwszych moich szaleństwach powinieneś mnie był powstrzymać, nie trzeba było płacić moich długów, tylko zaraz powiedzieć matce. Dopiero Ferras powiedział mi, ile przyjemności odmówiła sobie przeze mnie moja biedna matka. Nie byłoż to twoim obowiązkiem ślepemu otworzyć oczy? Za pierwszem zmartwieniem matki z tego powodu mało nie oszalałem. Cierpiałem męki potępieńca. Nie jestem tak złym i cieszyłem się z początku znalazłszy brata, ale odkąd niewiara wkradła się do mego serca, w głowie mi się przewróciło. Wyjechałem wściekły, kochałem i nienawidziłem, a zobaczywszy pod „Fiołkiem“ Gastona byłem gotów siebie albo jego zabić. Obiecałem mu jednak, że wrócę i chciałem zaraz pojechać do Léville, ale czułem jak jestem rozdrażniony, i nie mogłem się więc tam ukazać w takim stanie. Zabrnąłem w jakieś wertepy, rzuciłem się na ziemię, płakałem, przeklinałem świat cały.... Zabłądziłem i nareszcie koło ósmej stanąłem w Léville. Zjadłem objad i znużony położyłem się — wtem nadszedł pan Salcéde — wziął mnie z sobą do parku, pokazał mi zeznanie mego ojca, wyjaśnił wszystko jak należy, ale tak byłem rozgniewany na niego, żem go nawet za to nie uściskał. Nie miałem siły pytać go o więcej i rozeszliśmy się. Nie potrzebuję wiedzieć, czy on ma jakie znaczenie w życiu mojej matki, jeźli mi zechce sama to powiedzieć, dobrze, a nie zechce, zgodzę się i na to.
— Powie panu wszystko, odpowiedziałem i zwycięzko okaże panu swoją niewinność.
— Milcz! zawołał gwałtownie, niech nigdy nie usłyszę więcej z ust twoich słowa, któreby się do tego odnosiło! Wracając tu, byłem znużony, a mimo to, im więcej zbliżałem się do niej, tem cieplej serce mi biło! Ja ją tak kocham! A ta miłość moja dla niej, to wszystko, co mam w sobie dobrego. Matka, podług mnie, to istota nieskończenie lepsza od ojca. Dziesięć tysięcy razy zrobiłem więcej gorszego w mojem życiu, niżby ona to sobie wyobrazić mogła; jednakowoż mam jakąś cząstkę jej dobrego serca. Gdyby nawet sto razy była winną, kochałbym ją zawsze bez granic! Ona mi chciała poświęcić szczęście wspólnego życia z Gastonem! Nie chcę, aby Gastona mnie poświęcano, prawo go wspiera; mamże być ostrzejszym od kodeksu? Ojciec mój umarł w wątpliwości, bo nie odwołał Gastona; miał prawo być zazdrośnym, bo był mężem, ale ja nim nie jestem; czyż jabym ją miał sądzić, ja, którego wydała na świat, karmiła swojem mlekiem i otaczała staraniem każdą chwilę mojego życia? Ani słowa, stary, słyszysz, przypomnij sobie scenę z przedwczoraj. Za nic nie odpowiadam, gdybyś się raz jeszcze chciał wmięszać w nasze sprawy familijne!
— Zabij pan biednego Karola; zasłużył sobie na tę karę za to, że cię nadto kochał.
— Źleś kochał, powtarzam; przyjaźń jest też religją i powinna mieć tak jak i inne uczucia swoją stronę moralną. Inaczej będzie tylko instynktem. Pan Ferras, ten godny człowiek, kiedy mu ostatnim razem wyrzucałem, że nigdy nie okazywał mi wiele przywiązania, przekonał mnie dowodnie, że nie pochlebiając mi nigdy, kochał mnie więcej i lepiej jak ty. Spodziewam się, że teraz będą umiał stać się człowiekiem takim, jak Gaston — nieszczęście wyrobiło w nim siły i moc charakteru... Która godzina.
— Piąta...
— Więc za godzinę albo dwie moja matka obudzi się i zejdzie tu prawdopodobnie. Daj mi znać, bo teraz muszę spocząć godzinkę...
Rzucił się w ubraniu na łóżku Gastona i nie pozwolił nawet rozłożyć materace, które zburzone przezemnie piętrzyły się jeden na drugim w przeciwnym kącie łóżka. Zwinął się w kłębek, nakrył głowę kołdrą i zasnął na gołym sienniku zakryty materacami.
Wszyscy mi przebaczyli, nawet Gaston i Salcéde, którym najwięcej złego zrobiłem, a Roger, to najdroższe dziecko, dla którego krew moją oddałbym z roskoszą, ten nigdy już mi nie przebaczy, nigdy mnie już tak kochać nie będzie jak pierwej. Uspokoił się wprawdzie, rozrzewnił nawet, wszystkim oddał sprawiedliwość, nawet panu Ferras, który go mroził i nudził całe życie, a mnie za jedno słowo skazał nieodwołalnie za jeden tylko zamiar, którego nie chciał zrozumieć. Cóżby mi powiedział, gdyby dowiedział się kiedy, jakiemi drogami chciałem dojść do celu? Nie wątpię o wspaniałomyślności Salcéde’a, ale mogłaby zajść taka okoliczność, że sam musiałbym się oskarżyć, wtedy czekałaby mię tylko jego wzgarda.
Zdecydowałem się prędko. Gaston odzyskał swoje prawa, Roger zrzekał się swoich na jego korzyść. Czegóż mam czekać — nikt mnie już nie potrzebuje, mogę cierpieć osamotniony i umrzeć zapomniany. Łatwo mogłem ztąd uciec krytym podziemnym kurytarzem, bo pokój Gastona tak jak i pani miał te same schodki, tylko o jedno piętro niżej. Ale Rogera raz jeszcze ujrzeć musiałem, zbliżyłem się na palcach do niego i ucałowałem go w rękę, którą przez sen szybko schował pod kołdrę. Miałem już wychodzić, kiedy usłyszałem kroki na krytych schodkach; nie chciałem już widzieć nikogo, wcisnąłem się więc między łóżko a ścianę i położyłem się na ziemi. Poznałem głos Salcéde’a:
— Szósta godzina, Karolcia niebawem wstanie.
— Tak jest — odpowiedział Gaston — Poczekajmy chwilę, zaraz zejdzie na dół. Na kominku już się pali.
— To pewnie Karol pospieszył się, przewidując przybycie Rogera, ale on wróci dopiero o dziewiątej. Mam czas pomówić z twoją matką.
— Słyszę już skrzypnięcie drzwi na górze — odpowiedział Gaston. — Pójdę powiedzieć Karolince, że pan tu czekasz na panią. Gaston wyszedł. Salcéde chodził wolnym krokiem po pokoju i nie spojrzał nawet na rozburzone łóżko. Rogera i słychać nie było. Czy Salcéde myślał tu mówić z hrabiną jeszcze przed przybyciem Rogera? W takim razie przekonałbym się raz dowodnie, jakiego rodzaju stosunki wiążą ich ze sobą. Teraz wiedziałbym na pewno, czy odgrywałem hańbiącą czy zwycięzką rolę w historji tej rodziny. Znałem twardy sen Rogera i nie potrzebowałem się obawiać jego obecności przy tej schadzce.
Zresztą nie było już czasu namyślać się, bo za chwilę wszedł Gaston. Pani już wstała, — powiedział do pana Salcéde. — Karolcia uwiadomiła ją, że pan czekasz na nią, i kazała powiedzieć, że zejdzie tu natychmiast. Powiedz jej pan wszystko, bo ja nie miałbym odwagi mówić z nią pierwszy.
— Czy wrócisz zaraz?
— Niech pan każe Karolci, by mnie zawołała, będzie w pokoju na górze.
Gaston wyszedł, a po chwili hrabina znalazła się sam na sam z Salcéde’m. Ukłonił się jej głęboko, ale nie zbliżali się do siebie.
Salcéde zaczął natychmiast mówić o Gastonie. Obiecał Rogerowi nie wspominać słówka o niczem, dotrzymał więc danego słowa i pozwolił mu, by pierwszy zwiastował matce radosną nowinę.
— Niech mi pani wybaczy, że tak wcześnie ośmielam się ją trudzić, ale miałem dopiero w Zakątku wielką rozprawę z Gastonem, i prosił mnie, żebym treść jej natychmiast pani powtórzył.
— Przestraszasz mnie mój przyjacielu! Cóż się stało nowego? zapytała hrabina.
— Rzecz wcale niespodziewana, Gaston nie chce być przezemnie adoptowanym.
— Dla czego?
— Nie chce mi tego powiedzieć. Powiedział raz, nie! a nie u Gastona jest słowem strasznem.
— A, zawołała pani Flamarande, jest on prawdziwym synem swojego ojca. Nie pana Flamarande było przerażające i zwykle był to upór nieprzełamany, a czasem nieusprawiedliwiony. U Gastona jest to stałość szlachetnej duszy. Musi mieć jakąś słuszną przyczynę, a pan powinieneś ją odgadnąć.
— Nie widzę innej, chyba tylko, że nie chce, aby myślano....
— Że jest pańskim synem! dokończyła z boleścią pani Flamarande. Mój Boże, tyle razy słyszałam już to oskarżenie, że możesz pan mówić o tem, jakby mnie tu nie było. Jako dawno prześladowana matka nie jestem już kobietą wielkiego świata. Mów pan do mnie jak do wieśniaczki. Gaston boi się, żeby mnie nie oskarżano.... Spodziewam się że on mnie nie podejrzywa — on!
— O nie! Dawno już otwarcie mnie zapytywał, przygotowany na jakąkolwiek odpowiedź. Ale żadne podejrzenie nie mogło się w nim zrodzić. On wie, że tak jak on nie skłamałem nigdy!
— Dzięki Bogu, kochany panie Salcéde, Roger wie o mnie to samo. Dla czegóż nie powiedzieć prawdy obudwom moim synom, kiedy tak łatwo zaprzysiądz ją przed Bogiem. Sądzisz pan, że Roger nie ma tak czystej duszy jak Gaston?
— Nie odpowiadaj pan, drogi panie Salcéde, zawołał Roger i jednym skokiem rzucił się w objęcia markiza. — Drogi panie markizie, nie odpowiadaj pan. Nie godzien jestem Gastona, wiem to, i pozwólcie mi się wyspowiadać teraz, kiedy.... O mamo! nie odbieraj mi odwagi. Jak ty na mnie patrzysz!... czy myślisz....
— Zkądżeś się tu wziął, co tu robisz? zapytała go hrabina. W dźwięku jej głosu czułem lekki wyrzut.
— Wraca z Léville, pochwycił Salcéde, nie chcąc, żeby się domyśliła zwątpień Rogera. Wiedział zapewne, że pani tu jesteś, a przyjechawszy bardzo rano, nie chciał panią budzić i tak jak stał rzucił się na pierwsze lepsze łóżko.
— Nie, to nie tak było! odparł Roger, przyjechałem z Léville, żeby mówić z tobą o naszem szczęściu i będę o niem mówił... Prawda, że byłem znużony i że zasnąłem, a nawet dość mocno spałem, bo nie słyszałem, kiedy Karol wyszedł i kiedyś ty mamo weszła. Śniłem o tobie, a głos twój kołysał mnie do snu jak dawnemi czasy, kiedy małem chłopięciem usypiałaś mnie twoją modlitwą; potem słyszałem przez sen twoje słowa i tak mi było dobrze, że ócz bałem się otworzyć, abyś mi nie znikła; nie ruszałem się długo, póki nie pochwyciłem wyraźnie znaczenia słów twoich. Rzeczywistość przeniosłem nad marzenie i skoczyłem radośnie w objęcia tego zacnego człowieka, którego proszę o przebaczenie...
— Za cóż to? zapytał Salcéde serdecznie i wesoło. Rozmawiajże sobie z matką a ja wam nie chcę przeszkadzać.
— Idź pan po Gastona, zawołał Roger. Mamie i jemu to samo mam do powiedzenia.




  1. Dodano przez Wikiźródła





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.