Flamarande/LXXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Flamarande |
Data wyd. | 1875 |
Druk | A. J. O. Rogosz |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Flamarande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Ale czy z pewnością pójdzie do Léville, zauważał pan Salcéde, jak Gaston skończył swoje opowiadanie.
— Odprowadziłem go oczyma. Jak daleko wzrok mój sięgał, widziałem, że idzie jak człowiek prosto dążący do wytkniętego celu.
— Jak dawno rozeszliście się?
— Przed godziną może. Musiałem czekać pod „Fijolkiem“ na konia Michelin’a.
— Odprowadź-że go do Flamarande i wytłumacz twoją nieobecność tem, żeś chodził z nim do podkucia. Nie mów nic hrabinie o tem, co tu zaszło. Ja pójdę z Karolem do Léville, pokażemy mu własnoręczny podpis ojca, wyświecający jasno rzecz całą i uspokoimy go, a potem wrócimy z nim. Gdyby twoja matka pytała o mnie przed mojem przybyciem, powiedz jej, że z Karolem poszedłem zbierać rośliny.
Gaston natychmiast siadł na konia i odjechał, a ja pogrążony w smutku szedłem milczący za panem Salcéde. Wszystkie te nieszczęścia były mojem dziełem a przecież pan Salcéde nie dał mi tego uczuć. Zapomniał mi smutną moją przeszłość i podawał mi ramię do podźwignięcia się. — Odwagi, rzekł do mnie. Są tu dwie drogi, któremi mógł się udać, jedna na Montesparre, a druga do Flamarande. Być może, że pierwej wstąpi poradzić się baronowej — masz pan dość siły, aby zajść aż tam?
— Ja mogę iść doskonale — ale pan markiz?
— Ja pójdę drogą, która prowadzi do Clermont. Tam dowiem się czy pojechał na północ czy na południe. Być może, ze mimo danego słowa siadł do wozu pocztowego i uciekł sam przed sobą.
— Ależ on będzie na miejscu o dwie godziny przed nami.
— Dotąd idzie jeszcze piechotą a ja tu mam w pobliżu doskonałego konia, który poniesie mnie w oka mgnieniu. Pan zaś dostaniesz także wierzchowca u znajomego wieśniaka. Tu napisał na karteczce: konia dla pana Alfonsa, i oddał mi ją wskazując wpierw niedaleką droge.
W Montesparre nie było Rogera. Powiedziałem baronowej, ze niespokojny jestem o niego, bo rozdrażniony i niezdrów wyjechał przededniem z Flamarande.
— A więc i ja każę zaprządz i pojadę za nim w stronę przeciwną — odpowiedziała. — Wracaj pan do Flamarande przez górę, podwiozę go tam, jeżeli go spotkam. Widzisz pan, on coś podejrzywa, nie ma na to lepszego lekarstwa, jak ożenić czemprędzej pana Salcéde z hrabiną.
Baronowa kazała mi osiodłać świeżego konia i zmusiła do wypicia kawy. Spieszyłem się, bo zdawało mi się, że koniecznie spotkać muszę Rogera, ale wróciłem sam do Flamarande i tu go nie zastałem. Złamany rzuciłem się w rozpaczy na łóżko i wyrzucałem sobie, że tylko do złego miałem dosyć energii. Teraz chciałbym dobrze zrobić a siły mnie opuszczają i najlepiej by mi było umrzeć. Ambroży widząc mnie w tym stanie dał mi swoje lekarstwo na febrę i radził mi spróbować zasnąć, sam zaś poszedł szukać Rogera.
Po obiedzie cierpienia moje doszły do ostatecznego kresu — nikt się nie pokazał, ani Roger, ani Salcéde, ani Ambroży — w śmiertelnej trwodze liczyłem godziny, a okropne sny mnie trapiły.
Gaston widział się z matką i Karoliną, które niczego się nie domyśliwały a potem poszedł na wieś powiedziawszy im, że pan Alfons potrzebuje go do jakiegoś ważnego zajęcia. Tak więc jedna część mieszkańców zamczyska używała snu błogiego, podczas kiedy drudzy wili się w torturach moralnych. Nakoniec o północy usłyszałem czyjeś kroki, wybiegłem naprzeciw i spotkałem pana Salcéde. — Widziałem się z Rogerem — rzekł do mnie — i wytłumaczyłem mu wszystko dokładnie. Przyjął mnie zimno, ale spokojnie i gotów jest spełnić swój obowiązek. Błąkał się cały dzień po górach a na objad wstąpił do Léville, gdzie go zatrzymano na noc. Szukałem go dzień cały napróżno i dopiero o ósmej tam go znalazłem. Dał mi słowo honoru, że rano będzie tutaj i życzy sobie żebyśmy o dziewiątej wszyscy, Gaston, Ambroży, ja i pan byli obecni przy jego rozmowie z matką. Bądź pan na wieży, aby mu otworzyć, bo najpierw pójdzie do hrabiny. Karolinę trzeba wydalić. Teraz Karolu uspokój się i wypocznij sobie. Jeźli Gaston nie śpi, powiedz mu, że znalazłem jego brata i że wszystko pójdzie dobrze.
Nie mówiłem już nic p. Alfonsowi, że Gaston poszedł szukać Rogera. Bałem się, żeby zmęczony nie zechciał się wrócić szukać znowu Gastona.
Tak byłem szczęśliwy tem, iż nie potrzebowałem się już trwożyć o Rogera, że zdrowie i siły wróciły mi w jednej chwili. Pobiegłem do pokoju Rogera, nałożyłem ogień na kominku i zasunąłem się w fotel, gotów na samym wstępie powiedzieć Rogerowi, że jestem starym i nieudolnym głupcem, który się wcale nie rozumiał na jego interesach familijnych.
Noc była cicha i jasna. Przy otwartem oknie siedząc, wyobrażałem sobie, z jaką radością przyjmie pani Flamarande oświadczenie z ust Rogera i z jakiem uniesieniem szczęścia przyciśnie do swego łona obu swoich synów. Wyobrażałem sobie radość Salcéde’a, bo nic już nie mogło być na przeszkodzie związkowi dwojga istot kochających się tak świętą miłością. Bezwątpienia markiz przyzwyczajony do skromnego życia zostawi swój ogromny majątek obydwom braciom. Robiłem źle, to prawda; ale kto wie, czy byłoby się tak wszystko złożyło, gdybym był robił inaczej. Nie dochowałżem święcie zeznania p. Flamarande pomimo jego wiedzy i woli? Ten ważny akt był mojem dziełem, moim warunkiem i własnym moim wymysłem, cóżby się teraz działo, gdybym go był oddał umierającemu panu Flamarande?
Więc koniec końcem ja jeden jestem największym dobroczyńcą tej rodziny! Myśl ta sprawiała mi niesłychaną ulgę a nawet radość.
Ale coby było, mówiłem sobie, rozwijając dalej wątek moich myśli, gdyby szlachetność pana Salcéde była tylko czysto odegraną komedją? Karmiłem się za, długo zwątpieniem, aby w jednej chwili odzyskać wiarę w czystość uczuć ludzkich. A jeźli pan Salcéde dawno spostrzegł sfałszowanie swego ultimatum i polecił czemprędzej hrabinie napisać taki sam pozorny list do Heleny, z którego wyciął te same ostatnie słowa, aby mieć w potrzebie dowód świadczący o jej niewinności. Wszystko to było możliwe — czyż nie miałem w tece mojego ojca mnóstwo podobnych spraw zawiłych, z których dopiero po latach najskrupulatniejszych poszukiwań udało nam się wyciągnąć rzetelne i pewne wnioski?! Rogera też pan Salcéde nie musiał przekonać, kiedy zimno i spokojnie przyjął otwarte jego wyznanie: rana więc przezemnie jemu zadana miała się krwawić na wieki! Roger zostanie na zawsze nieszczęśliwym, a ja, który chciałem zbawienny wpływ wywrzeć na przyszłe jego życie, sprawiłem mu tylko boleść moją przysługą.
Rozmyślania moje przerwał mi cichy skrzyp otwierającej się furtki. Zbiegłem szybko na dół i zaprowadziłem zziębłego i zamyślonego Rogera do ogniska.
— Nie gniewa się pan na mnie? zapytałem go. Gdybyś pan wiedział, co wycierpiałem, przebaczyłbyś mi.
— Nie mówmy o tem więcej! odpowiedział ostro i nakazująco — która to godzina? zegarek mój nie idzie i nie mam najmniejszego wyobrażenia, jak długo szedłem tu z Léville.
— Czwarta; czyś się pan nie kładł wcale?
— Nie mogłem oka zmrużyć i postanowiłem wyjść po cichu, aby nie zbudzić nikogo i przyjść tu raniutko, aby uściskać moją matkę. Czy śpi spokojnie? Nie niepokoiła się o mnie?
— Nie, bo nie wiedziała o niczem.
— Pan markiz nie był u niej?
— Ze mną tylko się widział i nie wchodził tu nawet.
— Co ci mówił?
— Że naznaczyłeś mu pan tu schadzkę na dziewiątą.
— Czegóż tu siedzisz i nie kładziesz się spać? Założę się, że matka wie coś i że była cierpiącą.
— Przysięgam panu że nie. Tak samo tu jak i u siebie byłbym się nie położył, nie zobaczywszy wpierw pana.
— Czegóż się niepokoisz u djabła? Aha, prawda, przeczytawszy mój list, myślałeś, że pojechałem do Indyi. Byłbym nawet tak zrobił, ale Gaston przedstawił mi, żem tego robić nie powinien, a pan Salcéde dał mi wszelkie potrzebne wyjaśnienia i pokazał mi oddany mu przez ciebie dokument.
— Więc uspokoiłeś się pan już. Trzeba się dać wyspać matce i samemu trochę odpocząć.
— Nie jestem zmęczony, tylko mi zimno. Przeklęty klimat! noce jesienne są tu tak chłodne, jak u nas w styczniu.