<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXXIII.

Pobiegłem do pokoju Rogera zobaczyć, czy nie zostawił jakiej karteczki, jakoż w istocie leżał na stole list pod moim adresem: „Nie mów mojej matce, że w nocy przybyłem do Flamarande — prócz was trzech nikt mnie nie widział. Powiedz jej, że jadę w podróż dla przyjemności i rozrywki, gdzie miesiąc albo dwa zabawię. Niech o niczem nie wie, co wczoraj zaszło. Niech robi co zechce, ja o niczem nie wiem. Zastosuję się w zupełności do jej woli, jakakolwiek by ona była. Roger.“
Ani wątpliwości — biedne dziecko odgadło prawdziwy powód wygnania Gastona, i podzielało tak jak i ja błędne zapatrywania swego ojca. Uwiadomiłem Ambrożego o potrzebie zamilczenia tego, co się stało. Namówiłem go, żeby się położył do łóżka a sam poszedłem uprzedzić Salcéda i naradzić się z nim, co wypadnie powiedzieć hrabinie, gdyby rankiem obaj bracia nie powrócili. Spotkałem pana Salcéde w podziemiu. Mniej go to zaniepokoiło jak mnie. „Gaston uspokoi brata, powiedział, a w każdym razie sprowadzi go tu napowrót. Chodźmy naprzeciw nich. Mam przy sobie dokument oddany mi przez pana, a w ostatecznym razie akt ten położy koniec wszelkim rozprawom. Ścieżka, którąśmy się za nimi udali, była bardzo niebezpieczna do przepraw konnych, ale mimo to nie spostrzegliśmy najmniejszego śladu jakiego wypadku, tem bardziej, że przy świetle dnia mogliśmy łatwo rozróżnić ślady kopyt obu koni.
Szliśmy w milczeniu sporym krokiem około dwóch godzin. Nakoniec zbliżywszy się pod „Fijołka“ zobaczyliśmy powracającego konno Gastona samego i prowadzącego konia Michelin’a za uzdę. Spostrzegłszy nas zsiadł natychmiast z konia i zbliżył się do nas blady, ale bez smutku. „Jesteście niespokojni, zagadnął wpierw, nimeśmy przemówić zdołali, opowiem wam zaraz, co się stało.
Poszliśmy wszyscy trzej w głąb lasu, żeby nas nikt nie podpatrzył. Gaston przywiązał konie do drzewa i rzuciliśmy się znużeni na mech.
„Dognałem go dopiero pod „Fijołkiem,“ zaczął mówić Gaston. „Leciał jak wicher. Byłby się nie zatrzymał, ale koń jego zgubił podkowę i nadłamał sobie trochę kopyto. Musiał zsiąść chociaż niechętnie, bo widział że gonię za nim.
— „Co chcesz odemnie, rzekł z gniewem, czy nie wolno mi nawet wyjechać rano na przechadzkę, żebyś mi zaraz nie deptał po piętach?
„Od wczoraj zmieniło się wiele rzeczy, odpowiedziałem, ale przy tych ludziach co kują twego konia nie możemy się oba tłumaczyć. Pójdź że mną w pole.
— Nie myślę się przed tobą wcale tłumaczyć. Zostanę tutaj, daj mi spokój.
Powiedziałem szynkarzowi po cichu, żeby zaniósł do swego ogrodu jaki chłodzący napój, i oddaliłem się trochę. Jak tylko zobaczyłem Rogera w ogródku, gdzie mogliśmy spokojnie pogadać, zbliżyłem się do niego, a gdy udawał że mnie nie widzi, wziąłem szklankę i siadłem naprzeciw. Milczał zawzięcie.
— Czyż nie jesteśmy już braćmi? zapytałem go trącając szklankami.
— Przepraszam, odpowiedział ponuro, czy tak, czy siak, zawsze nimi jesteśmy.
Te słowa usłyszałem ze wstrętem; dotąd przypuszczałem w nim tylko zazdrość dziecięcą i byłem przygotowany wszystko dla niego poświęcić; ale słyszeć z jego ust słowa tak uchybiające naszej matce... nie mogłem tego scierpieć, gniew mnie uniósł, ale milczałem. Myślał zapewne, że nie mam czem odeprzeć zarzutu, a widząc, że cierpię, rzekł:
— Nic nie mam zresztą przeciw tobie; nie twoja w tem wina, że masz szczęście. Cóż myślisz począć? czy jesteś przybranym synem twego pana Alfonsa, czy głową rodziny Flamarande?
Odpowiedziałem mu co wiem i co przeczuwam.
— Pan Salcéde chciał mnie adoptować, myśląc, że nie mam majątku ani imienia. Jak się dowie, kim jestem, nie będzie więcej o tem mowy.
Roześmiał się na to gorzko.
— Ty myślisz, że Salcéde nie wie, kim jesteś? Masz zabitą głowę; tem lepiej dla ciebie! Powracaj więc sobie do twoich sielskich złotych marzeń i niech cię Bóg błogosławi! Ja pójdę odetchnąć powietrzem jak najdalej ztąd.
— Gdzie pójdziesz?
— Bóg to raczy wiedzieć. Co ci do tego?
— Chcę i muszę wiedzieć.
— Nie potrzebuję zdawać przed tobą rachunków z moich czynności.
— Przepraszam cię, jesteś młodszy, a ja pełnoletni.
— Pełnoletni, starszy brat, głowa rodziny! proszę, śmiałbyś mi rozkazywać, ty?
— Tak, ja, hrabia Flamarande, będę cię uważał za dziecko Zabronię ci zgubić naszą matkę niegodnem posądzeniem. O! ja dobrze zrozumiałem, choć zabitą mam głową! Myślisz, że dotąd żyłem nie zapytawszy się samego siebie — kto jest moim ojcem? Ale nigdy myśl uwłaczająca mojej matce nie zaświtała mi w głowie, nigdy nie przypuszczałem, że pan Salcéde kłamie, przysiągłszy mi uroczyście że nie jest moim ojcem. Nie jestem szalonym, wierzę w to, co prawda. A więc ty... nie chcę powiedzieć, że kłamiesz, tylko że ciebie haniebnie okłamano i to wczoraj wieczór dopiero. Musisz mi powiedzieć, kto jest ten oszczerca, zapłacę mu jak na to zasługuje!
„Nic nie odpowiedział, ale ja zgaduję i sądzę, że osoba ta nie jest ztąd daleko.“
Powiedziawszy to Gaston spojrzał na mnie wzrokiem pogardy. Pan Salcéde pospieszył za mnie odpowiedzieć. — Mylisz się, osoba którą oskarżasz, przyniosła mi dziś rano ten dokument — i pokazał mu zeznanie hrabiego Alberta de Flamarande.
Przeczytawszy z największym spokojem i bez żadnego zdziwienia Gaston złożył papier i oddał Salcéde’owi.
— Mów dalej, dla czego nam nie mówisz, gdzie Roger? zapytał Salcéde.
— Bądźcie spokojni, zaraz skończę. Ja byłem rozgniewany, Roger także. Powiedział mi, że ja sam kłamię, że nigdy matki nie podejrzywał, że wmawiam w niego to uczucie. Chciałem odegrać przed nim rolę starszego, on tego scierpieć nie myślał, powiedział, żebym sobie wszystko zabierał prócz jego wolności. Tak przymawiając się ze mną, za każdem słowem zalewał się jakąś jałowcówką, którą mu podano.
— Upijesz się, zawołałem, zaczynasz być złym — i chciałem mu wydrzeć flaszkę, ale trzymał mocno. — Złym odpowiedział, tem lepiej. Byłem dość długo pokorną owieczką, która się strzydz daje, teraz stanę się wilkiem drapieżnym. Czas romantycznych złudzeń już minął. Byłem jedynakiem dotąd i przywykłem do tego. Teraz żyć będę jak sierota, wolę to, niż utracić wolność.
I znowu chciał duszkiem wychylić flaszę, którą udało mi się wydrzeć mu i rzucić w krzaki. Rzucił się wtedy na mnie chcąc mnie uderzyć, ale chwyciłem go za kark i zgiąłem jak trzcinę; w tej chwili opamiętałem się, miłość braterska wzięła górę nad moim gniewem, i ucałowałem go w pochylone czoło mówiąc: — Widzisz, zgniótłbym cię, gdybym cię nie kochał — chodź niedobre dziecko, wróćmy do biednej naszej matki, ona nas pogodzi, bo powie, że ciebie kocha więcej ode mnie. I słusznie, ona cię sama karmiła i wychowywała. Nie chcę twego majątku, jestem przyzwyczajony do pracy, i mam tyle, ile potrzebuję. Zachowasz sobie twój tytuł, on by nawet śmiesznym był dla mnie wieśniaka. Zostanę w Flamarande, ożenię się z Karoliną i będę twoim dzierżawcą.
Schował głowę w dłoniach i płakał.... ze złości, a ja rozrzewnić go chciałem! — Mówisz do mnie jak do dziecka, odezwał się po chwili, jestem mężczyzną od dzisiaj, nieszczęście zrobiło mnie o dziesięć lat starszym. Mówisz mi o tytule i majątku tak, jak się obiecuje cacka rozgrymaszonemu dziecku. Wiedz, panie hrabio, że wychowany jak szlachcic jestem więcej szlachcicem jak pan, wychowany na filozofa. Myślisz, że płaczę za hrabiowską koroną i talarami? Płaczę, że przyjdzie mi patrzeć na boleść mojej matki, którą dotąd widziałem otoczoną szacunkiem i czcią. Wiem, że nie godzi się nam dzieciom roztrząsać jej uczynków, ale jak ty się ukażesz zdumionym oczom świata, nie uwierzą w niewinność mojej matki, szydzić z niej będą zamiast uklęknąć przed nią jak przed świętą. Spełnimy wtedy nasz obowiązek, ale ani szpadą ani wystrzałem z pistoletu nie przekonuje się ludzi; im więcej bronić zechcemy honoru naszej matki, tem większa plama wyjdzie na białą jej dotąd szatę, której nawet krwią własną nie zmyjemy.“
Te słowna Rogera przeszyły mnie na wskroś. Nie mówił to już człowiek pijany ale rozdrażniony, i czułem, że tym razem słowa prawdy z ust jego wychodziły. — Dziękuję ci — odpowiedziałem — żeś mnie oświecił, dotąd nic nie pojmowałem. Byłbym z miłości dla ciebie poświęcił wszystkie moje prawa, teraz zrobię to, aby ocalić cześć mojej matce. Niesprawiedliwe posądzenie ojca ciężyłoby na niej całe życie, znienawidziłbym go za to, że przezemnie wycisnął na niej niezatarte piętno hańby. Dosyć łez już ją kosztowałem. Chcę zapomnieć o moim ojcu, nie słyszeć nigdy o nim, kiedy bez oskarżenia jednej strony nie można mówić o drugiej. Nie dręcz się dłużej, zostanę jak dotąd Esperancem, matka moja zgodziła się na to, żeby mnie kto inny adoptował, nie sprzeciwi się więc także, jeżeli zechcę zostać nadal nieznanym. Dla wszystkich będziesz hrabią a w sekrecie dla mnie najdroższym moim bratem.
Uściskał mnie ze łzami; ale się nie pocieszył.
— Dobrym jesteś jak anioł — rzekł do mnie — ale zanadto romantycznym. Nie znasz życia, im więcej kochasz Karolinę, tem więcej zechciałbyś dla niej, a gdy się ożenisz i będziesz miał dzieci, któż zechce przyjąć twoje poświęcenie?
— Karolina nie wie i nic wiedzieć nie będzie.
— Marzysz o niepodobnych rzeczach. Gdybyś nawet miał siły ukryć przed nią prawdę, jako ojciec rodziny nie masz prawa pozbawiać dzieci swoich imienia i majątku, chyba byś chciał naśladować naszego ojca. Prawo ma słuszność. Przyznaje niekiedy dzieciom nielegalnym prawa do majątku męża ale częściej ujmuje się za dziećmi rzuconemi na pastwę kaprysów rodzicielskich. Trzeba uledz ogólnym prawom towarzyskim i nie mnie przystoi buntować się przeciw nim. Byłbym nędznikiem, złodziejem, gdybym się chciał targnąć na twoje dziedzictwo. Nie śmiałbym oczu podnieść na ciebie i zamiast błogosławić twoim dzieciom, musiałbym uciekać przed nimi. Wiesz teraz dla czego cierpię, ja, który znam lepiej świat niż ty! Zostaw mnie, proszę, niech cierpię sam jeden. Pójdę ztąd ale poniosę z sobą miłość dla ciebie, który jesteś tyle szlachetny ile skromny. Kochając się będziemy się wspólnie pocieszać i będziemy usiłowali osłodzić matce cierpienia, które ją oczekują.
— Tak, i zaraz na początek, zawołałem, uciekasz od niej. Pochlebiasz sobie, że nie domyśli się, co znaczy twój nagły wyjazd. Ona wiele dla mnie cierpiała, ale tobie winna same szczęśliwe i radosne chwile. Błagam cię, niech nie cierpi z twego powodu, niech już więcej dla nas obu nie cierpi.
— Rozrzewnił się. — A więc przyrzekam ci, że tak nie wyjadę, odpowiedział. Muszę sam z sobą stoczyć walkę, nie jestem tak silny duchem jak ty. Cóż chcesz? Nigdy nie cierpiałem, matka kryła łzy swoje przedemną, ubóstwiam biedną moją matkę i tak się urządzę, że nie zmartwię ją wcale. Pójdę do Léville. Powiedz, że odjechałem ztamtąd bez pożegnania i wróciłem się, aby naprawić to niewłaściwe zachowanie się. Dziś wieczór będę w Flamarande, ale niech nie wie, co zaszło między nami. Udam przed nią, że o niczem nie wiem i pojadę za jej wiedzą zwiedzić Auvergne, nic nie będzie miała przeciw temu. Podczas mojej nieobecności wszystko się ułoży, jak wrócę będzie po wszystkiemu i przyjmę tę niby nową dla mnie wiadomość odważnie i nawet z radością. Przysięgam ci to. Z tą samą intencją wyjechałem dziś rano z Flamarande. Przyznaję, że zrobiłem trochę po szalonemu, bo porwałam konia, coby nie uszło jej uwagi. Odprowadź go, pójdę piechoto do Leville.
— Spodziewam się, że i tej podróży później zaniechasz, gdy zobaczysz, że matkę martwiłaby twoja nieobecność, rzekłem do niego, uścisnąwszy go na pożegnanie.
Nie chciałem mu się dłużej sprzeciwiać i oto jestem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.