<<< Dane tekstu >>>
Autor George Sand
Tytuł Flamarande
Data wyd. 1875
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Flamarande
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LXXVI.

Salcéde wyszedł. Hrabina stanęła zdziwiona słowami Rogera. — Gastona? powtórzyła, co chcesz przez to powiedzieć?
— Droga, ubóstwiana mamo, odpowiedział Roger, rzucając się przed nią na kolana, to imię, którego nie wolno mi było wymawiać w dzieciństwie, żeby ci łez nie wycisnąć, dziś mogę ci sto razy powtórzyć. Teraz nic nas już z nim nie rozłączy! Tu szybko opowiedział matce, jak go Ferras o wszystkiem uwiadomił i jak upewniony świadectwem Ambrożego otworzył ramiona na przyjęcie drogiego swego brata. Później powtórzył swoją ze mną rozmowę, oskarżając się sam, że źle zrozumiał moje słowa, mówił jej o swojej ucieczce, kłótni i następnem pogodzeniu się z Gastonem, nareszcie o rozpaczliwem błąkaniu się po polach, powrocie do Léville i o wizycie Salcéde’a, która go ostatecznie przyprowadziła do zmysłów i upamiętania. Ale nie mogłem się dnia doczekać, dodał, miałem jeszcze jedno zmartwienie i czułem konieczną potrzebę uściskania cię, potrzebę przewyższającą wszystko inne. Wiem, żem nie wiele wart, ale ja kocham ciebie mamo nadewszystko i gdybyś mnie była nawet mimowolnie nie przekonała, gdybym nawet nie miał pewności, że jesteś czystą jak anioł, byłbym cię kochał więcej jeszcze, gdyby to było możliwem.
Matka i syn rzucili się sobie w objęcia i aż do wejścia Saléda, Ambrożego i Gastona słyszałem tylko łkania i pocałunki.
Roger serdecznie uściskał brata, zaprowadził go w objęcia matki, uściskał później Salcéde’a, przemówił kilka słów serdecznych do Ambrożego i zapytał o mnie. Następnie chciał przywołać Karolinę i Michelin’ów, żeby byli świadkami wspólnego ich szczęścia i publicznego uznania Gastona za głowę rodziny Flamarande. Esperance sprzeciwiał się temu i głosem pewnym i śmiałym zapowiedział rzecz niespodziewaną.
— Uznanie serca daliście mi i przyjmuję je z głęboką radością; ale żadnego innego nie przyjmę.
— Tak, zawołał Roger, nie możesz mi zapomnieć głupich moich wczorajszych dowodzeń i chcesz, żeby matka nasza jeszcze na tem cierpiała. Nie wiedziałem wtedy o zeznaniu mojego ojca; patrz, oto jest.
— Już je widziałem, odpowiedział Gaston, usuwając się na widok tego papieru. Ten dokument mi nie wystarcza i nie tłumaczy przed oczyma obojętnych mego długiego wydalenia i wygnania z domu rodzicielskiego. Nam jest on prawie niepotrzebny; wiemy, że matka nasza jest świętą, ale dla ludzi złej woli papier ten nie ma żadnego znaczenia. Hrabia Albert Flamarande nie raczył mnie uznać za swego syna, bo umarł, a nie przyznał się do mnie. Ja go nie chcę mieć ojcem. Nie chcę nosić jego imienia, nie chcę jego dóbr. Jeśli będę miał własne dzieci, nie będę potrzebował opowiadać im podwójną legendę Gastona pasterza. Przebaczyć mu mogę, ale wtedy tylko, gdy przestanę się uważać za jego syna. Duma jego była srogą, ale i ja mam swoją dumę, i nie przyjmę stanowiska, którego mi odmówił. Nie starajcie się mnie przekonać; byłby to trud daremny.
Wszyscy osłupieli na to oświadczenie. Ambroży tylko przyznawał mu słuszność.
— Zdaje mi się, że masz... że pan hrabia ma słuszność. Lepiej mieć ojca, który kocha pana, aniżeli takiego, który znać pana nie chciał.
— Cicho bądź, odpowiedział Gaston, nie wiesz stary, co mówisz. Jeśli wyrzekam się mego ojca, to nie dla tego, żeby mieć drugiego. Nie wyrzekam się mniejszego majątku dla większego, choć Bóg widzi, jak kocham pana Alfonsa. Ani ja, ani Karolina nie pozwolilibyśmy, by się dłużej dla nas poświęcał. Zresztą obce mi są wszelkie towarzyskie zwyczaje i względy, krępować się niemi nigdy nie myślę.
— Ja to otworzyłem ci niepotrzebnie oczy i chciałem cię przekonać o ich doniosłości, przerwał mu Roger. Widziałeś mnie wzburzonym, szalonym.
— Widziałem cię nieszczęśliwym, odpowiedział Gaston, i złożyłem wtedy przysięgę, której nie naruszę. Powiedziałem ci, że pragnę być tylko Esperancem Michelin, i że to jest jedynem mojem życzeniem, wolałbym żebrać, aniżeli widzieć cię raz jeszcze z mojej przyczyny w takim stanie jak wczoraj!
— A, mój bracie, to nadto sroga kara za jedną złą chwilę mojego życia! Nie chcesz mi sprawić rozkoszy odzyskania twego szacunku?
— Nie mam cię za co karać, nie obraziłeś mnie, płakałeś w mojem objęciu. Lepszych przyjaciół od ciebie i pana Salcéde nie znajdę w życiu! Jedną ją, świętą naszą matkę kochać mogę więcej od was, bo ona była czarownym snem mego życia, wiecznem pragnieniem mego serca, moją niemą modlitwą, wiarą moją i miłością.
— A nie chcesz, zawołała z wyrzutem hrabina, żebym była towarzyszką twego życia, chcesz mi odebrać szczęście posiadania takich dwóch synów, jak ty i Roger!
— Nie chcesz, dodał Roger, być mi podporą, radą i przewodnikiem po śliskich ścieżkach wielkiego świata! Czyż nie masz względem nas obowiązków? Chcesz nas ukarać, żeśmy się nie zdołali oprzeć niesprawiedliwemu wyrokowi ojca? Zaprawdę, okrutnym jesteś i muszę ci powiedzieć, że jesteś trochę szalonym!
— Nie spierajcie się z nim, wtrącił pan Salcéde. Teraz nie ustąpi, pozwólmy mu się namyśleć. Pani Montesparre zajechała, chodźmy naprzeciw niej.
Wszyscy wyszli. Skorzystałem z chwili i podziemnym kurytarzem dostałem się na wieś.
Zgnębiony i prawie umierający zażądałem przytułku w chacie o dwie mile od Flamarande. Dalej zawlec się nie mogłem, chciałem przez noc wypocząć a nazajutrz pojechać do Paryża. Napisałem do hrabiny list pełen szacunku z prośbą o uwolnienie od obowiązku i uwiadomiłem ją zarazem, że jestem gotów dać wszelkie wyjaśnienia i wskazówki co do jej interesów majątkowych a adres mój złożę w jej hotelu w Paryżu.
Przepędziłem okropną noc u biednych górali a nazajutrz dostałem się do Murat. Tu opuściły mnie siły zupełnie i trzy dni przeleżałem w gorączce. Czwartego dnia zachwiało się moje postanowienie. Trudno mi było opuścić ich na zawsze i zdecydowałem się prosić pani Montesparre o jakiekolwiek w jej domu zajęcie, aby tylko być blisko Flamarande i wiedzieć od czasu do czasu co się tam dzieje. Przypuszczałem, że udało im się już przekonać Gastona i że pojechali razem do Paryża, by uregulować świetne stanowisko Gastona. Piątego dnia dowlokłem się nareszcie po dwóch dniach pieszej wędrówki do Montesparre. Zmęczony usiadłem na pierwszej lepszej ławce w parku; zapadłem w stan zupełnego odrętwienia i pomimo że słyszałem w pobliżu jakieś głosy, nie miałem siły powstać i zrazu nie siliłem się rozpoznać, kto mówi. Nareszcie zbliżono się do mnie o tyle, że słowa pani Flamarande i pani Montesparre wyraźnie obiły się o moje uszy. Pani Montesparre nalegała koniecznie, żeby hrabina Rolanda przyrzekła swoją rękę markizowi. Nie — odpowiedziała hrabina, od czasu jak Gaston nie chce być adoptowanym przez niego, nie miało by to sensu. Gaston pragnie zostać w Flamarande przyjąwszy nareszcie od swego brata tę biedną skałę. Alfons także lubi Flamarande, gdzie dobrowolnie się zagrzebał, ale przedewszystkiem kocha Gastona i rozłączyć się z nim byłoby to poświęceniem nad jego siły.
— Na cóż by się miał rozłączać, zawołała baronowa. Wybuduje ci na miejscu „Zakątka“ pałac godny ciebie, gdzie każde lato przepędzić możesz z nimi. A i Roger może w lecie tu dojeżdżać.
— Lato krótkie w Flamarande a Roger pomimo całej miłości dla brata nie wytrzymałby trzech miesięcy w Auvergne. Resztę roku musiałby Salcéde przepędzić bez Gastona albo musiałby mnie porzucić. Mnie z Gastonem byłoby i pod śniegiem dobrze, ale Roger znowu nie obejdzie się bezemnie i zacznie szaleć, jeśli go samemu sobie zostawię. Nakoniec, droga przyjaciółko, wiedz, że o ile Gaston przyjąłby z radością wiadomość o tem małżeństwie, o tyle Roger cierpiałby nad tem. Roger zazdrośny jest a jeszcze więcej teraz, kiedy musiał się mojem uczuciem podzielić z Gastonem; gdyby mu przyszło teraz znowu podzielić się z mężem moją miłością a może jeszcze.... pomyśl, gdybym jeszcze miała dzieci! Nie, nigdy! Nie wspominaj o tem Rogerowi. Gdyby nawet sprzyjał temu zamiarowi, jabym go odrzucić musiała. Nadto dobrze znam mego Rogera, aby go jeszcze wystawiać na walki, którym niedawno ledwie nie uległ. Jego cierpienia stworzyłyby mi w przyszłości gorsze piekło niż było dawniejsze.
— A namiętność i stałość biednego Salcéde’a masz sobie za nic? Godziż się pomiatać takiem wiernem uczuciem?
— Jeźli ta namiętność znalazła kiedy miejsce w jego sercu, odparła hrabina, czas, rozum i nauka dawno ją już z niego wyrugowały. Salcéde nie jest już dzieckiem.
— Co ty mówisz? zawołała baronowa. Spytaj go, on ci powie, czy zapomniał. Być może, że tak jak w dwudziestym roku nie śmiałby ci wyznać swojej miłości, ale patrz na niego, gdy ci odpowiadać będzie.
— Nie myślę go zapytywać.
— Ale wie o moich projektach i naznaczyłam mu tu dziś schadzkę, żeby się los jego nareszcie rozstrzygnął. Czas już Rolando dać pokój tym uczuciom bezinteresownej przyjaźni. Bądź odważną, pozwól mu powiedzieć, jak chce urządzić wasze przyszłe życie bez żadnego uszczerbku dla nikogo. Bądź pewna, że to jedyny sposób doprowadzenia Gastona do przyjęcia jego adoptacji.
— Mylisz się; Gaston powiedział raz nie, i od pięciu dni głuchy jest na nasze prośby. Kiedyś, może, gdyby Alfons się nie ożenił, Gaston przystałby na to dla swoich dzieci, ale dziś próżne to marzenie; długo trzeba będzie patrzeć na Gastona, jak na wieśniaka i cieszyć się tylko kilkomiesięcznym co roku z nim pobytem. Salcéde się zbliża, więc kiedy chcesz, posłuchaj co mu powiem.
— Pamiętaj tylko powiedzieć mu prawdę.
— Jaką prawdę?
— Że kochasz go oddawna. Wtedy gotów wymyśleć cuda, ażeby pogodzić twoje szczęście z szczęściem twoich dzieci.
— Że go kocham! Ha, więc powiem mu. Zostań, usłyszysz prawdę.
— Przedemną nie wolno! Spodziewam się, że ci ją wydrze przemocą; opuszczam was.
Po chwili pani Flamarande, która poszła naprzeciw Saléde’a, wróciła i usiadła z nim na ławeczce.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Sand i tłumacza: anonimowy.