Flirt z Melpomeną/Korzeniowski, Panna mężatka - Fredro, Zręczność i przekora

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Flirt z Melpomeną
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Teatr miejski im. Słowackiego: Zręczność i przekora, komedya w 1 akcie Al. hr. Fredry; Panna mężatka, komedya w 3 aktach J. Korzeniowskiego.

Literatura polska, w ogólnej linii swego rozwoju, wykazuje pewne znamię, które różni ją zasadniczo od wszystkich innych, zwłaszcza zaś od francuskiej: mianowicie to, iż, od samego zaczątku aż do ostatnich czasów, tworzył ją — z bardzo małymi wyjątkami — szlachcic bene natus, a najczęściej i possesionatus. We Francyi, równocześnie prawie ze swemi narodzinami, literatura przechodzi w ręce ludu i w nich pozostaje. Obwieś i opryszek Villon, chłopski syn i zbiegły mnich Rabelais, wędrowny komedyant Molier, ex-lokaj Rousseau, Diderot syn nożownika, Beaumarchais zegarmistrz, imć Balssa mieniący się szumnie de Balzac i bezlik innych nazwisk wśród których szlacheckie należą do wyjątków, oto ludzie którzy tworzyli piśmiennictwo francuskie, wnosząc w nie twarde doświadczenia życia, znajomość świata oglądanego od dołu; namiętność pożądań, gorycz zawodów, żółć satyry. Jakże dobrze — z konieczności — trzeba im było poznać świat w którym z najnędzniejszych początków wydostali się na wyżyny! jak bezwzględnem, nielitościwem okiem musieli osądzić całe społeczeństwo!
Inaczej u nas. JWP. Mikołaj Rej, JWP. Jan Kochanowski, Morsztyny, Krasicki, Fredro, Rzewuski, etc. — oto etapy obyczajowej literatury naszej; a ciągnie się ta uherbiona lista — mimo iż w zmodernizowanych warunkach życiowych — aż późno w wiek XIX, aż do Kaczkowskich, Sienkiewiczów, i dalej.
Owym dawnym pisarzom naszym musiał przedstawiać się świat bardzo odmiennie; innym zupełnie jest ich stosunek do twórczości, do życia. Doskonałe niemal nasycenie życiowe tej warstwy nie daje bodźca do zbytnich dociekań mechanizmu społecznego. Literatura, dla nich, to nie narzędzie wypowiadania swoich goryczy, buntów i marzeń, ani też dźwignia do wydobycia się z nicości; to miłe wczasy humanistyczne, zabawa, uprawiana bez wielkiego wysiłku, czasem z ogromnym talentem, najczęściej biegnąca po linii dobrodusznego humoru i gawędy, lub też, dla odmiany, ojcowskiego dydaktyzmu. Spojrzenie na świat, to spojrzenie z perspektywy ganku szlacheckiego dworu; filozofia życiowa, to owo

...chociaż to życie idzie po grudzie,
Jak mi Bóg miły, nieźli są ludzie!

Odmienna to nieco, i prostsza filozofia od tej, jaką zawiera np. Komedya ludzka Balzaka...
Chciałem tu tylko, mimochodem, zwrócić uwagę na ten rys. Ilekroć bowiem zestawia się literaturę polską z innemi, mówi się o jej odrębnościach rasowych, a nie dość, zdaje mi się, uwzględnia się jej odrębność klasową. Po jakiej linii pobiegnie myśl przyszłej Polski ludowej, to stanowi ciekawą zagadkę.
Dla powyższych przyczyn, stara komedya polska, mimo iż niewątpliwie z francuskich urodziła się źródeł, najmniej może, ze wszystkich francuskich pisarzy, bliską jest — Molierowi. Zapewne; scen, figur „molierowskich“ w niej dużo; ale szlachecko-polski jej duch niewiele mógł znaleźć wspólnych stron z tym plebejuszem wzrosłym w ciężkiej szkole nędzy i upokorzeń, człowiekiem którego nawet dni tryumfu zatrute były goryczą, i który daremnie szukał osłody w życiu rodzinnem więcej niż dwuznacznem. Komizm Moliera, skoro go wyłuskać z osłonek konwencyi, wyrasta z bolesnej wiedzy życia wyciągniętej aż do ostatnich konsekwencyj; jest najczęściej smutny, krwawy i upokarzający dla człowieka.
Raczej już Marivaux. Mimo iż subtelna kazuistyka erotyczna wypełniająca utwory tego pisarza wydaje się tak obcą sarmatyzmowi naszych obyczajów, jest w tym pisarzu odcień pogody, najbardziej może zbliżony do dobrodusznych nastrojów polskiego dworku. Uroczym marivaudagem (odświeżonym wszystkimi sokami wsi polskiej, budzącej się poezyi romantycznej, oraz talentu Fredry przerastającego o głowę francuskiego pisarza) są Śluby panieńskie; marivaudagem równie Panna mężatka, którą oglądaliśmy w sobotę na scenie. Z ducha Marivaux jest ta niewinna mistyfikacya której dopuszcza się panna Cecylia aby wymusić decyzyę swego „zalotnika“; i niewinny również odwet, na jaki on sobie pozwala w zmowie z parą starszych państwa; i kochana pułkownikowa, i przezacny major, i ta atmosfera dobroci jaką przepojona jest sztuka.
Ale pogański bożek, Amor, który tyle psoci w utworach francuskiego pisarza, przeniesiony nad Wisłę, uspokoił się, wystateczniał. Tam, w owych pojedynkach jakie toczy między sobą dwoje serc, chodzi tylko o miłość samą; to owe rozkoszne próby, walki, towarzyszące zaczątkom rodzącego się uczucia: czujemy iż małżeństwo, które kończy sztukę, jest, przeważnie, ot, konwencyonalną formułą teatralną, symbolem momentu w którym para kochanków pada sobie w objęcia. Tu inaczej. Od pierwszej chwili wiemy, ponad wszelką wątpliwość, że chodzi tu o rzeczy poważne, o sakrament. Kochankowie innym zgoła przemawiają językiem, inne myśli ich zaprzątają. Właściwie głównie on, ten rozsądny Adolf. Kobieta zostaje kobietą, szerokość geograficzna niewiele zmienia w jej istocie; pan Adolf ma natomiast troski odmiennej zgoła kategoryi, niżby je mógł objawić jakiś Lelio lub Dorant. Nie wątpliwość o sercu ukochanej wstrzymała go od stanowczego kroku; ale obawa czy będzie dość gospodarną, czy nie nazbyt rozmiłowana w „ampletach“; ma jej za złe że nadto uwagi poświęca strojom, że ujmuje sobie lat (o Sarmato!), że, mimo pięknej i świeżej cery, nie obce jej są sekrety gotowalni... Takiego-to partnera zyskała na polskiej ziemi rezolutna panna Cecylia, rodzoniuteńka siostra owych miłych Sylwij i Hortensyj teatru Marivaux! Cóż za los! Z iście kobiecą gibkością poddaje się tym barbarzyńskim kaprysom; obawiam się iż powetuje to sobie po ślubie... Ale jest w tej komedyi jeden rys, który świadczy o różnicy obyczajowej dwu epok. Panna Cecylia udaje mężatkę, i — o zgrozo! — pod tą postacią rzuca Adolfowi parę czułych spojrzeń, które on odpłaca kilkoma pocałowaniami w rękę: te swobody mogla znieść Warszawa około r. 1840, ale nie zniósłby ich bezwarunkowo na scenie cnotliwy Paryż z doby Ludwika XV! Najwyższą poufałością miłosną jaka była dozwolona w teatrze francuskim epoki Crébillona-syna było — ofiarowanie swojego portretu. Panna Cecylia musiałaby tedy szukać innego podstępu, mniej obrażającego moralność publiczną.
Panna mężatka należy do typu owych wypełzłych nieco utworów scenicznych, które żyją jakgdyby półżyciem. Same, niewiele nam już dzisiaj mówią; ale, skoro aktorzy nie pożałują swych talentów aby własną krwią ubarwić ich przywiędłe lica, widzimy nagle ze zdziwieniem, iż te antyczne figury z gablotki umieją śmiać się, kochać, i błysnąć ciętem słówkiem, i zająć i ubawić nas niegorzej najbardziej nowoczesnych laleczek. Wówczas, widowisko takie ma swój urok, coś bardzo rozmarzającego, szlachetnego i filozoficznego zarazem. Jestto, dla teatru, eksperyment niełatwy, ale, jeśli się uda, nader wdzięczny.
Tym razem, udał się znakomicie. Pannę mężatkę wystawiono i grano koncertowo; czuć było rękę, która z umiłowaniem i znawstwem wypieściła każdy szczegół. Reżyserya p. Wysockiej odniosła pełny tryumf. Sama artystka grała pułkownikową; stworzyła typ żywy, odbiegający daleko od teatralnych szablonów, zajmujący nieustannie widza już samą grą mimiczną i nasilonem życiem wewnętrznem. Szczupłą kanwę dostarczoną przez autora zahaftowała p. Wysocka mnóstwem pomysłowych i wybornie cieniowanych szczegółów. Trafia mi do przekonania, że p. Wysocka wzięła tę rolę „na młodo“. Utarł się zwyczaj, że „ciotkę“ w komedyi robi się zawsze zgrzybiałą; tymczasem taka ciocia może być jeszcze bardzo warta grzechu. Na wysokim poziomie gry aktorskiej stanęła również p. Pancewiczowa. Zagrała Cecylię z wrodzonem poczuciem stylu, ujmującym wdziękiem, ciepłem i finezyą. Każda nowa rola p. Pancewiczowej rozszerza pojęcia nasze o skali tego bujnego, a niedość, jak dotąd, wyzyskanego talentu. Obie panie, w stylowych swych kostyumach, wyglądały jakby żywcem zstąpiły ze starych portretów. Doskonalą para męzka — major p. Jednowskiego oraz p. Nowacki jako „kunktator“ Adolf — dopełniała tego kwartetu, który dał wrażenie czegoś bardzo skończonego.
Scena urządzona była ze smakiem; dekoracya jedynie niepokoiła oko swym zagadkowym wyglądem. Okazało się, iż była to ta sama „secesya“, która zdobiła salon króla Heroda w Betleem polskiem. Ciężkie czasy, to każdy rozumie, ale pocóż w takim razie te bluff’y w „komunikatach”, które oznajmiły nową dekoracyę „skopiowaną z jednego z pałaców warszawskich”? Jużto wogóle stylowi komunikatów teatralnych należałoby poświęcić osobny rozdział!
Nie tak dociągniętem jak Panna mężatka, ale dobrem naogół było wystawienie komedyjki Fredry. Szczerze rozbawiony nastrój publiczności na sobotniem przedstawieniu dowodzi, iż, w naszym staroświeckim lamusie, znalazłoby się może niejedno jeszcze, coby można z powodzeniem odświeżyć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.