Fragment (Straszewicz, 1893)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Straszewicz
Tytuł Fragment
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
FRAGMENT.


Co się stało z pieśniami waszemi piewcy Grecji: o ubóstwie, o skromności, o wiecznej wiośnie ludu waszego? Gdzie dziś wiara wasza, gdzie natchnienie? Zaklęcia wieszczów nie powstrzymały pędu życia! Szare skały wybrzeży zajaśniały śnieżnemi blaskami marmurów, z prostoty dziadów szydzono, a życie Hellady chyliło się ku wieczorowi. Liść po liściu schły i opadały gałązki oliwne i zieleń wawrzynu a wynurzały się spróchniałe szczerby ruiny. Umiano jeszcze mówić pięknie, ale już nikt radzić nie potrafił, umiano jeszcze myśleć, ale nikt już do czynu zdolnym nie był.
Na rynkach oratorzy klęli się na przeszłość promienną, a wam się zdawało, że przyszłość narodu, co w Termopilach ginąć niegdyś potrafił, z wielkich dzieł składać się musi, że skarleli synowie olbrzymów w każdej chwili zapału niebo i ziemię zadziwić zdołają roztropnością i męstwem.
Naiwni, zapomnieliście, że wśród gruzów pieśń ponurą puszczyka jedynie usłyszeć można. Dni sławy, jak zdrowie, raz utracone, wracają czasem tylko a poprzedzić je musi pokuta długa, cierpienie bez miary i poświęcenie bez granic.
Mieszkańcy Elady bogatego Kaliasa mienili mędrcem, dla którego świat nie ma tajemnic: umie zaćmienie przewidzieć, umie choremu poradzić, wie u jakich mórz jakie plemiona wyrosły z deukalionowych kamieni. Ale Kalias wstrząśnieniem głowy przeczył temu mniemaniu. Milczał i milczenia sława mu urosła. Milczał, bo w duszy jego tysiące pytań domagało się odpowiedzi, jak głodne tłumy chleba, a wiedział, że nikt ich zaspokoić nie zdoła. Uchodził w ciche ustronie na brzegi morskie, do gajów świętych, na szczyty urwisk dzikich i myślał; ale samotne dumania rozpalały tylko jak gorączka mózg jego, a głosy walki wewnętrznej stawały się coraz dokuczliwszemi.
Rzucał się w wiry narad publicznych. Dokoła rozlegał się śmiech wesołości, albo szalała zaciekłość demosu. Uniesieniem drżał głos mówców, lud pienił się i wył. Usta nastarczyć nie mogły pieśniom wezbranym, nogi unosiły się do góry jakby je ziemia parzyła, więc gotowe były miażdżyć palce własne Kalias wzruszał ramionami. Pojąć nie mógł łatwowierności ludzkiej, zrozumieć prostoty, która bałamuci siebie i innych — krzyczy, wprzód nim pomyśli. Wszystko to już było, wszystko stare jak rodzaj człowieczy! Sto i dwieście lat temu też same sprawy wstrząsały tak samo ludzi, sto i dwieście lat potem będą też zachwyty, taż złość, toż złudzenie. A życie tymczasem jednostek i narodów pełza powoli swoją koleją! Kto myśleć potrafi, a omanień dobrowolnych unika, tym ani radość, ani gniew, ani smutek owładnąć nie jest w stanie. Początek i kres życia nieznane i niedostępne!
I coraz smutniej było Kaliasowi. Czuł się niby kropla oliwy w morskich przestworach. Nie mógł przylgnąć do żywiołu, który go otaczał. Samotność i obcość, jak pętla wisielca ściskały go coraz mocniej. Wśród ludzi tęsknił do ludzi. Zagłębiał się w pergaminy z pieśniami poetów, badał dzieje, chciał duszę swoją napoić uczuciami, któreby go połączyły z narodem jego. Napróżno! Ze wszystkich wrażeń wypełzło w końcu męczące jak zmora pytanie: cóż z tego?
Zwiedzał święte miejsca przeszłości greckiej, Maraton, Plateje, Salaminę, błąkał się wśród kolumn i posągów Akropolu. Chciał się nauczyć i podziwiać męstwo hoplitów, czcić zasługi bohaterów. Wszystkie usiłowania jego uderzały o nieubłaganą, nieugiętą wątpliwość, na co zwycięstwa: co ze sławy tryumfów? czyżby inaczej słońce świeciło, gdyby koło historji w inną stronę losy skręciły? a gdyby inaczej, co z tego? czyż znany i kierunek i kres?
Wiele minęło olimpjad, nowe pokolenia się porodziły i wiele wypadków przemknęło, jedne zapisała historja, inne przechowała pamięć ludzka, inne zginęły na wieki w zapomnieniu.
Kalias wewnętrznego wroga nie zmógł, ale czas mu krew ostudził. Pochylił się ku ziemi, broda mu zbielała, czoło się posunęło, objęło całą głowę i świeciło niby pożółkła kość słoniowa, okalał je tylko srebrzysty wieniec włosów.
Oczy mu się przyćmiły, ale patrzeć umiały tem bystrzej i dalsze ogarniać granice. Patrzył na sprawy ludzkie jak świadek bezstronny, któremu ani jednej chwili nie odjęło wzruszenie: to też przeniknął wszystkie tajniki życia.
Z twarzy, jak z marmurowego posągu, nie schodził mu nigdy uśmiech łagodny. Oddalał się coraz bardziej od świata i teraz patrzył na bieg spraw jego jak na potok, kłębiący się pod nogami, ale ani ich woda nie dosięgnie, ani piana nie obryzga.
Widział szlachetne uniesienia i niegodziwy podstęp. Widział tajne sprężyny ruchu, zbyt drobne i mizerne, by ludzie chcieli w nich uznać istotne przyczyny dziejów. Widział w sercach straszne pragnienie mordu, które jedne narody rzuca na drugie, widział słabość gnębioną przez przemoc; widział nędzę, niedolę, rozpacz, płacz i obłudę, widział głośne tryumfy potwarzy zuchwałej i tajone bóle cnoty lękliwej. Ale z twarzy nie schodził mu nigdy uśmiech łagodny.
Od wieków tak samo plącze się życie.
Aż o uszy jego odbiło się doniosłe echo głosu, który dotąd stłumiony szeptał tylko w zaułkach; potężniał, jak zbliżający się dźwięk trąb tyrseńskich, szerzył się jak płomień wśród traw wyschłych, głuszył wszystko dokoła, Kalias zadrżał po raz pierwszy w życiu: to potwarz tryumfowała! Przygasłe oczy starca zajaśniały łzami. Stało się, czego dokonać nie zdołały wysiłki życia całego. Nie wzruszyły go przeszłość i sława Grecji, a teraz płakał nad pewną jej zgubą.

Petersburg.Ludwik Straszewicz.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ludwik Straszewicz.