................ ................
...Wiem gdy wzrok oprę o Tatr granit pewny,
Żem wcale nie jest Słowianin rozlewny;
Nad mętną jedność przekładam różnicę:
III.
Dobra i złego, natchnienia, pokusy,
Jutra od wczoraj, i dwu listków w lesie...
A gdy myśl ostrzę o Tatr jasne brusy,
Różnicę rzeczy zaznaczam w okresie,
Nizinnych równań nie zdurzą mnie czary.
Nie uśpi ducha głos doliny sennej,
Że świat jest zawsze jednaki i płaski,
Że byt w przestrzeni i czasie niezmienny
I zieje nudą z poza złudzeń maski
I że odwieczne powracają mary.
V.
Bom już od dziecka patrzał na zrąb skały,
Którą dźwignęły siły buntownicze,
Gdy ziemię twórcze rozpierały szały,
Gdy duch wbrew ciału rzeźbił jej oblicze
I wzniósł ku słońcu dumny profil chwały!
VI.
Otchłanie światła, w chmurne zwątpień noce,
Nieciły czasem myśli-błyskawice,
Że duch wciąż tworzy poziomu różnicę
I nowy zsyła potok żywej mocy,
Gdy ziemi w błękit podnosi granicę.
VII.
Poznałem później, że prąd ducha rwący
Porywa sobą wszelki byt żywiący
I walczyć każe wiotkiej roślinności,
Za życie świata, za wieczną odnowę,
By świat nie skarlał w równaniach nicości.
VIII.
Poznałem później, że człowiek rozumny
Nie może w spadku pozostawić trumny;
Nim płomień życia spali ciało zdrowe,
Zbudować musi nowości kolumny
I cisnąć z góry czynów ogień żrący!
IX.
Lecz kto na szczycie nie spali się żartwą,
Kto twórcą nie jest, daremnie się trudzi
Uśmiechem stroić bryłę losu martwą:
Szałem się zmysłów lub rozrywek łudzi,
Aż w noc odpłynie smutnej śmierci tratwą.
X.
W dziecku myśl taka nie była świadoma:
Sierota mały, wychowan z starszyzną
Cierpką, posępną, nie wyszedłem doma,
Gdzie dnie się kładły popiołu szarzyzną
Na taflę bytu cichą, nieruchomą...
Dworzec nasz nizki, ledwo zdał się białym,
Pod dachów wielkich okapem zczerniałym;
W okna patrzały wygięte w kabłąki
Jabłonie stare; jednym skokiem śmiałym,
Byłem w konarach i biegłem na łąki.
XII.
Biegłem jak zając na ranną wyprawę,
Z brylantów mokrą otrząsałem trawę;
Migały mi się, rumiane od świtu,
Tatry wysokie, lub niebo łaskawe,
Nieskończoności otchłań i błękitu.
XIII.
Jesienią biegłem na wzgórki jałowe,
Pławiąc się w zwojach mgieł srebrzystej przędzy;
Po ślizkich stokach pędziłem co prędzej,
Przez ostre skale i upłazki płowe,
Na szczyt, gdzie słońce pieściło mi głowę,
XIV.
Mgłę siwą dołem, a górą złocistą,
Przerosły Tatry: wyspa z skał i z śniegu,
Mierząca w otchłań bladą i świetlistą.
Mgła wypełniała dolinę do brzegu
Gorców lesistych modrego szeregu.
XV.
Patrzyłem długo na mgieł płynne ruchy,
Rozkołysane przez wiatru podmuchy,
Aż je rozegnał powiew wichru ścigły
I poszły konać, srebrzyste i drżące,
W rowach, kotlinach, na rzeczce i łące.
XVI.
Pędziły potem niebem światła duchy,
Fale promieni złote i gorące;
Błyszczały wsparte o jałowca igły
Mdłe pajęczyny, jak promień zastygły
W opalach rosy i srebrnej koronce.
XVII.
A gdy mnie słońca muskały pieszczoty,
Biegłem na pomoc od skry do promienia,
Rzucałem trawom złoto i klejnoty,
Barwiłem rosy w tęczy zamierzenia...
Myśląc, że słońca jestem królewiczem;
Lub chociaż z jasnych duchów pokolenia,
Że ziemia ciemnem wzywa mnie obliczem,
Bym leciał ku niej świateł rannych smugą...
Szeptałem klęcząc, świętych przysiąg roty:
»Że świata będę i panem i sługą«.