Frytjof (Tegnér, tłum. Wiernikowski)/Pieśń IV
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Frytjof | |
Wydawca | nakład tłumacza | |
Data wyd. | 1861 | |
Druk | Jozafat Ohryzko | |
Miejsce wyd. | Petersburg | |
Tłumacz | Jan Wiernikowski | |
Tytuł orygin. | Frithiofs saga | |
Źródło | skany na commons | |
Inne | Cały tekst | |
| ||
Indeks stron |
W gospodzie Frytjofa śpiew huczny się leje.
O czynach praojców skald ciągle mu pieje,
Lecz pieśni gospodarz nie słucha —
Ni śpiew, ni dźwięk arfy nie cieszą mu ducha.
Już ziemia w majowym stanęła ubiorze,
Już liczny smok znowu poleciał przez morze,
A Frytjof — ów syn bohatera —
Po lasach się błąka, na księżyc spoziera!
Niedawno on przecież był wesół, sczęśliwy;
W gościnie u niego był Halfdan życzliwy
I Helg był ponury, i była
Tuż z nimi Belówna, siostrzyca ich miła
On siedział wciąż przy niej i rączki jej ściskał;
I nieraz wzajemne ściśnienie pozyskał
I sczęściem płonącej źrenicy
Nie zrywał z cudnego oblicza dziewicy.
W ich bystrych wspomnieniach ta pora ożyła,
Co rosą poranku ich żywot srebrzyła
Dziecinnych lat lube wspomnienie
Wionęło w ich duszach jak wonne róż tchnienie!
Pozdrawia go ona od lasku, doliny,
Od imion wyciętych na korze brzeziny,
Od wzgórków, gdzie buja kwiat świeży,
Gdzie dęby wzrastają z popiołów rycerzy.
A potem tak szepnie: »W pałacu mi smutno!
Brat Halfdan z dziecinną, Helg z duszą okrutną!
I w pysznej ich sali książęcej,
Prócz pochlebstw i błagań nie słychać nic więcej.
»Dziś nikt mej nie dzieli (oblicze dziewicy
Spłonęło jak róża) żałobnej tęsknicy:
W pałacu — tam przymus, niewola;
Weselej mi brzmiały Hildingowe pola!
»Nie ujrzysz tych, cośmy pieścili, gołębi:
Przestraszył je, spłoszył szpon srogi jastrzębi.
Lecz jedna mi para zostaje —
Tą z tobą się dzielę — gołąbkę ci daję.
»Gdy pozna ptaszyna co smutek, co nuda,
Jak strzała, o radość do druha, się uda;
Ty pod jej skrzydełkiem podróżnem
Przywiążesz run kilka w pisemku ostróżnem.«
W szeptaniu wzajemnem dzień cały spędzili
I wieczór nastąpił, a jescze gwarzyli;
Tak wiodą zefiry na wiosnę,
Z zielenią lip młodych rozmowy półgłośne.
Lecz skoro królewna z braćmi wyjechała,
Odwaga Frytjofa z nią precz uleciała;
Krew młoda uderza mu w skronie —
To milczy posępny, to wzdycha i płonie.
Więc kilka słów kreśli o swojej katuszy;
Wesoło posłanka z runami wyruszy;
Lecz skoro swe gniazdko ujrzała,
Nie myśli już wracać — przy mężu została.
Martwiło to Biorna, że smutny brat siedział;
»Co z orłem mym młodym? półgniewny powiedział, —
I milczy i tak zamyślony:
Czy w skrzydło podbity, czy w pierś ugodzony?
»Mów, czego ci braknie? masz dość tu wszystkiego:
I żółtej słoniny[1] i miodu ciemnego!
I skaldów twych lik nie przebrany! —
A pieśni bez końca! czegożeś stroskany?
»Napróżno koń kopie, na łowy chce skoczyć;
Napróżno twój sokół chce w niebie żer zoczyć!
Ty bez nich w obłokach polujesz,
To jęczysz, to wzdychasz — i zdrowie swe trujesz!
»Ellida się dąsa na falach gniewliwa —
Wciąż linę kotwicy podnosi i zrywa.
Sza — smoku! stój cicho! — Do wojny
Twój Frytjof gust stracił — twój Frytjof spokojny!
»Zapewna na słomie zakończy dni swoje!
O, wtedy, jak Odyn, pierś sobie rozkroję
I duszę mą zepchnę do Heli.
Abyśmy tam obaj żądani stanęli!« —
Tu Frytjof Ellidę odwiąże i ruszy;
Wytęża się żagiel, wał pchnięty się puszy;
Smok piersią potężną toń pruje,
I pęd swój ku synom Belowym kieruje.
W tym dniu konungowie nad ojca kurhanem
Siedzieli na sądach przed ludem zebranym;
Aż głos się Frytjofa rozlega
I wkoło doliny i góry obiega. —
»Przyszedłem, królowie, o siostrę was błagać...
Lecz, jeśli się ręki jej ważę domagać,
Toć idę za tém przeświadczeniem,
Ze związek nasz stałem był Bela życzeniem.
»Wychował nas wspólnie w Hildinga zagrodzie;
Jak młode dwa drzewka, tak rośliśmy w zgodzie,
Aż wierzchy się nasze spotkały,
I złote je Frei przepaski związały.
»Nie królem, nie jarłem był Torsten — a przecie
Skald imię Torstena rozsiewa po świecie;
I głazy wam świadczą runami,
Jakiemi Frytjofa ród słynął czynami!
»Nie trudno mi zdobyć królestwo — lecz wolę
Posiadać ojcowski brzeg, orać swą rolę,
I bronić orężem, bogaty,
Wasz pałac, konungi, i ubogie chaty!
»Pod nami grób Bela — w tej świętej zaciszy,
Król — ojciec wasz — każde me słowo dziś słyszy,
A słysząc przemawia wraz zemną,
By prośba Frytjofa nie była daremną.
»Rozważcie, królowie!« — Helg na to mu gniewny:
»Nie bondom poślubiać nordlandzkie królewny!
Są króle — ci jedni niech spory
Prowadzą o rękę Odynowej córy.
»Dość sławy, że pierwszym w narodzie cię zową;
Walcz, męże ramieniem, niewiasty walcz mową!
Lecz choć się twa buta zbyt sroży,
Nie zhańbię dla ciebie krwi świętej, krwi bożej!
»Przyrzekasz obronę mej ziemi!! — Nie w tobie,
Lecz w mojej dla kraju obrona osobie! —
Chcesz służyć? — służ! miejsce jest jescze
W domowym orszaku — tam dziś cię umiesczę!« —
»Nie tobie mam służyć (brwi Frytjof nachmurzył),
Lecz sobie samemu, jak ojciec mój służył, —
Ha! dzielny, ha! wierny kollego!
Wylatuj mi w górę z pokrowca srebrnego!«
I błyśnie ku słońcu sinawą miecz stalą,
I runy się ogniem czerwonym zapalą.
»Ha! mieczu mój stary i sławny!
Tyś szlachcic, jak widzę, i zacny i dawny!
»Lecz stójmy!... mogiła! — grób trzeba poważać!...
Dziś Czarny-konungu! nie będziesz się tarzać
W tym piasku — lecz warto byś wiedział,
Na jaki masz stawać od broni mej przedział.«
Rzekł, spuścił raz tylko potężny miecz w gniewie,
I złotą tarcz Helga rozczepał na drzewie;
Połowy upadły wdół z brzękiem;
A wnętrze kurhanu ozwało się jękiem!
»Wybornyś mój mieczu! lecz hamuj zapędy,
I lepszych spraw czekaj. — Ogniste run rzędy
Niech drzemią do chwili pogromu! —
Tymczasem przez fale wracajmy do domu!« —
- ↑ Upodobanie Skandynawów do miodu i wieprzowiny było tak wielkie, że nietylko za życia, lecz i po śmierci, przeniósłszy się do Walhali, nic innego tam nie pili i nie jedli, jak miód i mięso wieprzowe. W tym celu utrzymywał Odyn w okolicach Walhalli dwoje cudownych zwierząt: ogromnej wielkości Kozę Hejdrunę i takiegoż wieprza Schrymnera. Koza, karmiąc się liściem drzewa Lerot wyrabiała z siebie nie mleko, lecz miód upajający, wyrabiała zaś tego trunku codziennie tyle, że nigdy najmniejszego w nim niedostatku nie było. — Wieprzowiny dostarczał Schrymner; tego źwierza zabijano codziennie, gotowano, odzierano z mięsa i sadła, krajano na sztuki i gościom roznoszono; ale po uczcie, wskrzeszano jego kościotrup i pusczano wolnie na pastwisko aby się na nowo tuczył i do nowego służył użycia.