Gösta Berling (Lagerlöf, 1905)/Tom II/Pokuta

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Gösta Berling
Tom II
Rozdział Pokuta
Wydawca Józef Sikorski
Data wyd. 1905
Druk Józef Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Klemensiewiczowa
Tytuł orygin. Gösta Berlings saga
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


POKUTA.

Drodzy przyjaciele! jeżeli zdarzy się wam spotkać na drodze biednego nędzarza, smutną istotę, która z kapeluszem zsuniętym na tył głowy i ciżmami w ręku kroczy, aby nie mieć żadnej osłony przed palącem słońcem i kamieniami gościńca, bezbronną istotę, która dobrowolnie ściąga na swoją głowę wszelakie zło, przejdźcie obok takiego człowieka z cichem drżeniem. Jestto pokutnik, rozumiecie? pokutnik w drodze do grobu świętego.
Pokutnik miewa w grzbiecie włosienicę, a żywi się chlebem i wodą, chociażby królem był. Musi pieszo iść, niewolno mu jechać. Musi żebrać, nie wolno mu nic posiadać. Musi sypiać wśród pokrzyw, na kolanach się czołgać po kamienia ostrych. Musi skręconym biczem smagać plecy swoje i nie może doznawać innej rozkoszy, prócz rozkoszy cierpienia, żadnej radości, jeno zgryzotę.
Młoda hrabina Elżbieta należała do tych, którzy we włosienicy chodzą po ścieżkach pełnych kolców. Serce jej oskarżało ją o grzech. Pragnęło ono cierpienia, jak znużony pragnie ciepłej kąpieli. Nędzę i niedolę sprowadziła na siebie, rzucając się z radością w ich odmęt.
Mąż jej, młody hrabia, o starej głowie, wrócił z podróży nad ranem po owej nocy, kiedy to wiosenna powódź zniszczyła młyn i kuźnię w Ekeby. Zaledwie wszedł, wezwała go do siebie hrabina Marta i opowiedziała mu o niezwykłem wydarzeniu.
— Twoja żona, Henryku, spędziła noc za domem. Nie było jej kilka godzin. Wróciła w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Słyszałam, jak jej życzył dobrej nocy, wiem nawet, kto to był. Słyszałam, kiedy wyszła i kiedy wróciła, chociaż chciała się z tem ukryć. Ona cię zdradza, Henryku! Ona cię zdradza, ta świętoszka, która wiesza firanki szydełkowe u wszystkich okien, jedynie mnie naprzekór. Ona cię nigdy nie kochała, mój biedny chłopcze. Jej ojciec chciał ją dobrze wydać. Wyszła za ciebie, aby być zabezpieczoną.
A umiała tak utrafić, że hrabia Henryk wpadł w gniew i groził, że poda o rozwód, że odeśle żonę ojcu.
— Nie, mój synu — rzekła hrabina Marta — ten sposób zgubiłbyś ją zupełnie. Jest tylko rozpieszczona i źle wychowana; ja się nią zajmę i sprowadzę ją na drogę obowiązku.
Tedy hrabia wezwał młodą hrabinę i powiedział jej, że odtąd stać będzie pod rozkazami jego matki. Nastąpiła potem scena niezrównana; nędzniejszej komedyi nie odegrano w tym smutkowi po święconym domu!
Powiedział wtedy żonie dużo ostrych słów. Wzniósł ręce do nieba i oskarżał Boga, iż zezwolił aby jego imię przez bezwstydną kobietę nurzane było w błocie. Groził jej zaciśniętą pięścią i pytał, jaką karę uważa za dostateczną za swoją zbrodnię.
Nie ulękła się. Zawsze jeszcze sądziła, że postąpiła, jak należało. Odpowiedziała więc, że nabawiła się strasznego kataru, a to chyba jest już dostateczną karą.
— Elżbieto! — zawołał — nie pora teraz na żarty.
— Prawda, my oboje nigdy nie mogliśmy się zgodzić, kiedy jest odpowiednia chwila na żarty, a kiedy nie — odparła młoda kobieta.
— Ależ, pojmujesz chyba, Eiżbieło, iż żadna uczciwa kobieta nie opuszcza domu w nocy, aby wałęsać się z osławionym awanturnikiem?
Wtedy zrozumiała Elżbieta, że teściowa jej postanowiła ją zgubić. Zrozumiała, że musi walczyć do ostateczności, aby się tej kobiecie nie udało wpędzić jej w straszne nieszczęście.
— Henryku — prosi — niech matka nie staje między nami. Opowiem ci, jak się to wszystko stało. Ty jesteś sprawiedliwy, nie potępisz mnie bez wysłuchania. Opowiem ci wszystko, a zobaczysz, że działałam tak, jak tyś mnie uczył.
Hrabia milczeniem dał znak przyzwolenia i hrabina jęła opowiadać, w jaki sposób wepchnęła Göstę Berlinga na złą drogę. Opowiedziała wszystko, co zaszło w niebieskim pokoiku, jak sumienie jej dręczyło, aby ratować tego, któremu wyrządziła krzywdę.
— Nie miałam przecież prawa go potępiać — mówiła — a mój mąż sam mnie uczył, że niema ofiary zbyt wielkiej, gdy idzie o naprawienie wyrządzonej krzywdy. Nieprawdaż, Henryku?
Hrabia Henryk zwrócił się do matki.
— Cóż ty na to, mamo? — zapytał. — Jego mała głowa zesztywniała całkiem od powagi, a wysokie, wązkie czoło ułożyło się w majestatyczne fałdy.
— Ja — odparła — ja powiadam, że Anna Stjaernhök jest mądrą dziewczyną i wiedziała dobrze, co robi, opowiadając tę historyę Elżbiecie.
— Nie o to mi chodzi, mamo — rzekł hrabia. — Pytam, co ty na tę historyę? Czyż hrabina Marta Dohna rzeczywiście usiłowała córkę swoją, a moją siostrę nakłonić do poślubienia złożonego z urzędu proboszcza?
Hrabina Marta milczała chwilę. — Jakiż ten Henryk głupi!... — pomyślała. Zupełnie zszedł z tropu... jak wyżeł ścigający strzelca, a pozwalający ujść zającowi.
Lecz tylko chwila zakłopotania, a niebawem obmyśliła Marta Dohna odpowiedź.
— Drogi synu — zaczęła, wzruszając ramionami — wszyscy mamy powód dawne historye tego nieszczęśliwca puścić w niepamięć. Ten sam powód skłania mnie dziś prosić cię, byś unikał wszelkiego jawnego skandalu. — Prawdopodobnie jest, że owej nocy właśnie postradał życie.
Powiedziała to łagodnym, smętnym głosem.
— Elżbieta dziś długo spała i dlatego nie słyszała, że rozesłano już ludzi naokół jeziora, by szukali pana Berlinga. Nie wrócili do Ekeby, obawiają się, że utonął. Lód dziś rano puścił. Patrz, rozprysnął się w tysiąc kawałków.
Hrabina Elżbieta spojrzała: rzeczywiście, morze było niemal całkiem wolne od lodu. Wtedy wstyd ją ogarnął — chciała ujść sprawiedliwości Boskiej.... kłamała, udawała obojętną, przywdziała płaszcz niewinności.
W rozpaczy padła na kolana przed swoim mężem, a z piersi jej wyrwało się wyznanie:
— Sądź mnie! Odepchnij mnie! Kochałam go. Włosy sobie z głowy rwę, szaty rozdzieram z żalu po nim. Teraz, skoro jego już niema, wszystko mi obojętne. Nie chcę się bronić. Poznaj całą prawdę. Odebrałam serce swoje mężowi i oddałam je obcemu człowiekowi. Ach, nieszczęsna ja, dałam się uwieść zakazanej miłości.
O, młoda, zrozpaczona kobieto! leż u nóg swojego sędziego i powiedz mu wszystko!
Powiedz swojemu mężowi, jak się przeraziłaś, gdy tobą uczucie zawładnęło, jak wyrzucałaś sobie niegodziwość. Wolałabyś się była spotkać z upiorami na cmentarzu, niż z demonami własnej swojej piersi.
Powiedz mu, jak czułaś się niegodną stąpać po tej świętej ziemi. Wołałaś wśród łez i modłów: Ach Boże, ratuj mnie! Ach, Synu Boży, Ty, który wypędzasz złe duchy, ratuj mnie od zguby!
Powiedz mu, że przypuszczałaś, iż najlepiej będzie zataić wszystko, aby nikt nie wiedział o twojej niegodziwości. Sądziłaś, że tak postępując, zadowolisz Boga. Myślałaś, że Bożego rozkazu słuchasz, ratując człowieka, którego kochałaś. On nie domyślał się twojej miłości. Nie chciałaś być przyczyną jego zguby. Alboż wiedziałaś, co dobre, a co niedobre? Bóg jeden wiedział. On wydał na cię wyrok, uderzył w bożyszcze serca twego. On wprowadził cię na wielką, zmywającą grzechy drogę pokuty.
Powiedz mu, że obecnie wiesz, iż w zatajeniu grzechu nie masz zbawienia. Demony lubują się w mroku. Niechaj sędziego twego dłonie ujmą bicz twardy. Ciosy padać będą jako balsam kojący na rany grzechu. Serce twoje wzdycha do cierpienia.
Powiedz mu to wszystko, leżąc na kolanach i łamiąc ręce w bezmiernym bólu głosem dźwięczącym dziką rozpaczą i dzikim śmiechem...
Mówi to wszystko i mówi o karze i hańbie... wreszcie mąż podnosi ją z ziemi ze słowami:
— Zachowaj się, jak przystało hrabinie Dohna, inaczej będę zmuszony poprosić matki, aby cię skarciła jak dziecko.
— Rób ze mną, co chcesz!
Wtedy hrabia ogłosił wyrok: — Ponieważ matka moja wstawiała się za tobą, wolno ci pozostać w moim domu. Na przyszłość jednak ona tu będzie rozkazywała, a ty słuchać będziesz!
Oto droga pokuty!
Młoda hrabina zajęła miejsce ostatniej ze służebnych. Długoż tego będzie?
Długoż serce dumne korzyć się potrafi? Długoż milczeć potrafią niecierpliwe usta? Długoż powstrzymać się zdoła zaciśnięta dłoń?
Nędza upokorzenia jest dobroczynną. Gdy grzbiet pochyla się pod ciężarem pracy, milczy serce. Do tego, który niewiele godzin spoczywać może na twardym tapczanie, przybywa sen bez wezwania.
Nawet wtedy, gdy stara w szatana się zmienia, aby dręczyć młodą kobietę, wtedy nawet pokutnica dziękuje swojej dobrodziejce. Jeszcze w niej grzech nie zamarł w myśli.
Spędzaj więc śmiertelnie znużoną z legowiska o czwartej rano! Daj niewprawnej pracownicy zajęcie przechodzące jej siły przy ciężkim warsztacie tkackim! To dobrze działa. Pokutnica nie miałaby dość sił, aby się sama biczować mogła.
Za nadejściem wielkiego wiosennego prania stawia ją hrabina Marta przed ogromną balią w pralni. Sama zachodzi dopilnować robotnicy. Twoja woda jest za zimna — mówi, nabiera wrzącej wody z kotła i leje na jej nagie ramiona.
Zimny to dzień, w którym praczki stoją nad morzem i bieliznę. Drobny deszcz siecze je, przemoczone są do nitki. Suknie ciążą im, jak ołów. Bicie kijanką jest uciążliwe. Krew tryska hrabinie z pod delikatnych paznogci.
Ale się nie skarży. Czyż jest inne pokrzepienie dla duszy łaknącej pokuty, jak cierpienie? Ostre węzły bicza padają na grzbiet miękko, nito róży płatki.
Młoda kobieta dowiedziała się wkrótce, że Gösta Berling żyje. Stara chciała z niej tylko wyciągnąć wyznanie. No i cóż? Wola Boska! W ten sposób sprowadził Pan grzesznicę na drogę pokuty.
Jedno ją tylko niepokoiło. Co się też stanie z teściową, której serce Bóg uczynił tak twardem? Ach, ją zapewne łagodnie sądzić będzie. Musi złą być dla niej, aby grzesznicy dopomódz do odzyskania miłości Bożej.
Nie wie biedactwo, że często dusza, która już zażywała wszelkich rozkoszy, zaczyna ich szukać w okrucieństwie. Gdy nienawykła do cierpień, rozgoryczona dusza musi się obyć bez pochlebstwa i pieszczot, bez szału tańca i przyjemności gry, spuszcza się wtedy w głębiny swoje ponure i wydobywa okrucieństwo. Istnieje bowiem źródło rozkoszy dla znieczulonych nerwów — dręczenie ludzi i zwierząt.
Stara nie wyobraża sobie, iż jest złą; zdaje się jej tylko, że karci lekkomyślną małżonkę; to też po nocach nie śpi, lecz obmyśla nowe męki.
Biada jej, tej świętokradczyni! Pracę, to wielkie dobrodziejstwo, zamienia w służbę i karę.
Pewnego wieczoru obchodzi dom i każe sobie świecić młodej hrabinie — ta niesie świece bez lichtarza.
— Świeca się spaliła — powiada młoda hrabina.
— Jeżeli spaliła się świeca, niechaj płonie lichtarz — odpowiada hrabina Marta.
I idą dalej, póki dopalający się knot nie zgasł na poparzonej ręce.
Ale to tylko drobnostka. Są udręczenia duszy, przechodzące wszelkie męki cielesne. Hrabina Marta zaprasza gości i każe gospodyni usługiwać im przy swoim własnym stole.
Może z zimnem szyderstwem spoczną na niej lodowate spojrzenia?
Może będzie tysiąc razy gorzej? Nikt nie popatrzy na nią. Wszyscy będą siedzieli przy stole zmieszani, milczący, tak mężczyźni, jak kobiety.
Czyż grzech jej jest tak strasznym? Czyż hańbą jest znajdować się w jej towarzystwie?
Anna Stjaernhök, która była jej przyjaciółką, sędzia z Munkerud, sąsiad Anny, ściskają ją, gdy podchodzi ku nim, odbierają jej półmisek, podsuwają jej krzesło i nie chcą jej puścić od siebie.
— Usiądź między nami, dziecko, mówi sędzia — nie popełniłaś nic złego.
I jakgdyby z jednych ust wydobywa się oświadczenie, iż jeżeli nie siądzie z nimi razem do stołu, natychmiast dom ten opuszczą. Nie są manekinami. Nie tańczą, jak im zagra hrabina Marta. Nie dadzą się tak łatwo otumanić, jak hrabia o słabej głowie.
— Ach, dobrzy panowie! ach, drodzy przyjaciele! nie bądźcie tak litościwi! Zmuszacie mnie, abym wyspowiadała się z grzechu. Istnieje ktoś, kogo zbyt kochałam.
— Ależ dziecko, ty nie wiesz, co to grzech! Nie wiesz nawet, jak czystą jesteś! Gösta Berling przecież nie wie o tem, że go kochasz. Zajmijże znowu należne ci w domu miejsce — nie uczyniłaś nic złego.
Jakiś czas dodali jej otuchy i sami nagle weselą się, jak dzieci. Żarty i figle zaczynają kursować. Łatwo zapalni, gorącej krwi ludzie bywają tacy dobrzy. A jednak zesłał ich kusiciel — myśli pokutnica. — Chcą w nią wmówić, że jest męczennicą i szydzą nawet otwarcie z hrabiny Marty, jak gdyby była starą czarownicą.
Nie wiedzą, jak dusza jej tęskni do czystości, nie wiedzą, że pokutnik zmusza własne serce do wystawienia się na żar słoneczny i narażenia się na ostre kamienie na drodze.
Niekiedy musi hrabina Elżbieta całemi dniami siedzieć spokojnie przy krosnach, a wtedy opowiada jej stara hrabina nieskończone historyę o Göście Berlingu, proboszczu i awanturniku. Jeżeli jej pamięć nie dopisze, wymyśli coś, a stara się jedynie o to, by jego imię brzmiało w uszach młodej kobiety przez dzień cały. Tego się boi najbardziej. W takie dni uznaje, że pokuta jej nigdy się nie skończy. Miłość jej nie chce zamrzeć. Zdaje się jej, że prędzej umrze ona sama. Siły zaczynają jej słabnąć. Często zapada na zdrowiu.
— Gdzież twój rycerz? — pyta hrabina z ironią. — Dzień za dniem spodziewałam się go, wpadającego tu na czele drużyny. Dlaczegoż nie zdobędzie zamku, nie osadzi cię na tronie, a mnie z twoim mężem nie wrzuci związanych do ciemnicy? Czyżby cię już zapomniał?
Czuje niemal potrzebę usprawiedliwienia go i przyznania się, że sama zakazała mu zjawiać się z jakąkolwiek pomocą. Ale nie, najlepiej milczeć i cierpieć.
Z każdym dniem niemal niknie w ogniu pracy ponad siły. Ma ciągłą gorączkę i jest tak osłabiona, że ledwie może się utrzymać na nogach. Jedno ma już tylko życzenie — umrzeć. Potężne siły życia drzemią w niej zaklęte czarem. Miłość i radość nie śmieją się poruszyć. Teraz nie obawia się cierpień.
Mąż zdawał się nie wiedzieć wcale o jej istnieniu. Siedział niemal cały dzień zamknięty w swoim pokoju, studyując nieczytelne rękopisy i stare, zatarte druki.
Czytuje dyplomy szlacheckie spisane na pergaminie, opatrzone szwedzką rządową pieczęcią, dużą, z czerwonego wosku, wiszącą w toczonej puszce drewnianej. Studyuje stare tarcze herbowne z liliami w białem polu i gryfami w niebieskiem. Na tych rzeczach się rozumie, te umie z łatwością wytłómaczyć. I odczytuje raz po raz stare, pogrzebowe mowy i kroniki o szlachetnych hrabiach Dohna, w których to kronikach czyny ich porównywa się z czynami bohaterów Izraela i bogów greckich.
Te dawne czasy zawsze sprawiały mu przyjemność. O swojej młodej żonie nawet nie chce myśleć.
Hrabina Marta powiedziała coś takiego, co zabiło w nim wszelką miłość. — Ona cię wzięła dla pieniędzy! Czegoś podobnego żaden mężczyzna nie ścierpi. To gasi wszelką miłość. Teraz wszystko mu jedno, co się dzieje z młodą kobietą. Jeżeli ją matka sprowadzi na drogę obowiązku, to dobrze — zresztą wszystko mu jedno. Hrabia Henryk podziwiał swoją matkę.
Straszne to życie trwało miesiąc. Ale nie wciąż było tak burzliwe, jakby się zdawać mogło z wypadków ściśniętych razem na kilku stronicach. Hrabina Elżbieta podobno zawsze umiała zachować spokój. Raz tylko, wtedy, gdy posłyszała o śmierci Gösty Berlinga, zmogło ją wzruszenie. Ale tak wielką była później skrucha jej, iż nie może nadal kochać swego męża, że dałaby się prawdopodobnie zadręczyć na śmierć hrabinie Marcie, gdyby nie rozmowa ze swoją gospodynią, którą miała pewnego wieczora.
— Pani hrabina powinna z panem hrabią pomówić — odezwała się kobieta. — Boże mój! pani hrabina to takie dziecko. Pani hrabina sama nie wie, na co się zanosi, ale ja dobrze widzę.
A właśnie tego nie chciała mężowi powiedzieć, skoro jej nie ufa. Tej nocy ubrała się cichutko i wyszła z domu. Ubrana była jak zwykła dziewczyna wiejska, a w ręku niosła zawiniątko. Postanowiła dom ten opuścić i nigdy do niego nie wrócić. Nie uciekała, aby się uchronić od męki i tortur. Teraz jednak zdało się jej, że Pan Bóg dał jej znak, iż musi odejść, chcąc ratować siły i zdrowie.
Nie udała się na zachód poprzez jezioro, gdyż tam mieszkał ten, którego kochała. Nie poszła też na północ, gdzie mieszkało wielu jej przyjaciół, ani na południe, gdyż daleko na południu leżał jej dom rodzinny, a do tego nie chciała się zbliżać. Lecz podążyła na wschód, wiedziała, że tam niema ani domu, ani kochanych przyjaciół, ani znajomych, ani pomocy, ani pociechy.
Nie lekkim szła krokiem, nie czuła się bowiem pojednaną z Bogiem. Ale mimo to była rada, że na przyszłość ciężar grzechu dźwigać będzie między obcymi. Obojętne spojrzenia spoczywać na niej będą kojąco, jak zimna stal położona na obrzmiałe miejsce na ciele.
Chciała iść przed siebie, pókiby nie natrafiła na chatkę u skraju lasu, gdzieby nikt jej nie znał. — Widzicie, co się ze mną dzieje — powie im — a rodzice mnie z domu wygnali. — Nakarmijcie mnie i odziejcie, dajcie mi dach nad głową, dopóki sobie sama na chleb nie będę mogła zarobić. Mam trochę pieniędzy.
Tak szła przez jasną noc czerwcową, gdyż maj zeszedł jej na ciężkich przejściach.
Ach maj, piękny czas, kiedy brzozy mieszają swoją jasną zieleń z ciemniejszą barwą lasów sosnowych, kiedy wiatr z południa dalekiego wieje po morzu, przepojony ciepłem.
Muszę się wydawać niewdzięczniejszą od innych, których darami swojemi obdarzyłeś ty, piękny miesiącu! Ani jednem słowem krasy twojej nie wyśpiewałam.
Ach, maju, ty luby, jasny miesiącu! Czyś kiedy podglądał dziecię, które siada na kolanach matki i słucha baśni? Póki słucha o strasznych walkach i gorzkich cierpieniach pięknych księżniczek, trzyma głowę do góry i oczy otwarte, gdy jednak matka zacznie mówić o szczęściu i blasku, zamyka dziecię oczy i zasypia słodko z główką do jej piersi przytuloną.
Takiem dziecięciem jestem i ja. Niech inni słuchają opowiadań o kwiatach i blasku słonecznym; ja wolę ciemne noce, pełne widm i wypadków, ja wolę smutną dolę, żałobą okryte porywy serc grzesznych.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Józefa Klemensiewiczowa.