Gösta Berling (Lagerlöf, 1929)/Kum Kristoffer

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Gösta Berling
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KUM KRISTOFFER.

Na górze, w skrzydle kawalerskiem, żył stary ptak drapieżny. Siedział zawsze przy kominku i pilnował, by ogień nie zagasł. Był rozczochrany i szpakowaty. Mała głowa o wielkim nosie i zagasłych napoły oczach pochylała się smutnie na cienkiej, chudej szyji, ujętej w futrzany kołnierz. Dziki ten ptak nosił zimą i latem futro.
Zaliczał się do stada, szybującego ponad Europą za wielkim cesarzem, dziś atoli nikt już nie mógł odgadnąć, jakie wówczas nosił imię i rangę. W Wermlandji wiedziano tylko, że brał udział w wielkiej wojnie, że odbył krwawe bitwy i opuścił po roku 1815 niewdzięczną ojczyznę swoją. Szwedzki następca tronu wziął go w opiekę i poradził, by znikł w dalekiej Wermlandji. Czasy nastały takie, że zwolennicy tego, przed którym drżała Europa, radzi byli, że nikt nie zna ich nazwiska.
Dał on słowo następcy tronu, że nie opuści, bez konieczności, miejsca pobytu i nie powie, kim jest, poczem zjawił się w Ekeby z listem arcyksięcia do majora i został ulokowany w rezydenckiem skrzydle.
Łamano sobie zrazu głowę, jaka to znana osobistość kryje się pod przybranym nazwiskiem, z biegiem atoli czasu stał się prawdziwym Wermlandczykiem i rezydentem. Zwano go kumem Kristofferem, nie wiedząc dobrze, skąd się wzięło to miano.
Nie łatwa to jednak rzecz dla drapieżnego ptaka żyć w klatce. Nawykł do czegoś innego nad skakanie ze szczebla na szczebel i jedzenia z ręki karmiciela. Krew jego, podniecana niegdyś grozą śmierci i grzmotem bitew, znosić nie mogła tępoty pokoju.
Coprawda, inni kawalerowie nie byli także obłaskawionem ptactwem, nikt jednak nie burzył się jak kum Kristoffer. Jedno chyba polowanie na niedźwiedzia i kobieta, jedynie kobieta, mogły mu ożywić ducha.
Odżył poraz ostatni, przed dziesięciu laty, zobaczywszy poraz pierwszy hrabinę Marię, podówczas już wdowę, kobietę niebezpieczną i zwodniczą jak wojna, podniecającą jak śmierć, pełną werwy i życia. Pokochał ją.
Minęło lat pięć, jak ją poraz ostatni widział i nie mógł wziąć za żonę. Siedział samotny, starzał się i siwiał, obumierając zwolna, niby orzeł w niewoli. Z każdym rokiem stawał się chudszy i bardziej skostniały. Właził coraz głębiej w futro i przesuwał się do ognia.
Siedzi i teraz przemarzły, rozczochrany, siwy, w dniu kiedy oddane wieczorem zostaną strzały wielkanocne. Wszyscy kawalerowie wyjechali, on został przy piecu.
Ach, kumie Kristofferze, czyż nic nie wiesz?
Wszakże nadeszła wiosna, przyroda zbudziła się z ołowianego snu, a w niebieskawych obłokach wirują istotki motyloskrzydłe, igrając powabnie. Wyglądają z chmur, licznie jak kwiecie dzikiego głogu i wołają na wszystkie świata strony: radujcie się wszyscy, nadeszła wiosna!
Ale kum Kristoffer siedzi nieruchomy i o niczem nie wie. Głowę pochylił na kościste dłonie i śni o deszczu kul, oraz drzewie sławy, co rośnie na polu bitwy. Róże mu kwitną i wawrzyny w duszy, nie potrzebujące słodyczy maja.
Biedny, stary wygnaniec z rezydenckiego skrzydła, bez swej ziemi, nie słyszący ni słowa w ojczystym języku, którego losem będzie grób bezimienny na broeńskim cmentarzu! Cóż winien, że jest orłem zrodzonym poto, by ścigać i zabijać?
Kumie Kristofferze! Zbyt długo siedziałeś i marzyłeś w skrzydle rezydentów! Wstań i wychyl pieniący puhar życia! Wszakże dziś właśnie nadszedł list królewski ze szwedzką pieczęcią, pod adresem majora, ale treść jego ciebie dotyczy. Dziwnie wyglądałeś ptaku drapieżny, czytając list ten. Oczy ci rozbłysły, a głowa podniosła się w górę. Otwarta klatka, masz przed sobą świat cały i skrzydła rozpostrzeć możesz.
Kum Kristoffer sięga na samo dno skrzyni. Dobywa starannie przechowanego uniformu, haftowanego złotem i ubiera się weń. Na głowę wdziewa zdobny piórami kapelusz i odjeżdża z Ekeby na wspaniałym, białym rumaku.
To całkiem co innego, jak siedzieć za piecem. Kum Kristoffer uczuł, że nadeszła wiosna.
Wspina się w strzemionach i zmusza konia do galopu. Dołman podszyty futrem polata z wiatrem i powiewają pióra. Odmłodniał jak ziemia, zbudził się po długim śnie zimowym. Stare złoto połyska. Pod trójgraniastym kapeluszem błyszczy dumą zuchowata twarz.
Przedziwna to jazda! Pod stopami jego wytryskają źródła i kwitną zawilce. Przelotne ptaki krzyczą i radują się jego wolnością. Cała przyroda raduje się z Kristofferem.
Jedzie wspaniały zwycięzca. Sama wiosna pędzi przodem na lotnej chmurze. Lekka i wesoła, dmie w róg, on zaś rozradowany podskakuje w siodle. A wokół kuma Kristoffera tłoczy się cały sztab na rączych koniach. Szczęście stoi za nim w strzemionach, dzieląc chwałę tej jazdy na ognistym arabczyku.
Przedziwna to, zaprawdę, jazda i przedziwny jeździec. Tuż za nim woła drozd leśny:
— Dokądże to zdążasz kumie Kristofferze? Dokądże pędzisz?
— Do Borgu! W konkury! — odpowiada.
— Nie jedź do Borgu! Nie jedź tam! Bezżenni nie mają trosk na głowie! — woła za nim drozd.
Ale on nie baczy przestrogi. Pędzi na przełaj, na łeb, na szyję, aż stanął u celu. Zeskakuje z siodła i wiodą go do hrabiny.
Wszystko dzieje się po myśli. Hrabina Märta wita go uprzejmie. Kum Kristoffer czuje, że zgodziłaby się podzielić jego słynne nazwisko i osiąść w jego zamku. Siedzi, nie mówi nic i zwleka z pokazaniem królewskiego listu. Raduje go ta zwłoka.
Rozmawiają, hrabina opowiada mu różne historje, on zaś śmieje się i podziwia wszystko. Siedzą właśnie w komnacie, gdzie hrabina Elżbieta zawiesiła siatkowe firanki mamzeli Marji. Więc mu hrabina opowiada tę historję.
— Otóż tak złą jestem, spójrz pan! — kończy. — Tu wiszą owe firanki, za pokutę dla mnie. Szkaradna robota siatkowa! Pokuta moja nie ma granic!
Wielki wojownik, kum Kristoffer patrzy na nią błyszczącemi oczyma.
— Ja także jestem biedny i stary! — powiada. — Ja także przez lat dziesięć siedziałem pod piecem i tęskniłem za ukochaną. Czy jaśnie pani i z tego także raczy drwić?
— O nie! To całkiem inna sprawa! — odpowiada hrabina.
— Bóg mi zabrał szczęście i ojczyznę i musiałem jeść chleb obcych ludzi! — rzekł kum Kristoffer poważnym głosem. — Nauczyłem się szanować biedę.
— Pan także? — zawołała hrabina, podnosząc ręce. — O, jakże cnotliwi są dziś ludzie. Boże drogi, jakże cnotliwymi stali się wszyscy!
— To prawda! — rzekł kum Kristoffer. — Proszę zapamiętać me słowa. Jeśliby mi Bóg powrócił władzę i bogactwo, uczynię zeń lepszy użytek, niżbym miał je dzielić z damą światową, z osobą umalowaną, a bez serca, która urąga nędzy.
— Zupełną ma pan rację, kumie Kristofferze! — przyznała.
Potem wstał i odjechał do Ekeby. Ale nie leciały już za nim duchy, ni wołanie drozda i nie widział już wiosny roześmianej.
Przybył do Ekeby w tejże właśnie chwili, kiedy oddawano strzały wielkanocne i palono „czarownicę“. Tak zwana czarownica wielkanocna, to wielka, słomiana kukła, z głową szmacianą i rysami twarzy nakreślonemi węglem. Ubrana w łachmany biednej komornicy, ma przy boku długie cęgi od ognia i miotłę, zaś na szyi róg z maścią. Była właśnie gotowa jechać na Bläkullę[1].
Major Fuchs raz po razu nabijał strzelbę i palił w powietrze. Potem zbudowano wielki stos chrustu, rzucono nań czarownicę i spalono. Kawalerowie czynili wszystko co mogli, by starym obyczajem zniweczyć siłę złego ducha.
Kum Kristoffer patrzył ponuro przez chwilę, potem dobył z poza wyłogu rękawa wielki list królewski i cisnął go w płomienie. Czemu to uczynił, niewiadomo. Wyobraził sobie może, że na stosie spłonęła hrabina Märta, Może też pomyślał, że już nic nie pozostało na ziemi cennego, skoro ta kobieta, którą kochał przez lat tyle, była jeno kukłą ze słomy i łachmanów.
Wrócił do skrzydła rezydenckiego, zapalił świecę i schował uniform. Usiadł przy piecu, jak przedtem. Z dniem każdym był bardziej rozczochrany i siwy. Obumierał zwolna, jak stary ptak drapieżny w niewoli.
Niewola jego skończyła się, ale nie chciał używać swobody. Świat mu stanął otworem, mógł ruszyć na pole sławy i zacząć nowe życie, ale zabrakło już siły do rozpostarcia skrzydeł.




  1. Róg z maścią czarodziejską, jest to jeden z przyborów czarownie podczas jazdy na Bläkullę, czyli szwedzką Łysą Górę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Franciszek Mirandola.