Gösta Berling (Lagerlöf, 1929)/Matka

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Gösta Berling
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


MATKA.

Nie ulegało wątpliwości, że dziecko musiało mieć ojca.
Była to odrobina mała, czerwona, z mnóstwem zmarszczek. Nie krzyczało wcale, od samego urodzenia cierpiało na konwulsje, przyszło, jakby zabłąkane, sześć czy siedm tygodni przedwcześnie, i dlatego pewnie nie mogło sobie znaleźć miejsca na świecie.
Ważyło tak mało, że szkoda mówić, musiano je zaszyć w jagnięcą skórę, nie chciało jeść, ni spać, nikt nie wiedział, jak je utrzymać przy życiu, ale mimo wszystko, żyło.
Urodziło się w małej chatce chłopskiej na zachód od Klarelfu, gdzie matka jego przybyła w początkach czerwca na służbę. Powiedziała gospodarstwu, że spodziewa się dziecka nieślubnego i uciekła z domu przed gniewem matki. Nazwała się Elżbieta Karlsdotter, ale nie chciała powiedzieć skąd jest, a to dla tego, że doniesionoby pewnie rodzicom, którzyby ją niechybnie na śmierć zadręczyli. Nie żądała zapłaty, jeno pożywienia i dachu nad głową za pracę, tkanie, przędzenie, czy pasienie krów. Chciała robić wszystko, a nawet ofiarowała się płacić za swój pobyt.
Przez ostrożność weszła do chaty boso, z trzewikami pod pachą. Miała ręce namulone od pracy, mówiła narzeczem okolicznem i ubrana była po wiejsku, to też uwierzono jej. Gospodarz uznał ją za nadto słabą do pracy, ale musiała się gdzieś przytulić. Pozwolono jej przeto zostać.
Pozyskała życzliwość wszystkich domowników, a dostała się do domu dobrych ludzi, poważnych i cichych. Gospodyni spodobało się wielce, że umie tkać drelichy, pożyczyła tedy warsztatu od dziekanowej i Elżbieta spędziła przy nim całe lato.
Nikomu nie przyszło do głowy, że trzeba jej szczędzić. Przez cały czas pracowała razem z dziewkami. Nie czuła się nieszczęśliwą i podobała sobie w życiu chłopskiem, mimo braku wszelkich wygód. W tym domu brano wszystko spokojnie i poprostu, myśli krążyły ciągle koło pracy, a dni płynęły tak jednostajnie, że można się było omylić i wziąć niedzielę za środek tygodnia.
Pewnego dnia pod koniec sierpnia, żęto owies, a Elżbieta wiązała snopy. Wysiliła ją ta praca i dziecko przyszło przedwcześnie, gdyż spodziewała się we wrześniu dopiero.
Gospodyni stała przy kominie i grzała dziecko, które marzło, mimo sierpniowe ciepła, matka leżała obok, nasłuchując, co mówiono o maleństwie. Wyobrażała sobie, jak parobcy i dziewki podchodzą i oglądają.
— Cóż za biedne, małe stworzenie! — powtarzali wkółko. — Biedactwo nie ma ojca!
Każdy dziwił się, że jest takie czerwone i pomarszczone, ale zawsze ktoś drugi objaśniał, że tak wyglądają wszystkie niemowlęta.
Nikt się nie użalał na płacz, bo wiedziano, że małe dzieci płakać muszą i koniec końcem uznano je za dość silne i wielkie jak na ten wiek. Wszystko było tedy w porządku, brakło tylko ojca.
Matka leżała, słuchała i dziwowała się. Sprawa nabrała teraz wielkiej wagi. Jakże miało sobie dać rady na świecie maleństwo bez ojca?
Przedtem umyśliła sobie, że przez rok zostanie w chacie, potem zaś najmie izbę i będzie zarobkowała tkaniem. Chciała sama żywić i ubierać dziecko. Mąż mógłby sobie myśleć, że jest go niegodna. A tak, wychowa dziecko na lepszego człowieka, niż pełen pychy ojciec.
Teraz jednak po połogu, sprawa przybrała inną postać. Uznała, iż postąpiła samolubnie i powiedziała sobie, że dziecku trzeba ojca.
Rzecz nie byłaby tak ważna, gdyby dziecko było silne, sypiało, jadło jak inne, nie zwieszało na jedno ramię głowy i nie konało niemal za każdym atakiem konwulsji. Ale takie nędzne maleństwo musi mieć ojca — myśli matka.
Musiała się tedy zdecydować i to niezwłocznie, gdyż dziecko miało już trzy dni, a chłop wermlandzki nie czeka zazwyczaj dłużej na chrzest. Zachodziło pytanie, pod jakiem nazwiskiem zapisać dziecko i co powiedzieć o sobie proboszczowi. Byłoby to krzywdą dla dziecka podać je za bękarta. Ledwo przyszło na świat, pragnęło, zda się, opuścić go. Może lepiej mu będzie z ojcem. Gdyby wyróść miało na chorowitego, słabego chłopca? Jakiem prawem pozbawiać go korzyści urodzenia i majątku? Wiedziała, że przyjście na świat dziecka to wielkie i radosne wydarzenie, teraz atoli litowali się nad niem wszyscy, jakgdyby trudno było żyć na świecie. Radaby była widzieć je w jedwabiach i koronkach, jak przystało synowi hrabiego, otoczyć przepychem, wygodami. Tak, tak, dziecko musi mieć ojca.
Zaczęła płakać. Przyszło jej też na myśl, że krzywdzi ojca swego dziecka, zatrzymując je dla siebie. Było to wprost nieuczciwością przywłaszczać sobie tę małą istotkę.
Nie rada była wracać do męża, bojąc się, że ją zadręczy na śmierć, ale dziecku groziło większe niebezpieczeństwo. Mogło umrzeć bez chrztu. Znikł teraz ów wielki grzech, tkwiący w jej sercu, który ją wygnał z domu. Kochała tylko to małe stworzenie pozbawione ojca. Wszak bez trudności może postarać się o to.
Zawołała tedy oboje gospodarstwa i powiedziała im wszystko. Więc chłop pojechał do Borgu powiedzieć hrabiemu Dohna, że żona jego żyje i ma dziecko, które potrzebuje ojca.
Chłop wrócił późnym wieczorem. Nie zastał hrabiego, był jednak u proboszcza svartsjenskiego i rozmówił się z nim. W ten sposób dowiedziała się hrabina, że małżeństwo jej uznano za nieważne i że nie ma męża.
Proboszcz napisał do niej uprzejmie, ofiarowując gościnę w swym domu, przysłał jej też list ojca, do hrabiego Henryka skierowany, z którego wynikało, że przybył do Borgu niedługo po jej ucieczce. Właśnie ten list, w którym ojciec jej prosił hrabiego o przyspieszenie legalizacji małżeństwa, naprowadził go pewnie na najłatwiejszy sposób pozbycia się żony.
Oczywiście, ogarnął ją gniew, a także zabolało opowiadanie chłopa. Przyjęłaby to ze wzgardą, gdyby dziecko było zdrowe i silne, a nawet uczułaby radość, że je posiada sama jedna, ale wobec jego słabości zawrzała takim gniewem, że byłaby zdolną zabić hrabiego. Nie posiadała poczciwa dumy, do której się by uciec mogła.
Nie spała przez całą noc, dumając nad tem ciągle, że dziecko musi mieć ojca.
Nazajutrz udał się chłop na jej prośbę do Ekeby, po Göstę Berlinga.
Gösta wypytywał długo małomównego chłopa, ale nie dowiedział się niczego ponadto, że hrabina była u niego przez lato i pracowała. Teraz ma dziecko, bardzo słabe, ale sama wyzdrowieje.
Gösta spytał, czy hrabina wie o unieważnieniu małżeństwa, a chłop powiedział, że się dowiedziała wczoraj.
Przez całą drogę Gösta miał to gorączkę, to dreszcze. Czegóż odeń chciała? Czemuż posyłała po niego?
Wspominał lato spędzone nad Löffenem, wśród tańca, gry i przyjemności, podczas gdy ona pracowała i cierpiała. Nie spodziewał się, że ją jeszcze zobaczy. Inaczej postarałby się stanąć przed nią, jako lepszy człowiek. Teraz zaś miał za sobą jeno same dawne wybryki.
Około ósmej wieczór dotarł do celu i zaraz go zaprowadzono do Elżbiety. Nie widział jej dobrze w półciemnej izbie, gdzie leżała. Weszli z nim oboje gospodarstwo.
Nie zapominajmyż, że twarz jej biała, błyszcząca w ciemku była mu zawsze obrazem czegoś najwyższego i najczystszego w życiu, najpiękniejszą duszą w cielesnym kształcie. Ujrzawszy ją, radby był paść na kolana w podzięce, że się mu ponownie objawić raczyła, ale wzburzenie obezwładniło go całkiem.
— O, droga hrabino! — wyjąknął.
— Dobry wieczór, Gösto!
Podała mu dłoń, wybielałą znowu i przejrzystą. Leżała cicho, on zaś walczył ze wzburzeniem.
Na widok Gösty nie doznała Elżbieta gwałtownego wstrząsu. Dziwiło ją tylko, że myśli głównie o niej samej, gdy mógł się domyśleć, iż idzie o dziecko, potrzebujące ojca.
— Gösto! — powiedziała łagodnie — teraz musisz mi pomóc, jak obiecałeś. Wiesz, że mąż mnie opuścił, a przeto dziecko moje nie ma ojca.
— Tak, pani hrabino! — odparł. — Ale teraz sprawa ma się inaczej. Teraz gdy dziecko przyszło na świat, można zmusić pana hrabiego do legalizacji małżeństwa. Proszę ufać, iż dopomogę w tej sprawie.
Elżbieta uśmiechnęła się.
— Czy sądzisz, Gösto, że pragnę narzucać się hrabiemu?
Krew uderzyła Göście do głowy. Czegóż odeń chciała?
— Chodź tu, Gösto! — rzekła, podając mu znowu rękę. — Nie gniewaj się za to, co powiem, ale sądzę, że ty, który...
— Który jestem wygnanym proboszczem, pijakiem, rezydentem, mordercą Ebby Dohna... O, znam dobrze całą listę mych zasług...
— Gniewasz się, widzę!
— Radbym, by pani hrabina nie kończyła.
Ale Elżbieta podjęła na nowo.
— Niejedna kobieta, Gösto, zostałaby twą żoną z miłości ku tobie, ale ze mną sprawa inna. Kochając cię, nie śmiałabym mówić tego i dla samej siebie nie prosiłabym, o co proszę. Widzisz, Gösto, dziecko moje musi mieć ojca. Rozumiesz chyba, o co cię chcę prosić! Jest to dla ciebie w istocie poniżenie wielkie, gdyż mam dziecko, jako kobieta niezamężna. Nie sądziłam, że to uczynisz, jako gorszy od innych — chociaż tak — i o tem pomyślałam. Głównie jednak zaufałam wielkiej dobroci twojej i temu, że jesteś bohaterem, zdolnym do poświęceń. Ale może żądam zbyt wiele, może mężczyzna nie jest w stanie tego zrobić? Powiedz szczerze, czy nie jestem ci tak wstrętna, byś chciał zostać ojcem mego dziecka. Nie rozgniewasz mnie tem. Czuję, że żądam za wiele, ale dziecko chore, Gösto, a okropna to rzecz, nie móc mu nadać przy chrzcie nazwiska męża.
Słuchając jej, czuł to samo, co onego dnia wieczornego, kiedy musiał ją przewieźć na drugi brzeg i zostawić własnemu losowi. Teraz musiał jej pomagać w niweczeniu przyszłości całej. Musiał to uczynić właśnie on, który ją kochał.
— Spełnię życzenie pani hrabiny! — odparł krótko.
Nazajutrz rozmówił się z dziekanem brońskim, gdyż Svartsjö było parafją drugorzędną, a tam miały wyjść zapowiedzi. Poczciwego, starego dziekana wzruszyła sprawa cała, obiecał wziąć na siebie całą odpowiedzialność i załatwić wszystkie formalności.
— Tak, Gösto! — powiedział. — Musisz jej dopomóc. Mogłaby wpaść w obłąkanie. Sądzi, że krzywdzi dziecko, nie dając mu ojca. To kobieta o bardzo wrażliwem sumieniu.
— Wiem, że ją unieszczęśliwię! — zawołał Gösta.
— Nie czyń tego, Gösto! Teraz, mając żonę i dziecko, musisz stać się rozsądnym człowiekiem!
Dziekan pojechał do Svartsjö dla pomówienia z proboszczem i naczelnikiem urzędu. Najbliższej niedzieli wyszły zapowiedzi Gösty Berlinga z Elżbietą Tburn. Potem, z największą ostrożnością przewieziono matkę do Ekeby i ochrzczono dziecko.
Dziekan powiedział Elżbiecie, że może jeszcze cofnąc postanowienie, a przed zaślubieniem człowieka takiego jak Gösta, winna napisać do ojca.
— Nie pożałuję tego nigdy! — odparła.
— Proszę tylko pomyśleć, coby się stało, gdyby moje dziecko zmarło przed dostaniem ojca.
Po trzecich zapowiedziach była Elżbieta już całkiem zdrowa, to też najbliższego popołudnia dziekan zaślubił ją Göście. Nikt nie myślał, że ma to być wesele, nie zaproszono gości. Dostarczono jeno ojca dziecku i koniec.
Matka promieniała cichą radością, osiągnąwszy ten swój cel, zaś pan młody smucił się myślą, że przez małżeństwo z nim zniszczyła sobie przyszłość. Spostrzegł z przerażeniem, że on dla niej nie istnieje. Cała jej dusza oddana była dziecku.
W parę dni potem oboje okryła żałoba. Dziecko zmarło w ataku konwulsji.
Można było sądzić, że matka nie dość się smuci. Miała wyraz triumfu w oczach, jakby ją radowało, że zniweczyła sobie całą przyszłość dla dziecka. Przebywający pośród aniołków malec musiał chyba pamiętać, że miał na ziemi matkę, która go kochała.
Wszystko to odbyło się cicho i niepostrzeżenie. Podczas zapowiedzi Gösty z Elżbietą wielu nie wiedziało niemal, kim jest narzeczona, a księża i szlachta, znający sprawę, nie mówili o niej. Zdawali się obawiać, by nie wytłumaczono sobie postępku młodej kobiety naopak, by ktoś, pozbawiony wrażliwości sumienia nie powiedział, iż nie mogła przezwyciężyć miłości dla Gösty i wyszła zań pod pozorem szlachetnego czynu. Nader delikatnie postępowali zawsze z Elżbietą starzy, nie dopuszezając złego o niej słowa. Ledwo chcieli przyznać, że ta czysta dusza splamiła się grzechem.
Małżeństwo Gösty usunęło też w cień inne, wielkie wydarzenia. Majora Samzeljusa spotkało bowiem nieszczęście. Coraz to bardziej dziczejąc, unikać zaczął wkońcu ludzi, wyłącznie przestawał ze zwierzętami, których miał cały zwierzyniec w Sjö. Był też niebezpieczny, gdyż strzelał ciągle naoślep. Pewnego dnia zranił przypadkiem oswojonego niedźwiedzia. Zwierz rzucił się nań, gdyż stał blisko kraty i ugryzł go w ramię, a potem uciekł w las. Major zmarł skutkiem tej rany, ale dopiero przed samem Bożem Narodzeniem, Majorowa byłaby objęła władzę nad Ekeby, wiedząc, że jest chory, ale kawalerowie pewni byli, że nie wróci, póki ich rok nie przeminie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Franciszek Mirandola.