Garbus (Féval)/Część szósta/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Garbus
Podtytuł Romans historyczny
Data wyd. 1914
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Bossu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
OBRONA.

Strzał był śmiały, ale trafny. Regent Franci spuścił oczy pod wyzywającym wzrokiem Gonzagi. Ów zaś, postawiwszy wszystko na jedną kartę, z góry obmyślił wywołanie takiego efektu, a opowiadanie, które miał zacząć, też nie było naprędce sklecone.
— Śmiałbyś więc mi zarzucić, iż nie dopełniłem obowiązków przyjaźni? — szepnął trwożliwie prawie regent.
— Nie, wasza królewska wysokość. Będąc zmuszony bronić się, chciałem tylko zestawić moje zachowanie się w tej sprawie z rolą waszej ekscelencyi. Jesteśmy przecie sami i waszoa królewska wysokość nie potrzebuje się rumienić.
Ale Filip Orleański przyszedł już zupełnie do siebie.
— Znamy się oddawna, książę — rzekł z gniewnem ściągnięciem brwi — ale zadaleko posuwasz swą śmiałość, strzeż się!
— Wasza królewska wysokość mściłby się za tkliwość jakiej dowiodłem po śmierci naszego przyjaciela.
— Mów. Jeżeli stała ci się krzywda, otrzymasz sprawiedliwość!
Gonzaga spodziewał się większego wybuchu gniewu. Spokój księcia Orleańskiego osłabił mu rozpęd oratorski; pomimo to, trzeba było mówić.
— Przyjacielowi, Filipowi Orleańskiemu, który wczoraj jeszcze mnie kochał i którego ja też miłowałem gorąco, opowiadałbym tę historyę w innych nieco wyrazach. Obecnie, w stosunkach, jakie się wytworzyły między mną a wasza królewską wysokością, sprowadzam to opowiadanie do suchego i krótkiego sprawozdania. Przedewszystkiem muszę zaznaczyć, że ów Lagarder jest nietylko najniebezpieczniejszym awanturnikiem, rodzajem bohatera między swoimi, lecz w dodatku strasznie sprytnym i przebiegłym, zdolnym latami długimi gonić za mrzonką szalonej swej ambicyi, nie cofającym się przed żadnem: przeciwnościami, aby tylko dosięgnąć celu. Nie sądzę, aby myśl poślubienia bogatej dziedziczki Neversa, zrodziła się w jego głowie wówczas, gdy porywał dziecko. Czekać na to piętnaście lat byłoby za długo. Pierwszym jego planem była bez wątpienia nadzieja dużego okupu za dziecko; wiedział, że Nevers i Kajlus byli bardzo bogaci. Ja, który od samej chwili zbrodni ścigam go bezustanku, znam wszystkie jego postępki: zmierzały one zawsze do zdobycia majątku. Widząc mnie ciągle na swojej drodze, Lagarder zrozumiał niebawem, że do pokojowych układów dojść nie może. Przeszedłszy granicę, niejednokrotnie już, już go dosięgałem, ale zawsze wymykał mi się z ręki. Wreszcie pod przybranym nazwiskiem posunął się w głąb Hiszpanii. Trudno mi opowiadać szczegółowo o wszystkich naszych spotkaniach; powiem tylko, że odwaga jego i zręczność jest wprost cudowną. Oprócz rany, którą mi zadał w fosie Kajlusów, gdym bronił naszego nieszczęsnego przyjaciela...
Tu Gonzaga ściągnął rękawiczkę i pokazał bliznę znak szpady Lagardera.
— Oprócz tej rany — ciągnął dalej — w niejednem miejscu noszę ślady jego ręki. Niema takiego mistrza szpady, ażeby się mógł z nim równać. Rozporządzałem wprost armią całą w wycieczkach przeciwko niemu, gdyż chciałem ująć go żywym aby przez niego stwierdzić tożsamość młodej mojej pupilki. Armia moja składa się z najsłynniejszych mistrzów broni w Europie jak Joel, Jugan, Staupic, Pinto, Matador, Faenca... i wszyscy poginęli...
Regent zrobił ruch podziwu.
— Poginęli wszyscy z jego ręki! — dokończył Gonzaga.
— Wszak wiesz, że i on również utrzymuje, iż otrzymał polecenie opiekowania się dzieckiem i pomszczenia śmierci naszego nieszczęśliwego przyjaciela.
— Wiem, bo jak mówiłem, jest to bezczelny i zręczny oszust. I mam nadzieję, że książę Orleański, jeżeli rozważy z zimną krwią, raczy wziąć pod uwagę...
— Tak też zrobię — przerwał mu regent. — Mów dalej.
— Lata mijały — ciągnął Gonzaga — a ten Lagarder nie przesłał wdowie po Neversie ani listu ani choćby najkrótszej wiadomości o istnieniu jej córki. Faenca, człowiek bardzo zręczny, którego posłałem do Madrytu, aby miał oko na Lagardera, powrócił z dziwnemi wiadomościami i chciałbym, aby wasza królewska wysokość zechciał baczniejszą na nie zwrócić uwagę. Oto Lagarder, który mieszkał w Madrycie pod przybranem nazwiskiem don Luiz, zamienił swą wychowankę na młodą dziewczynę, kupioną za pieniądze od gitanosów z Leonu. Lagarder, spotykając mnie ciągle na swej drodze, bał się i chciał zmylić trop. Mała gitanita wychowała się od tej pory u niego, wtedy, gdy prawdziwa dziedziczka Neversów zamieszkała w namiocie Cyganów. Tak mi mówił Faenca. Nie wierzyłem i pojechałem sam do Madrytu. Odszukałem owych Cyganów w górach Baladron i przekonałem się, że Faenca mówił prawdę. Zobaczyłem dziewczynkę, które pamięć zachowała świeżo wrażenia. Wreszcie udało mi się wykraść ją od gitanosów, aby wywieźć do Francyi. Jakże się cieszyła na myśl połączenia z matką? Tego samego wieczoru, kiedy zamierzaliśmy ją wykraść, ja z moimi ludźmi dla odwrócenia podejrzeń Cyganów jedliśmy kolacyę w namiocie ich wodza. Lecz zostaliśmy zdradzeni, i podczas kolacyi opanował nas gwałtowny sen. Kiedyśmy się nazajutrz obudzili, leżeliśmy na trawie między skałami, z obozu Cygańskiego nie było nawet śladu; Cyganie zniknęli co do jednego.
Gonzaga przerwał na chwilę opowiadanie.
Regent słuchał uważnie.
— Pojmuje wasza królewska wysokość, jak musiałem być zły, iż taka świetna wymknęła mi się sposobność. Gdyby mi się było wówczas udało, o ileż mniej byłoby łez wylanych, ileż uniknęłoby się cierpień i nieszczęść! Powróciłem do Madrytu, ale nie natrafiłem na ślad Cyganów; Lagarder, jak mi mówiono, udał się w dłuższą podróż, a gitanitę, którą podstawił na miejsce panny de Nevers, umieścił w klasztorze Sakramentek. Chcę być zwięzły i nie przeciągać opowiadania, więc omijając różne szczegóły, dodam, że Lagarder zmienił nagle plan działania. Początkowo zamienił dziewczynkę, aby mnie oszukać, to było oczywiste, a potem, poczekawszy czas jakiś, byłby ją zabrał napowrót od Cyganów i zażądał okupu od rodziny. Tymczasem stała się rzecz z góry nieprzewidziana. Lagarder zakochał się w młodej gitanicie. Od tej pory prawdziwa panna Nevers była skazaną; miała na całe życie zostać w namiocie cygańskim, a bezczelny awanturnik marzył o wprowadzeniu swojej cygańskiej kochanki do szlachetnego rodu Neversów i poślubieniu jej. Podróż Lagardera trwała dwa lata. Gitanita pod wpływem nauk i opieki zakonnic stała się nie do poznania. Widząc to, musiał Lagarder utrwalić swoje zamiary. Od tej pory mniemana Aurora de Nevers miała oddzielne pokoje, nauczycielkę i pazia. Co najdziwniejsze, to to, że prawdziwa panna Nevers i jej rywalka znały się z sobą dobrze i bardzo się kochały, ale Lagarder niechętnie patrzył na tę przyjaźń, a nawet w końcu zabronił swej kochance przyjmować prawdziwą pannę Nevers, ze względu na jej zbyt swobodne zachowanie się.
Tu Gonzaga uśmiechnął się z gorzką ironią.
Regent słuchał milczący.
— Księżna — ciągnął Gonzaga — powiedziała na radzie familijnej: “Jeżeliby moja córka zapomniała choć na jedną chwilę o godności swego rodu, zasłoniłabym moją twarz, mówiąc: Nevers umarł zupełnie!” Niestety! Biedne dziecko, gdym jej po raz pierwszy opowiadał o wielkości jej rodu, sądziła, żem żartował. Cóż robić! Prawa dziecka! Matka może rozpaczać nad przeszłością, nic nie pomoże! Dziecko ma swoje prawa, jest prawym potomkiem Nevcersa! Wasza królewska wysokość — przerwał nagle Gonzaga — oczy twoje patrzą łagodniej; twoje dobre serce przemawia za mną! O, daj się ubłagać i powiedz jaki to głos potwarczy chciał, byś zapomniał w przeciągu jednego dnia o trzydziestu latach najszlachetniejszej przyjaźni?
— Książę panie — przerwał Filip Orleański głosem, który napróżno chciał uczynić surowym, a który zdradzał wzruszenie, — mogę tylko powtórzyć poprzednie własne słowa: Wytłomacz się i oczyść, a przekonasz się wówczas, czy jestem twoim przyjacielem.
— Ale o cóż jestem oskarżony? — zawołał Gonzaga, mimowolnie unosząc się. Czy o zbrodnię z przed laty dwudziestu? Czy o wczorajszą? Czy Filip Orleański wierzył w potwarz choćby przez jedną godzinę, jedną minutę, jedną sekundę? Chcę to wiedzieć! Czy wasza królewska wysokość uwierzył naprawdę, że ta szpada....
— Gdybym był uwierzył... — szepnął książę Orleański, przerywając, i krew napłynęła mu do twarzy.
Gonzaga ujął jego rękę i przyciskając do swego serca, mówił ze łzami w oczach:
— Dzięki ci, Filipie! Do tego doszło, że muszę ci dziękować za to, że głos twój nie łączył się z innymi, aby mnie oskarżyć e podłość!
— Niech mi wasza królewska wysokość — wybaczy — zaczął po przerwie, jakby onieśmielony Gonzaga, siląc się na uśmiech — już więcej się tak nie zapomnę. Ja wiem, jakie są przeciw mnie oskarżenia, a przynajmniej domyślam się ich. Moja walka z Lagarderem pociąga i mnie przed kratki sądowe, i będę się bronił, jeżeli prawo mnie napadnie. A teraz chciałbym jeszcze dokończyć rozpoczęte opowiadanie, jeżeli wasza królewska wysokość nie jest zbyt zmęczony. Kiedy Lagarder postanowił przerwać wzajemne stosunki obydwuch młodych dziewcząt, biedna Aurora de Nevers tańcem na placach publicznych w Madrycie musiała zarabiać na kawałek chleba. Lagarder opuścił ją zupełnie. Dowiedziawszy się o tem od mojej tajnej policyi, którą utrzymywałem w Madrycie, natychmiast udałem się do Hiszpanii i odnalazłem schronienie biednego dziecka, które przecie było całą nadzieją możnego rodu. Zamiarem moim było ująć obie dziewczęta wraz z awanturnikiem, ale, niestety, Lagarder z kochanką gdzieś umknął, zająłem się więc panną de Nevers.
— To jest tą, którą ty uważasz za pannę de Nevers — poprawił regent.
— Tak, ekscelencyo, tą, którą ja uważam za pannę de Nevers.
— To nie dostateczne.
— Pozwól, wasza królewska wysokość, że będę innego zdania. Nie działałem lekkomyślnie. I jeszcze raz jeden powtórzę: Pracuję od lat dwudziestu! Czegóż więcej było trzeba. Obecności obydwóch dziewcząt i tego oszusta. Mamy ich wszystkich troje w Paryżu. Ja sam jeden poświęciłem życie moje, temu świętemu zadaniu pomszczenia przyjaciela; sam jeden ścigałem tego bezczelnego a niebezpiecznego awanturnika przez połowę mego życia. Na radzie familijnej zachowanie się księżnej dato mi do poznania, iż była uprzedzona przez Lagardera. Lagarder nie czekał mego ataku i pierwszy wystąpił. Ekescelencyo, nie uważam, sobie za hańbę, jeśli się przyznam, że nie umiem być przebiegłym. Lagarder walczył ta bronią i zwyciężył. Dosyć powiedzieć, że człowiek ten znalazł się między moimi gośćmi w przebraniu. Może to właśnie w tym grubijańskim podstępie leży jego zupełne powodzenie. Bo trzeba też dodać, że i dawne rzemiosło tego awanturnika daje mu przewagę.
— Jakież to rzemiosło? — zapytał regent.
— Był pajacem ulicznym, zanim się oddał rzemiosłu zabijania. Tu, pod temi oknami, na podwórcu Fontan, czy wasza królewska wysokość nie przypomina sobie ongiś małego chłopca, który pokazywał różne sztuki łamane, a celował w naginaniu kości i całego swego giętkiego ciała do najdziwaczniejszych figur? Najzręczniej przeistaczał się w garbusa.
— Lagarder?... — przypomniał sobie regent. — Pamiętam! Było to za nieboszczyka króla. Przypatrywaliśmy się mu z tego okna; mały Lagarder!
— Gdybyż wasza królewska wysokość przypomniał sobie to dwa dni temu! Ale ciągnę dalej. Z chwilą, gdym się przekonał o obecności tego oszusta z kochanką w Paryżu, powziąłem zamiar za jakąbądź cenę pochwycić ich i wydostać papiery, które Lagarder skradł z zamku Kajlusa. Pomimo dyabelskiej zręczności awanturnika, udało mi się zdobyć papiery i dziewczynę.
— Gdzież jest ta dziewczyna?
— Przy biednej, oszukanej matce, przy księżnie Gonzaga.
— A papiery? Uprzedzam cię, książę że tutaj tkwi główne niebezpieczeństwo dla ciebie.
— Dlaczegóż niebezpieczeństwo? — zapytał wyniośle Gonzaga. — Co do mnie, nie mógłbym był przez ćwierć wieku przyjacielem, towarzyszem, bratem człowieka, o którym miałbym taką marną opinię! Więc wasza królewska wysokość posądza, żem sfałszował dokumenty? Koperta zamknięta trzema nienaruszonemi pieczęciami, odpowie na wątpliwości w moją uczciwość. Jest w mojem posiadaniu i mogę ją w każdej chwili złożyć w ręce waszej królewskiej wysokości.
— Dzisiejszego wieczoru zażądamy jej od ciebie.
— W każdej chwili — powtórzył Gonzaga. — A teraz pozwoli mi Wasza królewska wysokość dokończyć.
I książę zaczął dalej opowiadać, jak Lagader pod przebraniem garbusa wtargnął do “pawilonu rozkoszy”, jak w pojedynku bachickim z Chavernym wygrał nagrodę, którą była ręka młodej Cyganki, podsuniętej, jako pannę de Nevers.
Rgent słuchał uważnie, wpatrzony badawczo w mówiącego, jakby chciał czytać w jego duszy.
A w duszy Gonzagi staczała się rozpaczliwa bitwa. Idąc do księcia Orleańskiego, spodziewał się znaleźć go w zimnym i podejrzliwym, ale nie przypuszczał, aby był zmuszony tak długo się tłómaczyć. Wszystkie więc te kłamstwa były w trzech czwartych sklecone naprędce.
Trzeba przyznać, że regent naprawdę chciał być bezstronnym i surowym dla przyjaciela młodości. Nie chciał, aby mu kiedykolwiek sumienie własne wyrzucało lekceważenie tak doniosłej sprawy.
— Filipie — rzekł po długie chwili wahania, — Bóg mi świadkiem, że pragnąłbym gorąco zachować przyjaciela! Potwarz uwzięła się przeciwko tobie, gdyż masz wielu zazdrosnych. Ale też możesz skuteczniej, niż ktokolwiek inny stawiać czoło potwarzy, z powodu twego możnego stanowiska i niepowszedniej inteligencyi, którą tak lubię w tobie odpowiedz mi więc jeszcze na ostatnie pytanie: co znaczy ta historya o Hannibalu Kanocy?
— Ekscelencyo — odpowiedział Gonzaga głosem pewnym i poważnym — mój kuzyn, Kanoca, umarł podczas mojej z waszą ekscelencyą podróży do Italii. Ja wiem, Pejrol już uprzedzał mnie dzisiaj, mówiąc: “sprzysiężono się dzisiaj, aby nas zgubić; oskarżono nas dzisiaj przed jego królewską wysokością o zbrodnię, godne samego Borgii; opowiadano o zatrutych brzoskwiniach, kwiatach i t. p.”. Jeżeli wasza królewska wysokość wymaga z mej strony obrony, wydajcie z góry na mnie wyrok, bo mi wstręt usta zamyka. Tymczasem chcę tylko podkreślić te trzy fakty. Lagarder jest w rękach sprawiedliwości; obiedwie dziewczyny przy księżnie Gonzaga; u mnie zaś są kartki, wydarte z rejestru kaplicy Kajlusów.
— Prawda zostanie wykrytą — rzekł regent — ja sam będę przewodniczył w dzisiejszej radzie familijnej.
Gonzaga ujął rękę regenta w porywie radości.
— Chciałem oto prosić w imieniu tego, któremu poświęciłem spokój mego życia, dziękuję waszej królewskiej wysokości. A teraz wypada mi tylko przeprosić waszą ekscelencyę, żem się ośmielił może zbyt poufale przemawiać do tak dostojnego pana i władcy. Przeczuwam, że Filip Orleański widział się dzisiaj po raz ostatni z Filipem Gonzagą.
Regent przyciągnął go ku sobie serdecznie. Siła starej przyjaźni jest wytrwałą.
— Sądzę — rzekł że nie chcesz zmusić mię, abym okazał wyraźniej moją skruchę?
Gonzaga ponuro wstrząsnął głową.
— Są rany — rzekł drżącym głosem — których żaden balsam nie wyleczy.
Lecz natychmiast wyprostował się i spojrzał na zegar. Rozmowa jego z regentem ciągnęła już trzy godziny.
— Wasza królewska wysokość — rzekł głosem zimnym, stanowczym — nie będzie już spał teraz. W przedpokojach pełno ludzi. I tam tak blizko nas, zapytują się wzajemnie, czy wyjdę stąd w pełni łask, czy też gwardziści waszej królewskiej wysokości dostaną rozkaz zaprowadzenia mnie do Bastylii? Pytanie to i ja sobie stawiam w tej chwili... Więc błagam waszą królewską wysokość o jedną z dwóch łask: więzienie, któreby mnie ukryło przed światem lub jaką oznakę szczególną, ale jawną, niezmienionej przyjaźni, któraby w oczach wszystkich zapewniła mi chociaż tylko na dzień dzisiejszy kredyt zachwiany, ja go tak bardzo potrzebuję.
Filip Orleański zadzwonił i rzekł do lokaja:
— Niech tutaj wejdą wszyscy!
I w chwili gdy wszyscy dworacy przekroczyli próg sypialni, regent, przyciągnąwszy ku sobie księcia Gonzagę, pocałował go w czoło i rzekł serdecznie:
— Dowidzenia, Filipie, do wieczora!
Dworacy ustawili się rzędem, i skłoniwszy się do ziemi Gonzadze, przepuścili go do drzwi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.