Gasnące ognie/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Gasnące ognie
Podtytuł Podróż po Palestynie Syrji Mezopotamji
Rozdział Tysiąc druga noc
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegnera
Data wyd. 1931
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVIII
TYSIĄC DRUGA NOC

W Bagdadzie nikt już nie pamięta imienia wspaniałego Haruna al-Raszida, zato wszyscy wiedzą, że nad Irakiem szczęśliwie panuje król Feisal, którego pocichu nazywają pachołkiem sira Arnolda Wilsona, wszechpotężnego rezydenta Wielkiej Brytanji...
Księżyc jednak nic sobie z tego nie robi, świeci jak przed wiekami nad Bagdadem i przegląda się w Tygrysie.
Ktoś, niewidzialny w mroku, płynie przez rzekę i głośno, radośnie pokrzykuje.
Dzwoni pod mostem wartki, mętny prąd i pluska wiosło, poruszając spóźnioną felukę rybacką.
Z wąskich, zwykle gwarnych uliczek leniwie wypływają stłumione głosy kupców i mdła woń oliwy, warzonej z pieprzem, imbirem i szafranem.
Wszystko, co żyje, o tej godzinie posila się obficie po znojnym, nieznośnie upalnym dniu.
Niedaleko od „medrese“, gdzie niegdyś mądry Harun-Al-Raszid nawoływał wiernych do nauki, cnót i czystości obyczajów, wznosi się mała, kopulasta „kubba“[1], ukrywająca we wnętrzu grobowiec świętego i mądrego „alema“[2].
Jakiś żebrak, skomlący o jałmużnę i bez wytchnienia powtarzający wszystkie tytuły Allaha, wyciąga pomarszczoną rękę i, zaglądając w oczy przechodnia, szepce przenikliwie:
— Na świętego Abd-Gilani! Cudzoziemcze, daj mi rupję, a pokażę ci coś, czego nikt w Bagdadzie od dnia jego założenia przez potężnego kalifa Almanzara nie widział! Na Allaha! Mówię prawdę i wiem, że dostanę drugą rupję...
Srebrna moneta znika w szerokim rękawie brudnego burnusa. Żebrak prowadzi. Przez rozwalony mur dochodzi do szczeliny w ścianie starej, kubby“ i wskazuje ciemne przejście do „serdabu,“ gdzie panuje chłód przyjemny.
W dalekim kącie błyska światełko — migotliwe, niepewne...
Pali się, kopcąc, kaganek z łojem baranim.
Niby miraż, otoczony mgłą drgającą, na łożu, okrytem kobiercem, spoczywa mąż w zawoju pysznym, o obliczu dostojnem i dumnem. Zastygłym wzrokiem patrzy na siedzącą przed nim niewiastę o oczach rozmarzonych i ustach purpurowych — od namiętnych pożądań, a może... od świeżej henny[3] z Ladaku.
Szeleści cichy, przejmujący szept:
— Panie mój, władco i królu Szechriar! Oto ja — najbardziej niegodna z grona twoich żon, mknęłam tu cieniem zwodniczym i chybkim, aby rozchmurzyć twe czoło królewskie w tę tysiąc drugą noc!... Szechrezada opowie ci nową bajkę, przed którą zblednie księga Sindbada o przewrotności niewieściej...
Dłonią bladą skinęło leniwie widmo Szechriara, a niewiasta wnet mówić zaczęła. Głos jej był ni to cichy szmer suchych liści figowych i oliwnych na płytach popękanej posadzki „serdabu.“
— Władco! Niewidzialna sunęłam dziś ulicą Dżiljad... Wiesz przecież, że tam się wznoszą ślepe, wysokie mury, ukrywające domy najstarszych rodów arabskich tych, które walczyły w szeregach abbasydów i kalifa Husseina, wnuka wielkiego Proroka... Wślizgnęłam się, jak mgiełka nieuchwytna, do siedziby Masudi-ben-Salchani, lecz nie zastałam mężów, chociaż była to właśnie godzina południowa, albowiem „muezzin“[4] już nawoływał z minaretu do modlitwy..
— Gdzież byli? — jęknęło, niby westchnienie, pytanie króla.
— Siedzieli w kawiarni „Britannia,“ z giaurami pili kawę i palili „nargile“[5], ponieważ dobili targu na wysłanie z Mossulu karawany, ładowanej wełną, — odparła Szechrezada. — Wtedy powróciłam do domu szlachetnego ben-Salchani, aby przyjrzeć się życiu w haremie...
Westchnęła i dalej ciągnęła coraz ciszej i smutniej:
— Eunuch już nie stróżuje przy drzwiach seralu... niewiasty nie doglądają domu swego małżonka i pana... Siedziały i śmiały się radośnie, przymierzając błyskotliwe, krótkie suknie białych kobiet, tak krótkie, że mogłam ujrzeć część uda..., królu!
— Cóż robiła „etar-chanum“ — pierwsza żona? — zapytał Szechriar.
— Szlachetny Masudi ben Salchani jest już starcem, więc jego „etar-chanum“... ma zaledwie 17 wiosen... Nie znalazłam jej w domu... Odleciałam, kierując się śladami Dżilaat-Hur... — takie imię bowiem posiada ta niewiasta... Na zbiegu ulicy Sulmit i El-Sanussi, spostrzegłam młodego Anglika. Przechadzał się w cieniu i oczekiwał kogoś... Zbliżyła się do niego wkrótce kobieta, szczelnie osłonięta czarnym „czarczafem,“ a, uniosłszy tkaninę, szepnęła:
— To ja – Dżilaat-Hur! Bedę dziś o trzeciej u dentysty Selima przy ulicy Adilije, przychodź! Stamtąd pojedziemy do ciebie, bo pod „czarczafem“ i w nowym płaszczu paryskim nikt mnie nie pozna, nawet małżonek mój — nudny, stary Masudi ben-Salchani!
— Rozstali się, a ja czekałam przed domem Selima — Syryjczyka. Za chwilę giaur i małżonka czcigodnego Masudi wyszli stamtąd razem, wsiedli do wozu, mknącego bez koni, i, dojechawszy do pięknego pałacyku nad Tygrysem, zniknęli w nim na długo... Nie wiem, co robiła tam „etar chanum“ sędziwego Salchani, panie mój i królu...
Cicho klasnął w dłonie Szechriar i szepnął:
— Niegodziwa niewiasta zdradzała męża, Szechrezado! Czyż to możliwe?!
— Przecież biały człowiek, królu, jest giaurem, wrogiem Islamu!
— Ona zdradzała męża! — z naciskiem powtórzył Szechriar.
Szechrezada umilkła, lecz po chwili uniosła zachwyconą twarz, błysnęła zamglonemi oczyma i zawołała:
— No, to bardzo źle!... Suraty Koranu śmiercią grożą niewiernej... ale... ale biały kochanek podarował „etar-chanum“ dwie nowe, piękne szaty z zielonego jedwabiu, cienkiego i przezroczystego, jak pajęczyna, ciężkie, złote obręcze na smagłe ramiona, a potem... potem wcisnął jej do torebki trzy duże, złote monety!...
Kaganek, syknąwszy, zagasł nagle.
Przy wyjściu z „kubby“ stał żebrak i skamłał:
— Cudzoziemcze! Jeżeli widziałeś w swojem życiu coś podobnego, nie dawaj mi więcej rupji srebrnej, jeżeli nie — rzuć mi jeszcze jedną, albo dwie... Bakszysz! Bakszysz![6]
Srebrna moneta z podobizną króla Wielkiej Brytanji i cesarza Indji, znowu zniknęła w rękawie burnusa.
Cudzoziemiec dał ją za zręczną mistyfikację tajemniczości, za sprytną reklamę domu sędziwego Masudi-ben-Salchani przy ulicy Dżiljad i jego młodej „etar-chanum“, uczęszczającej do lokalu dentysty — Syryjczyka...
Z minaretu sąsiedniego meczetu muezzin zapiał jękliwie:
La Illa Illah Allah u Mahomet rassul Allah — Allah Akbar!...
Stojący na rogu policjant angielski zaklął i krzyknął na poganiacza osłów:
Damn beast! It’s not allowed, curse you![7]
Z pustyni zaleciał gorący podmuch...






  1. Kapliczka.
  2. Mistrza.
  3. Barwnik roślinny, używany w kosmetyce wschodniej.
  4. Sługa przy meczecie.
  5. Fajki.
  6. Datek, zapłata, nagroda.
  7. Djable, dzikie zwierzę! To nie dozwolone, przeklęty drabie!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.