Gody (Tarnowski)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gody |
Pochodzenie | Poezye Studenta Tom I |
Wydawca | F. A. Brockhaus |
Data wyd. | 1863 |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I |
Indeks stron |
Coraz ciemniej w wietrznym lesie —
Suchym liściem wiatr szeleści,
Z głębi puszczy odgłos niesie
Krzyk bolesny, krzyk niewieści!
Z za ciemnego lasu, drzewa,
Wybiega — w bieli — dziewica
Lekka, hoża, czarnobrewa:
Wiatr jej warkocz wciąż rozwiewa
W łzach jej oko — w śmiechu lica —
A ten nów co tam u góry
Tak ucieka po przez chmury,
Mniej jest blady i ponury.
W tem wybiega młodzian znowu
Z za czarnego lasu, drzewa,
Leci hoża czarnobrewa
I wita strzelca z połowu.
«Witaj luby! Skąd przychodzisz
Pewnie z łowów tak znużony?
Koń twój kary tak spieniony. — »
«Z łowów!» — «Ej! Czy mnie nie zwodzisz? — »
I na szyję mu się rzuci
I na ustach mu zawiśnie,
W tem z jej oka łza wytryśnie,
W tem z szaleństwa się ocuci —
I przemawia znów w te słowa: —
— «Jakże zimne usta twoje!
Rozgrzej się o serce moje,
Bo ono płonie płomieniem!
O jak pali twoja głowa,
Jak porusza twoja mowa!
Mojem ożyw się westchnieniem;
Bo westchnienie mej miłości
Wskrzesi iskrę śmiertelności! —
Bo tu piekło w mojem łonie
Bez ustanku — płonie! płonie!!» —
«Moja luba jam nie ciepły —
Moje serce już nie bije,
Krew i kość już zakrzepły
Lecz w szkielecie duch mój żyje!
I jak lampa tu, w tem łonie
Bez ustanku płonie! — płonie! —
Siadaj: koń mój wiatronogi
Dotrze kuli ziemskiej rogi —
Mój wierzchowiec uskrzydlony
W inne zniesie nas krainy,
Wskaże oku inne strony,
Bo uniesie nas z dziedziny
Kędy gród mój stoi stary —
Pełnych wiary, amok mój kary
Tam uniesie gdzie mój gród!» —
«O! duch biedny mój szalony!
Mój ty chłopcze ubóstwiony,
Pełną wiary, smok mój kary
Niech mi wskaże skąd twój ród! — »
I już lecą pełni wiary.
Rży radośnie rumak kary
Niosąc lubych, w luby gród;
Tylko echa zatętniały
I za koniem podrzeźniały,
Miasto grodu, jęcząc w grób — —
Bije północ, na dzwonnicy
Stary puchacz z gniazda jęknął,
Wiatr zagwizdał — dwakroć brzęknął
Koń podkową i poleciał
Niosąc strzelca przy dziewicy —
Gdzie poleciał? Gdzie poleciał?
Puszczyk jękiem zachichotał
Dzwon skrzydłami załopotał.
Młodzian pieści się z dziewicą —
Mgli się miesiąc — gwiazdy świecą —
A za niemi góry lecą —
Pędzi rumak niezmęczony,
Strzałą jak młodzieńcze szały —
Coraz chyżej zapieniony —
Po nad góry — wody — skały! —
«Mój miły, mój miły, o patrz tam na dole,
Czy to są kretów mogiły? — »
«To kopuły stolic — co ufne w te siły
Chełpią się pychą na czole!»
A koń zadrżał i nozdrzami
Parsknął dziko i wesoło —
I od powiek tysiącami
Iskier posypał w około —
On miłosnych towarzyszy
Czy zrozumiał? — Nie nie słyszy!
Tylko dalej — wyżej gna —
Coraz niżej ziemia ta,
Coraz lżejsza niebios mgła — —
«Mój luby, mój luby — ha! patrz tam ktoś woła —
Za nami lecą pogonie.»
«To wicher ci włosy porywa od czoła,
To góry nikną, w tej stronie —
A tam gwiazdy spadające
I płomyki uwodzące.» —
«One matkę wspominają —
Jak mi serce rozżalają! — »
«Leć rumaku! — leć dziwaku! —
Niechaj gwiazdy niebios drżą —
Niech błędniki sobie tlą —
Luba! Nie błyszcz oku łzą! —
Ona skargą twą się żali,
Ona duszę moją pali! —
Nam na wieki gry, wesele
Mój szatański archaniele! —
Nad manowce
Nad grobowce
Leć mój koniu, leć!
A ty nam do chwil poranku —
Kochających świeć kochanku,
Świeć miesiącu, świeć!»
Pędzi rumak niezmęczony
Strzałą jak młodzieńcze szały,
Coraz chyżej — zapieniony —
Po nad światy — lasy — skały —
Z po za chmurki cichą chwilką
Tam przepływa księżyc tylko
Tylko gwiazdy drżą —
I obłudy tłą —
Luba błyśnie łzą:
«Co to za głosy mój miły;
Czy to zamku dwór nas wita?
Czy tam szemranie strumyka
W tym ogrodzie, co okwita
Róż tysiącem co noc? — miły!
Powiedz — koń już gna co siły — »
«To smętarz» — «Ach! to mogiły! —
Tam grobowy śmiech puszczyka
Z dala wyje psie szczekanie? »
«Luba! To nasze mieszkanie! —
To mój zamek — a to szańce —
To szkieletów pieśni, tańce,
Nie drżyj — nie mdlej moja luba!»
«Boże! Matko! otchłań! zguba!»
Nagle stanął koń jak wryty
I odgrzmotu zarżał głosem —
Tnąc w kamienie podków ciosem,
Krzesze iskry — drżą granity
I ziemię kopie kopyty.
Zsiada strzelec z swą zdobyczą —
Błyskawicą rumak zniknął
Tylko za nim piorun ryknął.
Drwiąc nad trwogą jej dziewiczą —
Zagłuszony wyjców zgrają,
Co piekielne pieśni grają,
Grając wyją, wyjąc krzyczą! —
Tylko gwiazdki gasnąc drżą —
I błędniki sine tlą —
Bardziej drży dziewica — łzą!
Chór trupów opasał w koło
Strzelca — jego czarnobrewa
Próżno się biedna wyrywa —
Szkielety tańczą wesoło:
«O! puść się mego ramienia —
Oni słowiczo śpiewają —
Luba, ty się znasz z tą zgrają —
Patrz — widzisz — to są —
Wspomnienia!»
Tu się dzikim zaśmiał śmiechem,
A śmiech gromnem jęczał echem: —
«O mój miły! puść do chatki —
Do mej białej puść mnie matki —
Znów polewać będę kwiatki —
Koić starość — ach —!»
«O nie ujdzież, moja miła
Próżny opór! próżna siła!
Za dach chaty niebios dach.
Me pieszczoty w miejsce matki,
Gdy nad nami wzrosną kwiatki
W jutrzenki żywione łzach —
Za daleko do twej matki
Tu skielety stroim w kwiatki;
O! w te same z przed twej chatki —
A w tej nocy wiek był cały — —
Patrz twe włosy jak spleśniały
O! nie ujdziesz moja miła!
Pójdziem w taniec, w tan szalony!
Tu się złączym na wiek wieki.
Patrz, jak gorą me powieki?
Tutaj zagrzmi pieśń szalona
Do zimnego pójdź o! łona —
Pójdziem w taniec w tan szalony
Z tańca na sen — niezbudzony!
Młodą parę już w około
Chór opasał — czarnobrewa
Próżno krzycząc się wyrywa,
Upiory skaczą wesoło.
Smętny księżyc z gwiazdeczkami
Wesołych godów świadkami;
One drżą jak gołębice
Świetlanemi skrzydełkami —
Bram niebieskich te strażnice,
Zabłysnąwszy promykami,
Nikną — gasną za chmurkami!
«Co to za dół tak szeroki?»
«To wieczyste nasze łoże — »
«O mój Boże!»
«O mój Boże!»
I skoczyli w dół głęboki. —
Potem znowu cisza głucha:
Już nie słychać czarnobrewy,
Tylko burza skrzypi drzewy —
Nikt nie prosi — nikt nie słucha. —
Kraków 1851.