Gospoda pod Aniołem Stróżem/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Gospoda pod Aniołem Stróżem |
Rozdział | Inne projekta generała |
Wydawca | Wydawnictwo Księgarni K. Łukaszewicza |
Data wyd. | 1887 |
Druk | Drukarnia „Gazety Narodowej“ |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tytuł orygin. | L'auberge de l'Ange Gardien |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Skoro nareszcie wszyscy zgromadzili się na obiad, Elfy zauważyła, że generał, ma jakieś filuterne spojrzenie. Domyśliła się więc, że zamyśla o nowym jakimś żarcie, ale nie miała o tem pojęcia, co rzeczywiście generał sobie uplanował.
Pod koniec obiadu generał z bolesnem westchnieniem odezwał się do Elfy:
— Jutro będzie dla ciebie dzień smutny, moje biedne dziecię.
— Dla czego? zapytała Elfy nieco przestraszona.
— Ponieważ jutro odjeżdżamy oba, ja i Moutier.
— Jutro więc? zawołała wylękła bardzo. Dla czegoż tak nagle?
— Po złożeniu koniecznych w sądzie zeznań, moje drogie dziecko, nic nas tu już nie zatrzyma i powinniśmy natychmiast rozpocząć leczenie się.
— Więc sama, dobrowolnie, przyspieszyłam ten wyjazd, rzekła do siebie Elfy.
— Należy przecie raz już rozpocząć tę kuracyę, mówił generał. Im prędzej pojedziemy, tem prędzej wrócimy; tem bliższy będzie wasz dzień połączenia się. Zawsze więc zyskacie na tem oboje.
— Prawda... lecz...
— Lecz... dokończył generał. Być może, że zechcesz nam towarzyszyć, aby mię pielęgnować. Już nawet porozumieliśmy się i jestem gotów cię zabrać ze sobą.
— Jakiż to znowu projekt? zawołała wesoło Elfy. Pan masz zawsze takie plany... plany...
— Niesmaczne, wstrętne, niedowarzone, dodał generał. Mów otwarcie, nie wstydź się.
— O przeciwnie, panie generale. Nie oceniałam ich tak niegrzecznie. Chciałam powiedzieć, że są cudowne.
— To prawie na jedno wychodzi. A zatem moje projekta są niesmaczne, nierozsądne, głupie. Dziękuję pannie Elfie.
— Tym razem krzywdzisz mię pan takiem posądzeniem, odezwała się zagniewana Elfy, bardzo krzywdzisz. Przypisujesz mi pan to, o czem zgoła nie myślałam i w dodatku śmiejesz się pan ze mnie. Nie spodziewałam się tego po panu.
Poczem powstawszy, zaczęła chodzić po pokoju, widocznie zadąsana a następnie oddaliła się.
Generał śmiejąc się, rzekł do Moutier:
— Idźże za nią mój przyjacielu i powiedz, że nie mam zamiaru przyspieszenia wyjazdu, że ona sama niech oznaczy ten termin; mówiłem zaś to wszystko jedynie przez zemstę za jej podstęp, z pomocą którego musiałem wysłuchać przeproszenia sędzi i mimo woli złożyć zeznanie do protokołu.
Moutier wyszedł śmiejąc się i wkrótce powrócił, prowadząc ze sobą Elfy, która przyniosła kawę i postawiła ją na stole.
— A! to pan także i mścić się umiesz, odezwała się ze śmiechem; pamiętajże pan, że będę koniecznie starała się odpłacić mu za to, ale w właściwy sposób to jest dobrem za złe.
Poczem kłaniając się generałowi, pochwyciła jego rękę i ucałowała, dodając:
— Przebacz mi pan, że jestem tak poufałą, ale serce moje przepełnia wdzięczność. Panu zawdzięczam szczęście całego życia; czyliż mogłabym żywić dla niego inne uczucie, jak szczere przywiązanie córki.
— Moja biedna Elfy! Moje drogie dziecko! wyjąkał generał wzruszony, przyciskając ją do swych piersi. Dzielne, zacne, szlachetne serce!
Generał uczuł, że się roztkliwił, powstał więc i udał się do swego pokoju.
Elfy uśmiechała się. Moutier również, pani Blidot śmiała się głośno. Jakób i Paweł także wzięli udział w ogólnej wesołości.
— Dla czego on płakał? zapytał Paweł, chciał zapewne jeszcze kawy ten biedny generał. Ciociu, daj mu jeszcze, proszę cię, przecież widziałaś, że on płacze.
— Nie płacze dla tego Pawełku, że nie dostał kawy, wyrzekł Jakób, ale dlatego, że chciałby tu u nas pozostać i nigdzie już nie wyjeżdżać.
— Nie pozostałby tutaj, kochane dziecko, boby mu się uprzykrzyło.
Generał powrócił z zaczerwienioną twarzą i rozwianym włosem. Paweł wybiegł naprzeciwko niemu, mówiąc:
— Panie generale, pozostań u nas na zawsze, będziesz z nas kontent i nie będziesz nigdy płakał.
Generał głaszcząc go po głowie, odezwał się z uśmiechem:
— Nie mogę tu pozostać ale was obudwu zabiorę ze sobą.
— Nie, nie; nie oddalimy się od naszej mamy i cioci, dodał Paweł.
— A ty Jakóbie?
— Nie; ja muszę pozostać przy moim bracie Pawle, jak niemniej nie odjechałbym od mamy i od cioci Elfy.
Poczem wziął brata za rękę i skrył się w najodleglejszym rogu sali; ztąd patrzyli lękliwie na wszystkich.
Generał przypatrywał się dwom tym ładnym chłopcom; twarzyczki ich ocienione kędziorami czarnych włosów, miały wyraz łagodności a zarazem i stałego postanowienia.
— Ci chłopcy nadzwyczaj mi się podobają, rzekł do siebie generał i muszę ich mieć koniecznie. Ich właśnie przysposobię sobie na synów, bo nie mają ani ojca ani matki. A zatem moje dzieci, rzekł teraz głośno generał, chodźcie ze mną, a będę waszym ojcem, będę was bardzo kochał i dam wam wszystkie moje pieniądze; będziecie cały dzień jedli, co wam się tylko podoba i będziecie szczęśliwi jak królowie! Czy zgadzacie się?
— Nie, odpowiedział Jakób, kocham mamę, ciocię, mojego dobrego przyjaciela Moutier i wszystkich tutaj; nie potrzebuję wcale pieniędzy. Mam dosyć tego, co mi dają.
— A ja, krzyknął Paweł, nie chcę tego starego papy. Wolę stokroć pana Moutier, bo ten się nie gniewa i nigdy nie krzyczy.
Generał założywszy w tył ręce, przechadzał się zamyślony po izbie gościnnej.
— Dobrze, dobrze moje dzieci, mówił, szkoda że nie chcecie wcale o mne wiedzieć... bo ja znowu bardzo was lubię. Nie mam nikogo, kogobym mógł kochać. W mojej rodzinie wszyscy już wymarli. To bardzo smutne! Cóż będę robił z mojemi pieniądzmi, gdy ci, których lubię nie chcą nawet wiedzieć o mnie? Biedny Durakinie! Zdaje mi się, że jestem szczęśliwym a w rzeczywistości jestem najnieszczęśliwszym. O mój drogi Moutier, moja dobra pani Blidot, moja kochana Elfy, jestem nędzny człowiek, godny litości. Nikt mnie nie kocha i kochać nie będzie.
Przy tych słowach rzucił się na krzesło oparł łokciami na stole, ukrył twarz w rękach i szlochał głośno. Wszyscy pospieszyli ku niemu zaniepokojeni tym niespodziewanym wybuchem bólu, ażeby go pocieszyć. Nagle jednak zerwał się z krzesła i uderzył pięścią w stół. Pani Blidot i Elfy odskoczyły przerażone, Jakób i Paweł wydali głośny krzyk, nawet Moutier był mocno przerażonym.
— Jestem głupcem! rzekł patrząc spokojnie na wszystkich, czy może być głupszy człowiek odemnie. Ja nieszczęśliwy? Dla czego mam być nieszczęśliwym? Czy dlatego, że jestem pozbawiony rodziny? Do licha! Potrafię ją sobie stworzyć; wezmę ze sobą Piotrka gałganiarza. Moutier, przyprowadź mi tego Piotrka; powiedz proboszczowi, że chłopca przyjmuję za syna i że dam mu 600 tysięcy rubli. No, dalej, idźże! spiesz się!
— Ależ panie generale, zrobił uwagą Moutier; nie wiem, czy proboszcz zechce...
— Czy proboszcz zechce? zawołał generał. Sześć kroć sto tysięcy rubli dochodu dla głodomorka, dla nędzarza! Zobaczymy to zaraz. Pójdę sam.
I rzeczywiście, z gołą głową, generał pobiegł na plebanię.
Moutier, Blidot i Elfy z początku nadzwyczajnie zdumione, wreszcie śmiać się zaczęły a pani Blidot rzekła:
— Doprawdy, jemu brakuje jakiejś w głowie klepki.
— Wielka szkoda, bo to zacny człowiek, wtrąciła Elfy.
— O bardzo zacny i szlachetny, dokończył Moutier. Żebyś wiedziała Elfy, z jaką cierpliwością słuchał on mojego opowiadania, z jaką delikatną czułością, przynaglał mię do branie tego od niego, co mi brakło. A jak go też zajmowała myśl, połączenia mię z tobą. O on nie jest warjat, jest to człowiek ze zdrowym umysłem, lecz tylko zbyt tkliwe ma serce i podległy jest wrażeniom.
— Ach już wraca, zawołała pani Blidot. Rozmowa krótko trwała.
Jakoż wbiegł generał tak prędko do oberży, jak prędko się z niej oddalił.
— Czy widział kto podobnego niedźwiedzia? zawołał. Proboszcz się nie zgadza. Sądzi, że nie będę w stanie wychować jak należy Piotrka gałganiarza. To trudne do wiary! A wreszcie jakiemże prawem przywłaszcza sobie to dziecko? Wziął go od tego łotra Bournier. Jakiem prawem odpycha szczęście, jakie na chłopca spada? Czekajcież, wytoczę ja mu natychmiast proces. Poskarżę się mojemu przyjacielowi, sędziemu śledczemu. Zapakuję proboszcza do więzienia i gałganiarza, jeżeli się będzie wzdrygał przyjść do mnie. Moutier pójdziemy jutro do sędziego śledczego, i zaniesiemy skargę.
— Ależ panie generale...
— Niema żadnego ale... Domagam się stanowczo mojego gałganiarza.
— Zacny panie generale, mówił Moutier, zastanów się pan; Piotrek, to chłopiec najgorzej wychowany, za którego, w twojej ojczyźnie wstydzić się będziesz musiał. Być może, nawet w niczem nie różni się pod względem moralnym od swego pryncypała, u którego pozostawał tak długo w służbie.
— To prawda, rzekł po chwilowym namyśle generał. Nie byłoby nic dziwnego, gdyby miał również pociąg do kradzieży i rabunku, jak i jego pryncypał. Hm! To śliczny byłby hrabia Durakin, gdyby klął jak furman i wyciągał sąsiadom pieniądze z kieszeni. Przyznam się, że wcale o tem nie pomyślałem. Dziękuję ci kochany Moutier. Powstrzymałeś mię od wielkiego głupstwa!
— Którego jednak generał nie byłbyś się nigdy dopuścił, gdybyś się cokolwiek nad mym planem zastanowił. We Francyi nie łatwo sporządzić można akt adoptacyi, a Piotrek właśnie jest francuzem.
— Tem lepiej mój przyjacielu, tem lepiej. Pójdę do proboszcza i powiem mu, że się zrzekam swego projektu.
— Zaczekaj pan, już ja sam mu to oświadczę; dla pana nie byłoby to bardzo przyjemnie, odwoływać własne propozycye.
— Rzeczywiście wyświadczysz mi tem mój przyjacielu istotną usługę, ale nie oszczędzaj mię, i powiedz proboszczowi, że jestem głupiec, że go proszę, aby mi przebaczył tak nierozsądny projekt, i że jutro sam przyjdę, dla wytłumaczenia się.
— Nie potrzebuję wcale powtarzać tych wyrazów, jakie obecnie od pana słyszę, dość mi powiedzieć na pańskie usprawiedliwienie, że jesteś najzacniejszym z ludzi.
Moutier natychmiast udał się do proboszcza, który usprawiedliwienie się generała przyjął z całą życzliwością. Uśmiał się też wraz z Moutier nad dziwnym projektem generała, pragnącego bądź co bądź przyjąć za syna Piotrka gałganiarza. Co prawda, nikt tego nie brał na seryo i generał też po pewnem zastanowieniu uznał projekt jako niemożliwy do wykonania.