Gwiazda Południa/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Verne
Tytuł Gwiazda Południa
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1909
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków
Tłumacz R. G.
Ilustrator Léon Benett
Tytuł orygin. L’Étoile du Sud
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXII.
Nowy rodzaj kopalni.

Wypadki zaszłe ubiegłej nocy doszły także do wiadomości miss Watkins.
— Ach, panie Cypryanie — mówiła do niego dobra dziewczyna — martwisz się pan niepotrzebnie. Czyż życie pańskie nie warte tyle, co dyament?
— Droga panno Alicyo... ale
— Nie myślmy już o tem i proszę nie wracaj pan więcej do doświadczeń.
— Rozkazuje mi to pani? — pytał Cypryan.
— Tak, tak, zabraniam panu teraz zajmować się niemi, jak poprzednio kazałam, jeżeli już mam prawo rozkazywać panu.
— Wykonam wszelkie rozkazy od pani pochodzące — zapewniał Cypryan, ściskając podaną sobie rączkę.
Dowiedziawszy się potem o wyroku zapadłym na Matakita, była niepocieszoną, szczególniej martwił ją w tem udział jej ojca. W winę kafra również, jak Cypryan nie wierzyła i chętnieby się przyczyniła do uwolnienia biedaka.
Lecz jak się wziąć do tego? Jak w zbudzić litość w jego oskarżycielu, panu Watkinsie.
Dodać musimy, że fermer nie mógł uzyskać żadnych zeznań od Matakita, ani groźbą wyroku, ani obietnicą uwolnienia.
Pozbawiony nadziei odzyskania kiedykolwiek »Gwiazdy Południa«, stał się niemożliwym, obawiano się mówić z nim. Pomimo to córka zdecydowała się udać jeszcze z przedstawieniem do niego.
Nazajutrz po wyroku mniej trapiony przez podagrę chciał zużytkować wolną chwilę, aby uporządkować swe papiery.
Siedząc w fotelu przed pięknem biurkiem, przeglądał kolejno liczne dokumenty własności i kontrakty. Obok niego Alicya była pochyloną nad haftem i mało zwracała uwagi na Dadę, która podług zwyczaju stąpała dumnie po pokoju i rozumnemi oczami śledziła czynności pana Watkinsa i jego córki.
Naraz głośny okrzyk pana Watkinsa zmusił Alicyę do obejrzenia się.
— To zwierzę staje się codzień nieznośniejszem, porwało mi ważny pergamin.
— Dada!... tu!... oddaj mi to zaraz!
Po chwili wymyślał w dalszym ciągu:
— Ach, to wstrętne zwierzę połknęło go, dokument tak ważny, oryginał dekretu, nadającego mi prawo własności na eksploatowanie Kopii! To nie do wytrzymania! Ale ty mi to oddasz, choćbym miał cię udusić. — Czerwony z gniewu puścił się fermer w pościg za Dadą.
Ta, okrążywszy dwa razy pokój, wydostała się przez otwarte okno na dwór.
— Drogi ojcze — prosiła Alicya — uspokój się, zachorujesz znowu ze zmartwienia!
Wściekłość pana Watkinsa dosięgła szczytu. Ucieczka Dady dopełniła miary.
— Nie — zawołał na wpół zduszonym głosem — tego już zawiele! Trzeba to raz zakończyć! Nie dam się pozbawić najważniejszego dokumentu.
Pigułką ołowianą nauczę rozumu tę złodziejkę! Odbiorę mój pergamin, moje słowo na to!
Alicya płacząc postępowała za nim. Prośby nie pomogły, fermer wziął broń nabitą i, spostrzegłszy Dadę, idącą w kierunku domku, zamieszkanego przez Cypryana, dał ognia.
Ptak, jakby domyślając się czarnych zamiarów fermera, schronił się poza domem.
— Czekaj, czekaj, już ja cię dostanę, przebrzydłe zwierzę — wymyślał pan Watkins, idąc za nią.
Naturalnie Alicya nie odstępowała ojca, prosząc go o zmiłowanie się nad ulubionym ptakiem. Doszli tak do domku, lecz Dada znikła, Watkins zapukał do drzwi, domyślając się, że tam się schroniła.
Cypryan we własnej osobie drzwi otworzył.
— Ach pan Watkins... panna Alicya... jakże mi przyjemnie powitać u siebie — rzekł zdziwiony nieoczekiwaną wizytą.
Bez tchu opowiedział mu fermer cel ich przybycia.
— W takim razie pomogę panu szukać winowajczyni — rzekł, zapraszając do wejścia.
— Wnet ja tę sprawę zakończę — wołał fermer, wywijając groźnie bronią.
Jednocześnie błagalne spojrzenie Alicyi objaśniło Cypryana, jak dziewczę boi się zapowiedzianej egzekucyi.
— Li — rzekł Cypryan do chińczyka, który wszedł właśnie, po francusku — struś pewnie się schował do twego pokoju, zwiąż go, lecz w ten sposób, aby mógł umknąć, podczas gdy ja poprowadzę pana Watkinsa w przeciwną stronę.
Piękny ten plan niestety nie mógł być wykonanym, bo Dada schroniła się do pierwszego pokoju, do którego właśnie weszli.
Skurczyło się biedactwo w poczuciu swej winy, schowało głowę poza krzesło, myśląc, że tem staje się niewidzialną.
Pan Watkins rzucił się na nią.
Pomimo wściekłości, która nim miotała, zastanowił się jednak nad niewłaściwością strzelania w cudzym domu.
Alicya płacząc, odwróciła się, aby nic nie widzieć.
Jej żal natchnął Cypryana zbawczą myślą.
— Panie Watkins — rzekł nagle — chodzi panu tylko o zwrot dokumentu, wszak prawda? Otóż dostaniesz go bez zabicia Dady. Wystarczy rozcięcie żołądka lub gardzieli. Pozwoli mi pan podjąć się tej operacyi? Przechodziłem niegdyś kurs w zoologicznem muzeum i spodziewam się, iż dobrze się wywiążę z tej roboty chirurgicznej.
Watkins zgodził się.
Przy pomocy Bardika i Liego związano silnie Dadę, poczem Cypryan, aby jej oszczędzić bólu i aby się podczas operacyi nie broniła, obwiązał jej głowę chustką napojoną chloroformem.
Prowadząc palcem po szyi, doszedł do wydatnego gardziela, ostrym scyzorykiem przeciął luźno wiszącą zwierzchnią skórę, usunął na bok arterye i przeciął tkanki białe jak masa perłowa.
Gardziel Dady wyglądała jak mocno wydęta kieszeń, gdzie mieściła się pasza i przedmioty połykane przez nią poprzedniego dnia, a może i dawniej.
Pierwsze spojrzenie na silny i zdrowy ten organ pozwalał przypuszczać, że mechaniczne zagłębienia w nim nic mu nie zaszkodzą.
Otwór dość duży pozwolił Cypryanowi wsunąć rękę do środka. Zaraz też wydostał zwinięty w kulę, lecz nieuszkodzony dokument pana Watkinsa.
— Ale tu jeszcze różne różności się znajdują — rzekł Cypryan, wsuwając rękę powtórnie i wydobył kulę z kości słoniowej.
Kulę tę połknęła przed pięciu miesiącami, lecz widocznie nie mogła przejść ona przez dolny otwór gardzieli.
Odkładając kulę na bok, czynił dalsze poszukiwania, jak archeolog w obozowisku rzymskiem.
— Mosiężny lichtarzyk — meldował zdziwiony, pokazując zgnieciony i podrapany sprzęt domowy.
Bardika i Liego ogarnął tak wesoły śmiech, że zwabił do pokoju Alicyę.
— Złota moneta, klucz, grzebień — wywoływał Cypryan, wyjmując po kolei rzeczone przedmioty.
Nagle zbladł.
Palce jego ujęły przedmiot dziwnych kształtów, nie... czyż to być może?
Nareszcie podniósł rękę wraz z trzymanym przedmiotem.
Pan Watkins głośno krzyknął:
— »Gwiazda Południa«.
Tak, sławny dyament, nieuszkodzony wcale odnalazł się i promieniał w blasku dziennym, jak świetna gwiazda!
— Tylko rzecz dziwna zmienił kolor — zauważono ogólnie.
O ile poprzednio była hebanowo czarną, »Gwiazda Południa« świeciła teraz różowo, tak pięknym różowym kolorem, że powiększało to jeszcze jej przejrzystość i podnosiło blask.
— Sądzisz pan, że przez to dyament straci na cenie? — pytał fermer po pierwszych wybuchach radości.
— Wcale nie — zapewniał go Cypryan — przeciwnie, zyskuje na tem, bo zaliczyć go teraz można do rodziny »dyamentów Kameleonowych«. Widocznie mu w podgardlu Dady zimno nie było; tem wytłomaczyć można zmianę koloru.
Szczegół ten już nieraz rozpatrywały uczone towarzystwa i zgodzono się, że zjawisko wywołać można nagłą zmianą temperatury.
— Dzięki niebu, odnalazłem cię zatem ty skarbie mej duszy — powtarzał pan Watkins, ściskając w ręku klejnot, aby się upewnić, że to nie sen. — Tyle mi wyrządziłeś przykrości swem zniknięciem, że cię więcej z rąk nie wypuszczę.
Podniósł go w górę, pieszcząc się nim i zdawało się, że na wzór Dady gotów jest go połknąć.
Cypryan tymczasem igłą, nawleczoną mocną nitką, zaszył starannie otwór w gardzieli, następnie skórę szyi i uwolnił Dadę z więzów.
Bardzo zmęczona, jakby zawstydzona, leżała Dada spokojnie, nie okazując chęci do ucieczki.
— Czy ona wyzdrowieje? — pytała Alicya, widocznie więcej zmartwiona stanem ulubienicy, niż ucieszona odnalezionym kamieniem.
— Z pewnością wyzdrowieje — zapewniał Cypryan — nie byłbym się podjął operacyi, gdybym nie wierzył w powodzenie. Ręczę pani, że po trzech dniach śladu rany nie będzie i że Dada przed upływem dwóch godzin, nie zaniedba nanowo napełnić dziwacznej kieszeni, którą właśnie opróżniliśmy.
Alicya, uspokojona temi słowy, podziękowała Cypryanowi wdzięcznem spojrzeniem.
Pan Watkins dość już nacieszył się swym kamieniem i zwracając się do Cypryana, rzekł wyniośle tonem majestatycznym.
— Panie Méré, oddałeś mi wielką usługę i niewiem czem się za nią wywdzięczę.
Serce Cypryana poczęło bić mocno.
Czem wywdzięczyć? O, pan Watkins posiadał na to dobry środek. Czy mu tak trudno przypomnieć sobie przyrzeczenie dane przed wyjazdem, że kto mu wróci klejnot, temu odda rękę córki swej, a czyż go mu nie wrócił, chociaż nie w Transwaalu go znalazł?
Cypryan mówił do siebie, za dumny wypowiedzieć słowa te głośno. Zresztą pewnym był, że pan Watkins o przyrzeczeniu sam sobie przypomni.
Tymczasem fermer sprawy tej wcale nie poruszył, tylko pożegnał zimno Cypryana i dał znak córce, aby za nim udała się do domu.
Matakita naturalnie zaraz uwolniono. Nie wiele jednakże brakło, aby biedak przepłacił życiem szczególny apetyt strusia.
Dzięki szczęśliwemu trafowi ocalał w ostatniej chwili.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Juliusz Verne i tłumacza: anonimowy.