Han z Islandyi/Tom III/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Han z Islandyi |
Podtytuł | Powieść historyczna |
Wydawca | Biesiada Literacka |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Drukarnia Synów St. Niemiry |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tytuł orygin. | Han d’Islande |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Musimy się cofnąć o dzień i przenieść do Skongen, dokąd, podczas gdy powstańcy wychodzili z kopalni ołowiu Apsyl-Corh, przybył pułk muszkieterów, który już widzieliśmy w marszu.
Po wydaniu rozkazów co do rozmieszczenia żołnierzy, baron Voethaun, pułkownik muszkieterów, miał już przestąpić próg przeznaczonego mu na kwaterę domu w pobliżu bramy miejskiej, kiedy nagle ciężka ręka spoczęła na jego ramieniu. Odwrócił się zdziwiony.
Przed nim stał człowiek nizkiego wzrostu, z twarzą zasłoniętą szerokiemi skrzydłami kapelusza tak, że zaledwie można było dostrzedz jego kędzierzawą i rudą brodę. Był on starannie otulony szarym płaszczem, który, sądząc z resztek kaptura, jakie na nim wisiały, był zapewne habitem pustelnika. Z pod płaszcza wyglądały tylko jego ręce w wielkich rękawicach.
— Czego chcesz, u dyabła, mój zuchu? — zapytał opryskliwie pułkownik.
— Pułkowniku muszkieterów munckholmskich — przemówił nieznajomy nagląco —pójdź za mną na chwilę, mam ci dać ważną radę.
Baron wysłuchał dziwnego wezwania nie bez zdziwienia, lecz nie ruszył się z miejsca.
— Bardzo ważną radę, pułkowniku — powtórzył człowiek w wielkich rękawicach.
Natarczywość ta zdecydowała barona Voethauna. W czasie niespokojnym i ze względu na zadanie, jakie miał spełnić, nie mógł lekceważyć żadnej wskazówki.
— Chodźmy więc! — rzekł.
Mały człowiek szedł przed nim, a gdy się znaleźli za miastem, zatrzymał się.
— Pułkowniku — zapytał — czy chcesz za jednym zamachem wytępić wszystkich buntowników?
Pułkownik zaczął się śmiać.
— Byłby to wcale niezły początek kampanii — odpowiedział wesoło.
— Każ zatem urządzić zasadzkę żołnierzom twoim w wąwozach Czarnego Słupa. Bandy rokoszan będą tam obozowały tej nocy. Po pierwszym wystrzale, rzuć się na nich ze swoimi ludźmi. Zwycięztwo będzie łatwe.
— Rada bardzo dobra, mój zuchu i dziękuję ci za nią. A skądże wiesz o tem, co mówisz?
— Gdybyś mnie znał, pułkowniku, zapytałbyś wtedy, czy mógłbym o tem nie wiedzieć.
— Któż ty jesteś?
Mały człowiek tupnął nogą gniewnie.
— Nie przyszedłem tutaj, aby ci się przedstawić! — zawołał.
— Nie lękaj się niczego. Ktokolwiek jesteś, usługa, jaką nam oddajesz, będzie dla ciebie obroną. A możeś sam należał do buntowników?...
— Nie chciałem łączyć się z nimi.
— Po cóż więc ukrywasz swoje imię, skoro jesteś wiernym poddanym króla?
— Co cię to obchodzi?
Pułkownik chciał zaczerpnąć więcej jeszcze objaśnień od tego szczególnego doradcy.
— Powiedz mi — rzekł — czy to prawda, że tymi rozbójnikami dowodzi głośny Han z Islandyi?
— Han z Islandyi? — powtórzył mały człowiek dziwnie głos zmieniając.
Baron wypytywał w dalszym ciągu, lecz nieznajomy odpowiadał mu tylko śmiechem, do ryku potwornego podobnym. Na zapytanie, co do siły i przywódców górników, otrzymał szorstką, niemal brutalną odpowiedź:
— Pułkowniku muszkieterów manckholmskich, oznajmiłem ci wszystko, co oznajmić miałem. Powtarzam: urządź dziś w wąwozie Czarnego Słupa zasadzkę, a wytępisz wszystkich buntowników.
— Nie chcesz wymienić swego nazwiska, pozbawiasz się przeto wdzięczności królewskiej; słusznem jest jednak, żeby baron Voethaun wynagrodził ci usługę, jaką mu oddajesz.
Mówiąc to, pułkownik rzucił swoją sakiewkę przed nogi małego człowieka.
— Pułkowniku — rzekł nieznajomy — schowaj swoje złoto. Ja go nie potrzebuję.
A pokazując worek, zawieszony u swego pasa, mówił dalej:
— Gdyby trzeba było nagrody za zabicie tych ludzi, w takim razie oto złoto, pułkowniku, którebym ci dał jako zapłatę za ich krew.
Zanim pułkownik ochłonął ze zdumienia, w jakie go wprowadziły zagadkowe słowa tajemniczej istoty, nieznajomy zniknął.
Baron Voetbaun udał się z powrotem do miasta, zapytując sam siebie, czy można było wierzyć nieznajomemu? W chwili, kiedy wchodził do domu, wręczono mu list, opatrzony pieczęcią wielkiego kanclerza. Było to istotnie polecenie hrabiego Ahlefelda, w którem pułkownik, ze zdziwieniem łatwem do pojęcia, znalazł tę samą radę, jakiej mu udzielił u bram miasta tajemniczy człowiek w wielkich rękawicach.