Heidi/Rozdział jedenasty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Heidi |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1934 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przez cały czas, który babunia spędziła we Frankfurcie, siadała ona po obiedzie przy śpiącej Klarze, zaś panna Rottenmeier znikała tajemniczo, spragniona widocznie wypoczynku. Nie trwało to jednak długo. Babunia wstawała z fotela, brała Heidi do siebie, dając jej różne zatrudnienia i rozmawiając z nią. Przywiozła kilka małych laleczek, ponieważ zaś posiadała dużo skrawków i płatków o świetnych barwach, pokazała Heidi, jak ma szyć sukienki i fartuszki, a dziewczynka pojęła w mig tę sztukę. Umiejąc czytać, czytywała teraz babuni historyjki, które były dla niej zawsze nowe i coraz to milsze. Przeżywała sama losy osób tam opisanych, weszła z nimi w stosunki bardzo bliskie i radosne. Mimo to jednak nie była Heidi wesołą, a oczy jej przestały się śmiać.
Nadszedł ostatni tydzień bytności babuni. Wezwała do siebie dziewczynkę, gdyż właśnie Klara spała. Gdy Heidi weszła z książką pod pachą, babunia skinęła, by podeszła blisko do niej, odłożyła książkę na bok i rzekła:
— Powiedz mi, drogie dziecko, czemu nie jesteś wesoła? Czy masz ciągle jeszcze to samo zmartwienie?
— Tak! — skinęła głową.
— Wszakżeś się wywnętrzyła przed Bogiem?
— Tak!
— I modlisz się, jak sądzę, codziennie, prosząc, by wszystko się zmieniło na dobre i byś była wesoła?
— O nie. Już się nie modlę wcale.
— Cóż to, Heidi? Co mówisz? Dlaczego się nie modlisz, dziecko?
— To na nic! Bóg wcale nie dosłyszał mojej modlitwy, a wiem dlaczego! — i dodała z niejakiem podnieceniem: — Co wieczór modli się w całym Frankfurcie tylu ludzi, że rady sobie z nimi dać nie może i, oczywiście, nie słyszał mnie.
— Jesteś tego pewna, Heidi?
— Modliłam się przez dobry tydzień, prosząc ciągle o to samo, a wszystko zostało po dawnemu.
— Mylisz się, dziecko! Bóg jest dla nas dobrym ojcem i wie dobrze, czego nam trzeba, chociaż my sami o tem nie wiemy. Jeśli się domagamy czegoś, co dla nas nie jest korzystne, odmawia tego, dając rzecz lepszą, oczywiście, gdy się modlimy wytrwale i gorąco, a nie uciekamy od niego zaraz i tracimy zaufanie. To, o coś prosiła, nie jest, widać, narazie dobre dla ciebie. Nie bój się, on dobrze słyszał, słyszy wszystkich ludzi całego świata odrazu, a to dlatego, że jest Bogiem, nie zaś człowiekiem, jak ty i ja. Pomyślał sobie: Heidi otrzyma to, o co prosi, ale dopiero wówczas gdy to będzie dla niej dobre i uszczęśliwi ją. Jeśli bowiem przychylę się do jej prośby, a ona spostrzeże później, że byłoby lepiej, gdybym jej nie wysłuchał, wówczas zacznie płakać, narzekając, żem jej dał coś, co nie jest tak dobre, jak sądziła. Patrzył na ciebie z góry, czy się modlisz żarliwie, codziennie, z zaufaniem, a tyś uciekła, zapominając o nim zupełnie. Nie słysząc czyjegoś głosu, w tłumie zanoszących modły, zapomina Bóg o tym człowieku i zostawia go własnym losom. Jeśli zaś potem człowiek narzeka, że mu nie pomógł, nie lituje się, ale powiada: Wszakże sam uciekłeś ode mnie! Czy chcesz, Heidi, by się tak z tobą stało? Radzę ci, proś zaraz Boga o przebaczenie tej ucieczki, módl się codziennie z zaufaniem, a zobaczysz, że uczyni wszystko, co trzeba, ty zaś odzyskasz wesołość i swobodę.
Heidi wysłuchała z uwagą, biorąc sobie do serca każde słowo babuni, do której miała pełne zaufanie.
— Pójdę zaraz, będę prosiła Boga o przebaczenie i nigdy już o nim nie zapomnę! — rzekła ze skruchą.
— Dobrze uczynisz, dziecko! Bóg ci dopomoże niezawodnie, gdy czas będzie na to, bądź pewna! — pochwaliła ją babunia, ona zaś pobiegła natychmiast do swego pokoju i jęła gorąco przepraszać Boga za to, że o nim zapomniała, błagając, by jej nie opuszczał.
Nadszedł dzień odjazdu, nader smutny, zarówno dla Klary, jak Heidi. Babcia umiała go wprawdzie przemienić w dzień uroczysty, tak że się o smutku zapomniało, ale gdy dobrą staruszkę uniósł pojazd, zapadła w całym domu cisza zupełna i opustoszało wszystko, tak jak gdyby życie uleciało na zawsze. Siedziały obie do samego wieczora zadumane, nie wiedząc, co robić i co teraz nastąpi.
Nazajutrz po lekcji znalazły się znowu razem, a Heidi zaproponowała:
— Przeczytam ci coś, Klarciu, czy chcesz?
Klara rada była temu zawsze. Ale czytanie nie trwało długo. Heidi zaczęła historję o umierającej babce i zaraz wydała rozpaczliwy okrzyk:
— Ach! Babka umarła!
Zaczęła łkać gwałtownie. Wszystko bowiem, co czytała, było dla niej przeżyciem osobistem.
— Umarła, umarła, nie dostawszy ani jednej bułki, a ja jej przynieść teraz już nie mogę!
Klara starała się wytłumaczyć płaczącej, że jest tu mowa o całkiem innej babce. Powiodło się to po dość długiem perswadowaniu, ale chociaż dziewczynka uwierzyła wkońcu, płakała dalej, na myśl, że babka może umrzeć podczas jej, tak długiej, nieobecności, a dziadek także, i że gdy kiedyś wróci, po latach, na hali będzie pusto, cicho i zostanie sama jedna na świecie, pozbawiona wszystkich, których kochała.
Panna Rottenmeier weszła tymczasem do pracowni, słuchała przez czas pewien, jak Klara stara się uspokoić Heidi, gdy jednak dziewczynka łkała dalej, przystąpiła z oznakami niecierpliwości i rzekła surowo:
— Adelajdo! Jeśli rozpłaczesz się raz choćby jeszcze przy czytaniu jakiejś historyjki, zabiorę ci książkę i nie oddam wcale.
To wywarło wrażenie. Heidi umilkła, blednąc z przerażenia. Książka była jej największym skarbem. Otarła co prędzej oczy i zaczęła tłumić łkanie, tak by go nie było słychać. Odtąd nie płakiwała nigdy przy czytaniu czegokolwiek. Sprawiało jej jednak dużo trudności owo tłumienie łez i okrzyków, wykrzywiała się niemiłosiernie, tak że Klara pytała:
— Heidi, cóż to za miny? Nie widziałam jeszcze czegoś takiego!
Miny nie sprawiały hałasu, uchodziły baczności panny Rottenmeier, a gdy dziewczynka otrząsła się z ataku smutku, wszystko wracało znowu na czas pewien do równowagi. Heidi straciła całkiem apetyt, nie jadła teraz nic, a schudła i pobladła tak, że Sebastjan patrzeć nie mógł na to. Podając najsmaczniejsze potrawy, stale odsuwane przez nią, pochylał się, szepcąc:
— Panienko! Proszę brać, to doskonałe! Nie tyle! Całą łyżkę! Jeszcze jedną!
Udzielał jej różnych ojcowskich rad, ale nie pomagały wcale. Heidi przestała niemal całkiem jadać, a gdy kładła się wieczór spać, stawało jej zaraz przed oczyma wszystko, co zostawiła w domu. Płakała cichutko, tęskliwie, tuląc twarz do pościeli, by nikt nie usłyszał.
Czas płynął. Heidi nie wiedziała wcale, czy jest wiosna, czy zima, gdyż mury i okna miały ciągle ten sam wygląd, a na świat wyjeżdżała wtedy tylko, gdy Klara czuła się wyjątkowo zdrową. Przejeżdżki te trwały jednak zawsze bardzo krótko, gdyż chora dalszych wycieczek nie znosiła. To też nie wydostawały się nigdy z pośród murów i kamiennych ulic. Powóz zawracał rychło, toczył się zwolna szerokiemi, pięknemi bulwarami, gdzie nie było wysokiej trawy, kwiatków leśnych, gór, ni jodeł. Pożądanie zobaczenia tych znanych zdawna rzeczy wzmogło się w niej do tego stopnia, że starczyło słowa przypomnienia w historyjkach czytanych, a następował zaraz atak bólu, z którym musiała walczyć ciężko. Tak przeminęła jesień, zima, słońce jaskrawić zaczęło białą ścianę przeciwległego domu, a Heidi dumała o tem, że Pietrek wodzi już zapewne kozy na paszę, że żółte kwiatki lśnią w słońcu, a każdego wieczora góry płoną krwawą poświatą. Siedząc w kątku pokoju, zakrywała twarz dłońmi, nie chcąc patrzeć na oświeconą ścianę kamienicy. Siedziała tak długo, nieraz bez ruchu, walcząc z tęsknotą i czekając na wezwanie Klary, by przyszła do niej.