Hektor Servadac/Część I/Rozdział XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Hektor Servadac
Podtytuł Przygody w podróży po światach słonecznych
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1878
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Hector Servadac
Źródło Skany na commons:
cz.I i cz.II
Inne Cała część I
Indeks stron

ROZDZIAŁ XIV.

Wykazujący pewne naprężenie w stosunkach międzynarodowych i doprowadzający do plątaniny jeograficznej.



Galiota szybko przybiła do brzegu i Anglicy mogli wyczytać na jej przodzie napis: Dobryna.
Zagłębienie w skale tworzyło w południowej części wysepki rodzaj zatoki, mogącej pomieścić nie więcej nad cztery łodzie rybackie; ale dla galioty tworzyło to przystań wystarczającą, a nawet bezpieczną, byle tylko nie wzmógł się wiatr wschodnio - południowy. Wpłynęła więc w zatokę. Zapuszczono kotwicę, i wkrótce łódź o czterech wioślarzach z hrabią i kapitanem Servadac przybiła do lądu.
Brygadyer Murphy i major Oliphant, sztywni i nadęci, czekali z powagą.
Hektor Servadac, prędki jako Francuz, pierwszy przemówił do nich.
— O, panowie! — zawołał — Bogu niech będzie chwała! Panowie, tak jak my, uniknęliście klęski! szczęśliwi jesteśmy, że możemy uścisnąć dłonie dwóm istotom do nas podobnym!
Oficerowie angielscy nie postąpili ani kroku, nie zrobili nawet żadnego poruszenia.
— Ale — zaczął znowu Hektor Servadac, nie dostrzegając bynajmniej tej wyniosłej sztywności — czy macie wiadomości z Francyi, z Anglii, z Europy? Gdzie się zatrzymał fenomen? Czy macie stosunki z ojczyzną? Czy...
— Do kogo mamy honor mówić? — zapytał brygadyer Murphy, poprawiając się tak by nie stracić ani cala ze swego wzrostu.
— To słuszna — rzekł kapitan Servadac, nieznacznie ruszywszy ramionami — nie byliśmy jeszcze sobie przedstawieni.
Potem, zwróciwszy się do swego towarzysza tak samo oziębłego jak dwaj brytańscy oficerowie, powiedział:
— Hrabia Timaszew.
— Major sir John Temple OIiphant — odrzekł brygadyer, przedstawiając swego kolegę.
Dwaj przedstawieni ukłonili się sobie.
— Kapitan sztabu głównego Hektor Servadac — rzekł teraz hrabia.
— Brygadyer Henage Finch Murphy — odpowiedział z powagą major Oliphant.
Nowe ukłony dwóch zaprezentowanych.
Prawa etykiety ściśle zostały zachowane. Teraz można było rozmawiać bez narażenia się.
Rozumie się, że wszystko to powiedziane było po francusku, to jest w języku zarówno znanym Anglikom i Rosyanom, z czego ziomkowie kapitana Servadac wyprowadzają wniosek, że nie mają potrzeby uczyć się ani angielskiego ani rossyjkiego języka
Brygadyer Murphy, zrobiwszy znak ręką, poprzedził swych gości, za którymi szedł major Oliphant i wprowadził do pokoju, który zajmował ze swoim kolegą. Był to rodzaj kazematy, wykutej w skale, ale której nie zbywało na pewnym komforcie. Wszyscy usiedli i rozmowa mogła pójść regularnym trybem.
Hektor Servadac, którego zirytowało tyle ceremonij, pozostawił rozpoczęcie jej hrabiemu. Ten zaś, pojmując że Anglicy uznają za niebyłe wszystko, co się powiedziało przed zaprezentowaniem się wzajemnem, rozpoczął ab ovo.
— Zapewne wiadomo panom — powiedział — że kataklizm, którego przyczyn nie mogliśmy jeszcze dociec, miał miejsce w nocy z 31go grudnia na 1 stycznia. Widząc co pozostało z terytoryum, które zajmowaliście przedtem, nie ulega wątpliwości, że gwałtownie odczuliście wstrząśnienie.
Dwaj oficerowie ruchem i skinieniem głowy dali do zrozumienia, że tak jest.
— Towarzysz mój, kapitan Seivadac — ciągnął hrabia dalej — także w wysokim stopniu doznał jego skutków. W charakterze oficera głównego sztabu wysłany na wybrzeże Algieryi...
— Sądzę, że to francuska kolonia... — rzekł major Oliphant, na pół przymrużając oczy.
— Najzupełniej francuska — odrzekł sucho kapitan Servadac.
— Było to u ujścia Chelifu — ciągnął dalej flegmatycznie hrabia, — tam, podczas tej złowrogiej nocy, część stałego lądu afrykańskiego nagle przeistoczyła się w wyspę, a reszta, jak się zdaje zupełnie znikła z powierzchni kuli ziemskiej.
— A! — zawołał brygadyer Murphy, tym tylko wykrzyknikiem okazując swe zdziwienie.
— A pan, hrabio — zapytał major Oliphant czy mogę wiedzieć gdzieś się pan znajdował podczas tej złowrogiej nocy?
— Na morzu, panie, na pokładzie mojej galioty i poczytuję za cud to żeśmy nie zginęli.
— Możemy tylko powinszować tego panu — odrzekł brygadyer Murphy. Hrabia mówił dalej:
— Gdy traf sprowadził mnie na brzeg algierski, ucieszyłem się, znalazłszy na nowej wyspie kapitana Servadac, jak również i jego ordynansa Ben-Zufa.
— Ben?... — powtórzył major Oliphant.
— Zufa! — dorzucił kapitan Servadac.
— Ponieważ kapitanowi Servadac — mówił dalej hrabia — pilno było zasięgnąć jakichkolwiek wiadomości, więc przeniósł się na Dobrynę. Potem zwróciwszy się ku dawnemu wschodowi, staraliśmy się rozpoznać co pozostało z kolonii algierskiej... nie pozostało nic.
Brygadyer Murphy ruszył lekko wargami, jakby chciał dać tem do zrozumienia, że kolonia już dla tego samego, że była francuską, nie mogła przedstawiać należytej solidarności. Hektor Servadac, dostrzegłszy to, podniósł się nieco by mu odpowiedzieć, ale powstrzymał się.
— Klęska była ogromną, moi panowie — ciągnął hrabia dalej. — Na całej wschodniej części morza Śródziemnego nie znaleźliśmy żadnego śladu dawnego lądu; ani Algieryi, ani Tunisu, wyjąwszy jednego punktu, a mianowicie skały, wynurzającej się z wód koło Kartaginy i zawierającej grobowiec króla francuskiego...
— Ludwika IX, jak sądzę — rzekł brygadyer.
— Więcej znanego pod nazwą Ludwika świętego, panie! — dorzucił kapitan Servadac, na co brygadyer Murphy ruszył lekko ramionami i pobłażliwie uśmiechnął się.
Dalej hrabia opowiedział, że galiota popłynęła na południe aż do zatoki Gabes, że morze Saharskie nie istniało już, co dwaj Anglicy zdawało się, iż znajdowali całkiem naturalnem, ponieważ był to utwór francuski; że nowy brzeg, dziwnego składu, wystąpił z wód przed wybrzeżem tripolitańskiem, że ciągnie się ku północy wzdłuż dwunastego stopnia, prawie do Malty.
— Ta zaś angielska wyspa — pośpieszył dodać kapitan Servadac — ta Malta ze swojem miastem, swoją Goulette, swemi fortyfikacyami, swemi żołnierzami, swoimi oficerami i swoim gubernatorem także poszła połączyć się w otchłani z Algieryą.
Czoła dwóch Anglików zasępiły się na chwilę, ale prawie natychmiast rysy ich wyraziły powątpiewanie względem tego co powiedział oficer francuski.
— Trudno przypuścić takie bezwzględne pochłonięcie — zauważył brygadyer Murphy.
— Dla czego? — zapytał kapitan Servadac.
— Malta jest wyspą angielską — odrzekł major Oliphant — i jako taka...
— Znikła tak dobrze, jak gdyby była chińską ! — odparł kapitan Servadac.
— Możeście panowi popełnili błąd w swych spostrzeżeniach podczas żeglugi galioty.
— Nie moi panowie — odrzekł hrabia — żaden błąd nie był popełniony, a trzeba ustąpić wobec widocznego faktu. Anglia niewątpliwie ma wielki udział w klęsce. Nie tylko wyspa Malta nie istnieje, ale nowy kontynent zamknął zupełnie morze Śródziemne. Gdyby nie wąska ciaśnina, w jednym tylko punkcie przerywająca prostą linię, nigdy nie zdołalibyśmy dostać się do was. Na nieszczęście sprawdzono, że jeżeli nic nie pozostało z Malty, to również nie wiele pozostało z wysp Jońskich, które od kilku lat właśnie powróciły pod protektorat angielski!
— A nie sądzę — dodał kapitan Servadac — ażeby lord wielki kanclerz, naczelnik panów, miał powód do winszowania sobie tej katastrofy.
— Lord kanclerz, nasz naczelnik? — odpowiedział brygadyer Marphy, z miną jak gdyby nie rozumiał co się do niego mówi.
— Tak samo jak panowie nie macie czego sobie winszować — dodał kapitan Servadac — żeście zostali w Korfu.
— Korfu?... — odrzekł major Oliphant. — Pan kapitan wyraźnie powiedział Korfu?
— Tak jest! Kor fu! — powtórzył Hektor Servadac.
Dwaj Anglicy, naprawdę z zdziwieni, przez chwilę milczeli, zapytując sami siebie do czego zmierza oficer francuski, ale zdziwienie ich stało się jeszcze większem, gdy hrabia zapytał czy dawno mieli wiadomości z Anglii, otrzymane bądź przez statek angielski, bądź telegrafem podmorskim.
— Nie, panie hrabio, lina podmorska przerwała się — odpowiedział brygadyer Murphy.
— Więc może macie komunikacyę za pomocą telegrafów włoskich?
— Włoskich? — powtórzył major Oliphant. — Zapewne chcesz pan powiedzieć hiszpańskich?
— Włoskich, czy hiszpańskich — odparł kapitan Servadac — mniejsza o to, moi panowie, czy mieliście wiadomości ze stolicy Brytanii?
— Żadnych nie mieliśmy — odrzekł brygadyer Murphy. — Ale jesteśmy spokojni, to nie długo potrwa ...
— Chybaby już nie było stolicy! — rzekł z powagą kapitan Servadac.
— Nie było stolicy?
— Co musi stać się, jeżeli nie ma Anglii!
— Nie ma Anglii!
Brygadyer Murphy i major Oliphant podnieśli się mechanicznie, jak gdyby poruszeni sprężyną.
— Zdaje mi się — rzekł brygadyer Murphy — że pierwej aniżeli Anglia, Francya... sama...
— Francya może lepiej trzymać się, ponieważ jest częścią stałego lądu! — odparł kapitan Servadac, zapalając się.
— Lepiej aniżeli Anglia?...
— Anglia jest tylko wyspą i bardzo rozluźnionego składu; mogła więc całkiem zaginąć!
Mogła nastąpić scena. Dwaj Anglicy już się prostowali, a kapitan Servadac był zdecydowany nie ustępować.
Hrabia próbował załagodzić przeciwników, których roznamiętniała prosta kwestya narodowości, ale nie udało mu się.
— Panowie — powiedział chłodno kapitan Servadac — sądzę, że spór ten skorzysta na tem, gdy prowadzić się będzie na otwarte m powietrzu. Panowie jesteście tu u siebie... ale gdybyście zechcieli wyjść...
Hektor Servadac opuścił pokój, a za nim wyszli bezzwłocznie dwaj Anglicy i hrabia. Wszyscy zebrali się na płaszczyźnie, tworzącej wyższą część wyspy; miejscowość tę kapitan w myśli wystawiał sobie jako terytoryum neutralne.
— Panowie — rzekł natenczas kapitan Servadac, zwracając się do dwóch Anglików — pomimo, że Francya jest zubożona od czasu jak utraciła Algieryę, zawsze jednak jest jeszcze w możności dania odpowiedzi na prowakacye, bez względu na to zkąd one pochodzą! Otóż ja, oficer francuski, mam honor reprezentować na tej wysepce Francyę, z tego samego tytułu, z jakiego panowie reprezentujecie Anglię.
— A to wybornie! — odrzekł brygadyer Murphy.
— I nie zniosę...
— Ani ja — wtrącił major Oliphant.
— A ponieważ jesteśmy tu na gruncie neutralnym...
— Neutralnym?... — zawołał brygadyer Murphy. — Pan jesteś tu na gruncie angielskim.
— Angielskim?
— Tak jest, na gruncie, który okrywa sztandar angielski.
I brygadier wskazał na sztandar zjednoczonych królestw, powiewający na najwyższym szczycie wyspy.
— Ba! — odparł ironicznie kapitan Servadac. — Ponieważ podobało się panom umieścić ten sztandar po katastrofie...
— Był tam przedtem.
— Sztandar protektoratu, a nie posiadania, moi panowie.
— Protektoratu! — wykrzyknęli oba Anglicy.
— Panowie, — rzekł Hektor Servadac, uderzając nogą w ziemię, wysepka ta jest wszystkiem co pozostało z terytoryum rzeczypospolitej reprezentacyjnej, co do której Anglia posiadała tylko prawo protekcyi.
— Rzeczypospolitej! — powtórzył brygadier Murphy, ogromnie rozwarłszy oczy.
— I jeszcze, — ciągnął dalej kapitan Servadac prawo to do wysp Jońskich było bardzo sporne, dziesięć razy tracone, dziesięć razy odzyskiwane!
— Wysp jońskich? — zawołał major Oliphant.
— A tu, w Korfu...
— Korfu?
Zdumienie obu Anglików było tak wielkie, że hrabia, dotąd bardzo obojętny, pomimo że był usposobiony wziąć stronę oficera sztabu głównego, uznał iż wypada wdać się w ten spór. Miał więc zwrócić się do brygadyera Murphy, gdy ten spokojniejszym tonem rzekł do kapitana Servadaca:
— Nie powinienem pozostawiać pana dłużej w błędzie, którego przyczyny nie mogę odgadnąć. Pan jesteś tu na ziemi będącej angielską na mocy prawa zawojowania i posiadania w r. 1704, prawa, które zostało zatwierdzone przez traktat utrechtski. Prawda, że kilkakrotnie Francya i Hiszpania próbowały zaprzeczać mu w r. 1727, 1779, 1782, ale się to im nie powiodło. Więc pan tu, na tej wysepce jesteś tak dobrze w Anglii, jak gdybyś był na placu Trefalgar w Londynie.
— Więc nie jesteśmy w Korfu, stolicy wysp Jońskich? — zapytał hrabia, tonem głębokiego zdumienia.
— Nie, panowie, — odrzekł brygadier Murphy. Tu, jesteście panowie na Gibraltarze.
Gibraltar! wyraz ten zadźwięczał w uszach hrabiego i oficera głównego sztabu jak piorun. Sądzili, że są w Korfu, na wschodnim krańcu morza śródziemnego, a byli w Gibraltarze, na krańcu zachodnim, pomimo że Dobryna, podczas całej swej podróży nie żeglowała w kierunku odwrotnym.
Był to więc fakt nowy, z którego należało wyprowadzić wnioski. Hrabia zamierzał właśnie uczynić to, gdy uwagę jego zwróciły krzyki. Odwrócił się i ku wielkiemu swemu zdziwieniu ujrzał majtków z Dobryny kłócących się z żołnierzami angielskimi.
Jaki był powód tej awantury? Poprostu kłótnia majtka Panofki z kapralem Pim. A o co poszło? O to, że bomba, rzucona z działa, rozbiwszy pancerz na galiocie, zarazem stłukła fajkę Panofki — nie bez tego by mu trochę nie zawadzić o nos, który być może iż był nieco dłuższy jakby wypadało na nos zwyczajny.
Otóż podczas gdy hrabia i kapitan Servadac doznawali niejakiej trudności w porozumieniu się z oficerami angielskimi, ludzie z Dobryny zabierali się do bójki z załogą wyspy.
Naturalnie, że Hektor Servadac wziął stronę Panofki, za co otrzymał taką odpowiedź od majora Oliphanta, że Anglia nie jest odpowiedzialną za swoje pociski, że było to winą majtka, że majtek ten podczas przelotu bomby znajdował się tam, gdzie nie powinienby znajdować się, że gdyby miał nos zadarty, toby to się nie wydarzyło i t. d.
Usłyszawszy to hrabia, pomimo swej zimnej krwi, począł gniewać się i po wymianie kilku dumnych wyrazów z dwoma oficerami, dał swym ludziom rozkaz do powrotu.
— Zobaczymy się jeszcze z panami! — rzekł kapitan Servadac do dwóch Anglików.
— Jak się panu spodoba! — odrzekł major Oliphant.
Wobec tego nowego fenomenu który umieszczał Gibraltar tam, gdzie według jeografii, powinno było znajdować się Korfu, hrabia i kapitan mogli mieć jedną tylko myśl: popłynąć do Francyi.
Dla tego też Dobryna bezzwłocznie wyszła pod żagle, a we dwie godziny potem nie było już widać ani śladu tego co pozostało po Gibraltarze.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.