Hektor Servadac/Część I/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Juljusz Verne
Tytuł Hektor Servadac
Podtytuł Przygody w podróży po światach słonecznych
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1878
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Hector Servadac
Źródło Skany na commons:
cz.I i cz.II
Inne Cała część I
Indeks stron

ROZDZIAŁ XV.

W którym toczą się rozprawy, dla dojścia do prawdy, będącej może niedaleko.



Pierwsze godziny żeglugi użyte były na zastanowienie się nad wynikami nocnego i niespodziewanego faktu, który się teraz ujawnił. Jeżeli nie mogła być wyprowadzoną z niego cała prawda, to przynajmniej hrabia, kapitan i porucznik Prokop wedrą się głębiej w tajemnicę dziwnego swego położenia.
Bo w samej rzeczy, o czem wiedzieli teraz stanowczo? O tem, iż Dobryna wypłynąwszy z wyspy Gurbi, to jest z pod pierwszego stopnia długości, zatrzymaną została pod trzynastym stopniem. Stanowiło to razem przestrzeń piętnastu stopni. Dodając do tego długość ciaśniny, która pozwoliła im przeprawić się przez ląd nieznany, razem około półczwarta stopnia; z dodaniem przestrzeni oddzielającej drugą konczynę tej ciaśniny od Gibraltaru, prawie cztery stopnie, — dalej wreszcie przestrzeni oddzielającej Gibraltar od wyspy Gurbi, siedm stopni, czyniło to razem dwadzieścia dziewięć stopni.
Więc wypłynąwszy z wyspy Gurbi i powróciwszy do punktu wyjścia, posuwają się po jednej i tej samej linii równoległej, czyli innemi słowami, zakreśliwszy całe koło. Dobryna opłynęła mniej więcej dwadzieścia dziewięć stopni.
Otóż, licząc ośmdziesiąt kilometrów na stopień, czyniło to razem dwa tysiące trzysta dwadzieścia kilometrów.
Jeżeli na miejscu Korfu i wysp Jońskich żeglarze Dobryny znaleźli Gibraltar, znaczyło to, że reszta kuli ziemskiej, obejmująca trzysta trzydzieści jeden stopień, zupełnie brakowało. Przed katastrofą, udając się do Malty i Gibraltaru w kie runku wschodnim, trzeba było przepływać długą wschodnią połowę morza Śródziemnego, kanał Suezki, morze Czerwone, Ocean Indyjski, Spokojny i Atlantycki. Zamiast tej ogromnej drogi, nowa ciaśnina, długa na sześćdziesiąt kilometrów, doprowadzała do Gibraltaru.
Tak obrachował porucznik Prokop i uwzględniając wszelkie możebne błędy, było to dostatecznie prawdopodobnem dla utworzenia podstawy do ogółu wywodów.
— A zatem — rzekł kapitan Servadac, — z tego że Dobryna powróciła do punktu, z którego wypłynęła, nie zmieniając kierunku, wypadałoby wnioskować, że sferoid ziemski nie miałby więcej nad dwa tysiące trzysta dwadzieścia kilometrów obwodu!
— Tak jest, — odrzekł porucznik Prokop, — co zmniejszyłoby jego średnicę do siedmiuset czterdziestu kilometrów, to jest byłaby ona szesnaście razy mniejszą, aniżeli przed katastrofą ponieważ liczyła wówczas dwanaście tysięcy siedmset dziewięćdziesiąt dwa kilometry. Nie ulega wątpliwości, że objechaliśmy dokoła to co pozostało z kuli ziemskiej.

— To wytłumaczyłoby nam wiele szczególnych fenomenów, które obserwowaliśmy dotąd, — rzekł hrabia. — Otóż na sferoidzie takich rozmiarów ciężkość musi być bardzo zmniejszoną i pojmuję nawet, że jego ruch rotacyjny na osi został przyspieszony w ten sposób, że przestrzeń czasu między dwoma wschodami słońca obejmuje wszystkiego dwanaście godzin. Co do nowej orbity, jaką opisuje dokoła słońca...

Tu hrabia zatrzymał się, nie wiedząc jak związać ten fenomen ze swoim nowym systemem.

— No i cóż, panie hrabio? — zapytał kapitan Servadac, — co do tej nowej orbity?...

— Jakie jest twoje zdanie o tem, Prokopie? — odrzekł na to hrabia, zwracając się do porucznika.

— Ojcze, — odrzekł Prokop — znam tylko jeden sposób wytłumaczenia zmiany orbity!

— A ten jest?... — zapytał kapitan Servadac ze szczególnym ożywieniem, jak gdyby przeczuwał, co odpowie porucznik.

— Tem jest przypuszczenie, — odrzekł Prokop, — że część ziemi oddzieliła się, zabierając z sobą część atmosfery i przebiega świat słoneczny po orbicie, która nie jest orbitą ziemi.

Po tem wyjaśnieniu hrabia, kapitan Servadac i porucznik Prokop przez kilka chwil pozostawali w milczeniu. Głęboko przerażeni, zastanawiali się teraz nad nie dającemi się obliczyć rezultatami tego nowego stanu rzeczy. Jeżeli naprawdę ogromny kawał oderwał się od kuli ziemskiej, to dokąd on dążył? Jaką jest jego teraźniejsza linia eliptyczna? Na jakąż odległość od słońca zapędzi się? Jak długim będzie obrot jego dokoła przyciągającego punktu! Czy będzie pędził, tak jak komety, przez setki milionów lat w przestrzeni, lub czy też wkrótce przyciągnięty zostanie do źródła wszelkiego ciepła i światła? Nakoniec czy poziom jego orbity zgadzać się będzie z poziomem ekliptyki i czy można mieć jaką nadzieję, że spotkanie się połączy go znowu kiedyś z kulą ziemską, od której oddzielił się tak gwałtownie?
Kapitan Servadac pierwszy przerwał milczenie, — wykrzyknąwszy jakby mimowolnie:
— Eh! do licha! Wywód pana, porucznika, wyjaśnia wiele rzeczy, ale nie jest dopuszczalnym.
— Dlaczego, kapitanie? — odrzekł porucznik.— Mnie, owszem, zdaje się, iż odpowiada on na wszystkie zarzuty.
— Nie! a przynajmniej jest jeden, którego hipoteza pana nie obaliła.
— Jakiż to? — zapytał Prokop.
— Tylko zrozumiejmy się dobrze, — zaczął kapitan Servadac. — Pan utrzymujesz, że kawał kuli ziemskiej, stawszy się nową asteroidą, unoszącą nas, i obejmującą część kotliny morza Śródziemnego od Gibraltaru do Malty, przebiega wśród światów słonecznych?
— Tak twierdzę.
— Otóż, w takim razie, poruczniku, jakim sposobem wytłumaczysz pan to podniesienie się owego szczególnego lądu, który teraz obejmuje morze i specyalny układ tych wybrzeży? Gdybyśmy byli uniesieni na kawałku kuli ziemskiej, to kawałek ten niezawodnie zachowałby swój układ granitowy, lub wapienny i na powierzchni swej nie przedstawiałby tej mięszaniny mineralnej, której składu poznać nie możemy.
Zarzut ten, zrobiony przez kapitana Servadac teoryi porucznika, był natury poważnej. Bo zresztą można było przypuszczać, że kawał oddzielił się od kuli ziemskiej, unosząc z sobą część atmosfery i część wód Śródziemnego morza, można było nawet przypuszczać, że ruchy jego w przestrzeni i na osi nie były identyczne z ruchami ziemi; ale dlaczego w miejscu urodzajnych wybrzeży, odgraniczających morze Śródziemne od południa, wschodu i zachodu, wznosi się teraz ta stroma ściana, bez śladów roślinności i której sama natura jest nieznaną?
Trudno było porucznikowi Prokopowi odpowiedzieć na tę uwagę i musiał ograniczyć się na tem, że zapewne przyszłość ukrywa wiele rozwiązań, niedostępnych w tej chwili. Co do przyczyny pierwotnej, to ta ciągle jeszcze ukrywała się przed nim. Czy można było przypuszczać, że naprężenie sił wewnętrznych oderwało taki kawał kuli ziemskiej i rzuciło go w przestrzeń? było to bardzo wątpliwem. W tem zadaniu tak skomplikowanem, ileż to jeszcze było rzeczy nieznanych do wykrycia!
— Z tem wszystkiem, — rzekł kapitan Servadac na zakończenie — nie wiele mię obchodzi, że grawituję na nowem ciele niebieskiem, byle tylko Francya grawitowała wraz z nami!
A jednak, jeżeli w samej rzeczy tylko kawałek kuli ziemskiej poruszał się po nowej orbicie i jeżeli ten kawałek miał formę sferoidalną co przypuszczało bardzo szczupłe jego rozmiary, — czyż nie należało się obawiać, że część Francyi nie pozostała na dawnej ziemi? tak samo jak i Anglii. A zresztą ów brak stosunków od sześciu tygodni między Gibraltarem a Zjednoczonem królestwem zdawał się wskazywać, że komunikacya była niemożebną, ani lądem ani morzem, ani pocztą ani telegrafem. W samej rzeczy, jeżeli wyspa Gurbi, jak należało przypuszczać, — zważywszy na ciągłą równość dnia i nocy, — zajmowała równik asteroidy, to dwa bieguny, północny i południowy, musiały się znajdować w równej od wyspy odległości, równającej się połowie obwodu jaki przepłynęła Dobryna podczas swej podróży, tojest około tysiąca stu kilometrów. Tym sposobem biegun arktyczny odległy był od Gurbi na pięćset ośmdziesiąt kilometrów na północy, a biegun antarktyczny na tyleż kilometrów na południu. Owoż, gdy te punkta zanotowane zostały na mapie, to wypadło, że biegun północny nie przekraczał wybrzeża Prowancyi, a południowy znajdował się w pustyni afrykańskiej, na wysokości dwudziestej drugiej paraleli.
A teraz, czy porucznik Prokop miał słuszność, upierając się przy tym nowym systemie? Czy naprawdę kawał został oderwany od kuli ziemskiej? Trudno było to zdecydować. Rozwiązanie tego zadania należało do przyszłości; ale może nie będzie zbyt zuchwałem twierdzenie, że jeżeli porucznik Prokop nie odkrył całej prawdy, to przynajmniej zrobił krok ku niej.
Dobryna znowu znalazła się w warunkach pomyślnej pogody, po za wązką ciaśniną, łączącą dwie kończyny Śródziemnego morza w okolicy Gibraltaru. Wiatr sprzyjał, a przy podwójnem działaniu jego i pary, szybko pożeglowała ku północy.
Mówimy północy, a nie wschodu, ponieważ brzeg hiszpański znikł całkiem, przynajmniej w części między Gibraltarem a Alicante. Ani Almeria, ani przylądek Gata, ani przylądek Palos, ani Kartagena nie zajmowały już miejsca wskazanego im przez geografię. Morze pokryło całą tę część półwyspu hiszpańskiego i galiota musiała posunąć się aż na wysokość Sewilli aby znaleźć znowu, nie brzeg Andaluzyi, ale skałę, podobną do tej, jaką już widziała po za Maltą.
Poczynając od tego punktu, morze zagłębiało się daleko w nowy kontynent, tworząc kąt ostry, którego szczyt powinien był zajmować Madryt. Potem brzeg, wydłużając się ku południowi, wsuwał się znowu w dawniejszą zatokę i zaginał jak szpon, zagrażający wyspom Balearskim.
Uchyliwszy się nieco od swej drogi, aby odszukać ślady tej ważnej grupy wysp, badacze nasi zupełnie niespodziewanie zrobili odkrycie, lub raczej coś znalezli.
Było to 21 lutego. Wybiła godzina ósma rano, gdy jeden z majtków, stojący na straży na przedzie galioty, krzyknął:
— Butelka w morzu!
Butelka ta mogła zawierać cenny dokument, być może dotyczący nowego stanu rzeczy.
Na krzyk majtka, hrabia, kapitan Servadac, porucznik, wszyscy pobiegli na przód statku. Galiota manewrowała tak, by się przybliżyć do sygnalizowanego przedmiotu, który też wkrótce wyłowiono i wciągnięto na pokład.
Nie była to butelka, ale skórzany futerał, w rodzaju tych, jakie się używają do przechowywania okularów średniej wielkości. Przykrywa była starannie dopasowana i zalepiona woskiem i jeżeli futerał ten niedawno wrzucono w morze, to woda nie mogła jeszcze dostać się do wnętrza.
Porucznik Prokop, w obecności hrabiego i oficera głównego sztabu, zbadał starannie futerał. Nie było na nim żadnej cechy fabrycznej. Wosk, sklejający przykrywę, był nienaruszony i zachował odcisk pieczęci, na której znajdowały się dwie litery:

P. R.

Pieczęć została złamana, futerał otwarty i porucznik wydobył z niego papier, który woda morska uszanowała. Była to prosta kartka czworograniasta, wyrwana z pugilaresu i zawierająca te wyrazy, ze znakami zapytania i wykrzyknikami — wszystko pismem wyraźnem, tak zwanym rondem.
„Gallia???
Ab sole 15 lut., odległ.: 59,000 000 m.!
Droga przebyta od stycznia do lutego: 82,000.000 m.
Va bene! All right! Doskonale!!!“
— Co to znaczy? — zapytał hrabia, oglądając papier na wszystkie strony.
— Nic nie pojmuję, — odrzekł kapitan Servadac; ale to pewna, że autor tego dokumentu, ktokolwiek on jest, żył jeszcze 15 lutego, ponieważ dokument wymienia tę datę.
— To widoczna, — odrzekł hrabia.
Dokument ten nie był podpisany. Nic nie wskazało z jakiego miejsca pochodzi. Znajdowały się w nim wyrazy łacińskie, włoskie, angielskie, francuskie — te ostatnie w większej od innych liczbie.
— To nie może być mistyfikacya, — rzekł kapitan Servadac. Dokument ten widocznie nadmienia o nowym porządku kosmograficznym, którego doznajemy skutków! Futerał, w którym był zamknięty, należał do jakiegoś spostrzegacza, żeglującego na pokładzie jakiegoś statku...
— Nie, kapitanie, — odrzekł porucznik Prokop — gdyż spostrzegacz ten niezawodnie umieściłby dokument w butelce, gdzie lepiej byłby zabezpieczony od wilgoci, aniżeli w skórzanym futerale. Sądziłbym raczej, że jakiś uczony, który mieszkał sam na pewnym punkcie wybrzeża zaoszczędzonym, chcąc dać poznać rezultat swych spostrzeżeń, posłużył się tym futerałem, może mniej cennym dla niego aniżeli butelka.
— Mniejsza o to zresztą! — rzekł hrabia. — W tej chwili pożyteczniej byłoby wyjaśnić co znaczy ten szczególny dokument, aniżeli starać się odgadnąć kto jest jego autorem. Postępujmy więc po porządku. A naprzód co to jest ta Gallia?
— Nieznam żadnego planety, wielkiego ani małego, któryby nosił to nazwisko, — odrzekł kapitan Servadac.
— Kapitanie, — rzekł wtedy porucznik Prokop, — nim pójdziemy dalej, pozwól pan zrobić sobie jedno zapytanie.
— Rób pan.
— Czy nie jesteś pan zdania, że dokument ten zdaje się usprawiedliwiać tę ostatnią hipotezę, według której część kuli ziemskiej ciśniętą została w przepaść?
— Tak jest.. być może... — odrzekł Hektor Servadac, — pomimo że zarzut przeciw temu wyprowadzony co do materyi, z jakiej powstała nasza asteroida, istnieje ciągle.
— A w takim razie, — dodał hrabia — uczony, o którym mowa, nadał nazwę Gallii nowemu ciału niebieskiemu.
— Więc byłby to uczony francuski? — zauważył porucznik Prokop.
— Tak trzeba przypuszczać, — odpowiedział kapitan Servadac. — Uważ pan, że z ośmnaście wyrazów, składających dokument, jedynaście jest francuskich, trzy są włoskie i dwa angielskie. Dowodziłoby to również, iż ów uczony, nie wiedząc w jakie ręce wpadnie jego dokument, chciał użyć wyrazów rozmaitych języków, by mieć większą pewność, że będzie zrozumianym.
— Przypuśćmy, że Gallia jest nazwą nowej asteroidy, krążącej w przestrzeni, — rzekł hrabia i idźmy dalej. „Ab sole odległość 15 lutego pięćdziesiąt dziewięć milionów mil.“
— Była to w samej rzeczy odległość oddzielająca Gallię od słońca w owej epoce, — odpowiedział porucznik Prokop, — gdy przecinała orbitę Marsa.
— Dobrze! — rzekł hrabia. — Więc pierwszy ustęp dokumentu zgadza się z naszemi spostrzeżeniami.
— Zupełnie, — dodał porucznik Prokop.
— „Droga przebieżona od stycznia do lutego.“ — zaczął znowu hrabia, czytając dalej, — ośmdziesiąt dwa miliony mil.“
— Tu chodzi widocznie, — zauważył Hektor Servadac, — o drogę przebieżoną przez Gallię po nowej orbicie.
— Tak jest, — dodał porucznik Prokop, a według praw Keplera, szybkość Galli, czyli, to wychodzi na jedno, szybkość przebieżona w równych odstępach czasu, musiała zmniejszać się stopniowo. Owoż najwyższa temperatura, jakiej doświadczyliśmy, dała się właśnie czuć 15 stycznia. Jest zatem prawdopodobnern, że w tym czasie Gallia znajdowała się najbliżej słońca i że poruszała się wtedy z szybkością dwa razy większą aniżeli ziemia, która robi tylko dwadzieścia ośm tysięcy mil na godzinę.
— Bardzo dobrze, — odrzekł kapitan Serdac, — ale to nie wskazuje nam na jaką odległość Gallia oddali się od słońca, ani czego mamy spodziewać się, lub obawiać, w przyszłości.
— Nie, kapitanie, — powiedział porucznik Prokop — ale przy należytych spostrzeżeniach, poczynionych na różnych punktach Gallii, możnaby bezwątpliwie określić to, zastosowując prawa ogólne grawitacyi.
— A zatem i drogę, którą ma przebiegać w świecie słonecznym, — dodał kapitan Servadac.
— W samej rzeczy — rzekł hrabia, — jeżeli Gallia jest asteroidą, więc jest, jak wszystko poruszające się, podległą prawom mechaniki i słońce reguluje jej ruch, tak jak ruch planet. Od chwili, jak ten odłam oddzielił się od ziemi, po chwycony on został niewidzialnym łańcuchem atrakcyi i orbita jego jest teraz ustanowiona niewzruszenie.
— Chybaby, — odrzekł porucznik Prokop — jakie inne ciało niebieskie zmodyfikowało następnie tę orbitę. O! nie wielkie to ciało ta Gallia, w porównaniu z innymi w systemie słonecznym i planety mogą mieć na nią wpływ stanowczy.
— To pewna, — rzekł kapitan Servadac — że Gallia może mieć niemiłe spotkanie po drodze i nie może uchylić się od niej. Przy tem wszystkiem zauważcie panowie, że rozumujemy jak gdyby było dowiedzionem, że staliśmy się Galijczykami! A kto nam udowodni, że ta Gallia, o której mówi dokument, nie jest poprostu sto siedmdziesiątym małym planetą, nowo-odkrytym?
— Nie, — odrzekł porucznik Prokop, — to być nie może. Planety teleskopowe poruszają się w wązkim pasie między orbitami Marsa i Jowisza. A zatem nigdy nie przybliżają się do słońca, tak blisko jak Galia przybliżyła się była. A o fakcie tym niepodobna wątpić, ponieważ dokument zgadza się z naszemi własnemi przypuszczeniami.
— Na nieszczęście, — rzekł hrabia — brak nam instrumentów dla robienia obserwacyi i nie możemy obliczyć elementów naszej asteroidy.
— Kto wie! — odrzekł kapitan Servadac. — Prędzej czy później dowiemy się o wszystkiem!
— Co do ostatnich słów dokumentu — zaczął znowu hrabia — „Va bene! — AlI right! — Doskonale!!!“ to te nic nie znaczą...
— Chyba to, — odpowiedział Hektor Servadac, — że autor jest zachwycony nowym stanem rzeczy i znajduje, że wszystko idzie najlepiej na najlepszym z niemożebnych światów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Verne.