<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Herod-baba
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nazajutrz stryj Eligi obudził się około godziny dziesiątéj, przetarł oczy, obejrzał się — długo ani rozpoznać gdzie jest, ani zrozumieć dla czego tam się znajduje, nie umiał. Powoli wspomnienia dnia wczorajszego powracać mu zaczęły... i jasno widział całą swą przeszłość aż do czarnéj miodu butelki... Ta zasłaniała mu ciąg dalszy... aż do momentu, w którym go na bardzo skromny barszczyk kwaśny, używany w podobnych wypadkach, zaproszono... Towarzystwo całe, przebywszy noc na skokach i ucztowaniu, pokrzepiało się śniadaniem.
Niespokojny Eligi począł szukać synowicy, a znalazł tylko nad talerzem barszczu Mioduszewskiego.
— Dzień dobry, stryjaszku Eligi! a co? barszczyku? doskonały!
— Gdzie ona?
— Kto? Elżbieta, królowa nasza! E! e! e! dawno w domu!
— Jakto! wyjechała? bezemnie?
— Jeszcze wczoraj...
— Bezemnie! powtórzył niespokojny Eligi — bezemnie?
— A jakże cię było wziąć, kiedyśmy cię budzili we czterech, trąbili w uszy smalili finfy pod nosem, oblewali wodą! leżałeś jak kamień.
— A to proszę!... to proszę! rozpaczająco rzekł Eligi — na sen mi dano — czy co?
— Ja tam nie wiem, ale spałeś jak bobak...
— Ale z kimże pojechała? z kim pojechała?
— Oto się nie frasuj, lepszego stróża wybrać sobie nie mogła nad tego, który ją tam odwiózł...
— Przecię któż?
— Naturalnie mąż!
— Jaki mąż! zawołał Eligi — co asindziéj pleciesz?..
Verbum nobile, że mąż ją powiózł — za to ci mogę ręczyć. Wasz Staszuk pijaniuteńki leży jeszcze w wozowni... Nie było sposobu, Zygmunt się podjął wieźć, a wiesz, że doskonale wozi... i pojechał.
— No, to się skończyło! zawołał Eligi ręce załamując — on już tam zostanie.
— Myślisz? rzekł Mioduszewski...
— E! niezawodnie! Jeśli ją powiózł, rzecz skończona.
— Zjedzże barszczu, ja cię wezmę na swoją bryczkę, pojedziemy chyba zobaczyć co się tam u nich dzieje...
— Zawsze mówiłem do wczorajszego dnia — odezwał się smutnie Eligi — Herod-baba — a no, im nigdy wierzyć nie można, w końcu każda zmięknie... no, i ta trzy lata męczyła się, odpychała... odgrażała... a teraz...
Machnął ręką i siadł do barszczu... Frasunek nie przeszkodził mu zjeść głęboki talerz do dna, zakąsić ogórkiem kwaśnym, poleconym wielce w podobnych wypadkach, zapić to wódką gdańską i zajeść piernikiem.
Dobili się potém do stajni, do koni i bryczki, i pojechali. Nie spieszyli wszakże tak bardzo, bo woźnica ich po trudach nocy burzliwéj drzemał... i dopiero dobrze z południa, gdy apetyt już mocno się obu czuć dawał, ujrzeli dworek Piętków.
— No — jak ci się zdaje? — spytał Mioduszewski: zastaniemy my tam Zygmunta czy nie? przyjęty czy wziął odprawę?
Eligi w palce stukał.
— Kto go wie? z kobietami mosanie, nigdy niczego pewnym być nie można...
Ale już we wrotach nie było wątpliwości o Zygmuncie, bo oboje państwo Piętkowie stali w ganku i witali z dala poznanego Mioduszewskiego.
Temu poczciwcowi aż się coś w oczach mgliło.
— Niechże będzie panu Bogu chwała! zawołał — no, tak, to lubię... Vivant państwo młodzi! dodał wyskakując w ganek. Ale bez wesela się tu nie obejdzie... wesele być musi... od tego nie odstępuję... Ślubu nie potrzeba... a poskakać i poradować się z powrotu syna marnotrawnego musimy! Królowo moja — rzekł całując w rękę Elżusię — gdybym ja się w to nie wdał, Zygmuntowi otuchy niedodał, spisku nie uknuł, bylibyście jeszcze nie wiem ile lat się męczyli...
Zygmunt rzucił mu się na szyję.
— Ale kochanie moje — szepnął Mioduszewski w ucho — jak mi ty teraz jeszcze jakie głupstwo zmalujesz, klnę ci się na wszystko najświętsze, że sam za tę kobietę mścić się będę...
— Nie bój się — miałem ja za swoje! odparł Zygmunt...
W tydzień potém istotnie u państwa Piętków uczta była nielada, caluteńkie sąsiedztwo, wszyscy, którzy na weselu u Cewków byli, musieli tu jechać na drugie wesele — które ani srebrném, ani złotém jeszcze nie mogło się nazwać, lecz chyba pokótném. Znajomi i sąsiedzi Piętków mogą poświadczyć, że odtąd żyli z sobą w miłości i zgodzie najprzykładniejszéj, utrzymywano nawet, iż Piętka siedział pod pantoflem, tak żonie ulegał i był posłusznym... Stryj Eligi w kilka lat potém wrócił do swéj dawnéj definicyi i szeptał po cichu: — Herod-baba.

KONIEC


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.