<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Weyssenhoff
Tytuł Hetmani
Rozdział 26 lutego
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1930
Druk Concordia Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
26 lutego.

Teraz przyjechał Latzki do Warszawy.
Inny to pan, niż ów humanitarny działacz i do wczoraj nasz przyjaciel! Zranione serce ojca nie usprawiedliwia postawy, którą przybrał.
Chociaż sprawca morderstwa zagmatwał pozory i zatarł ślady, Latzki zgadł instynktowo, że zabójca przybyć musiał do Berlina ze wschodu i na wschód odjechać. Tylko zemsta Latzkiego, okrutna, prawdziwie starozakonna, idąc poomacku za instynktem, pożrećby chciała naraz całe tłumy, w których przypuszczalnie znajdować się ma zabójca. — I taką nawet furję możnaby zrozumieć w człowieku zranionym do żywego — wyjątkowo bowiem kochał córkę — ale Latzki zrzucił, jak pożyczone stroje, wszystkie swe „polskie“ tradycje, swe zabarwienie socjalistyczne, swe sympatje dla rewolucji. Udał się poprostu do władz rosyjskich, otoczył się policją, sprzymierzył się z biurokracją.
Ciężką miałem z nim rozmowę w tym samym hotelu Bristol, gdzie niedawno pachniały upajające perfumy Heli. Pośpieszyłem zaraz skoro mi dał znać o swoim przyjeździe; ze wszech miar wydało mi się to stosownem i koniecznem. Szedłem naprzeciw badaniom, które przewidywałem, uzbroiwszy się w całą ostrożność.
Zacząłem od kondolencji. Wysłuchał mnie Latzki w milczeniu, obserwując jak podsądnego. Żadnych rozrzewnień, ani śladu tych okrągłych, dyplomatycznych frazesów, któremi mnie traktował dawniej. Zawzięty, świadomy swej żądzy i siły pruski Żyd patrzył na mnie tylko jako na źródło możliwych powiadomień.
— Należał pan do przyjaciół tej męczennicy za sprawę waszą. Pamięci mojej córki winien pan teraz pomoc w wyszukaniu i ukaraniu potwora, który ją zabił. Ten potwór jest między wami.
I takie w oczach błyski nienawistne, jakbym ja mógł być posądzony o udział w morderstwie. Odpowiedziałem dość skromnie, ze względów taktycznych:
— Czyż pan przypuszcza, że ktoś stąd mógł się dopuścić tej haniebnej zbrodni?
— Jestem pewien. Tylko u was może się gnieździć taki zwierzęcy antysemityzm, między waszymi narodowcami!
— Tylko u nas?! — zadziwiłem się.
— A gdzież zatem? przecie nie w Berlinie, nie w Europie — tylko u was, w Moskwie, w Białymstoku, czy w Warszawie, na tym wrogim wszelkiej cywilizacji Wschodzie, w którym grzęźniecie, choć się mienicie europejskim narodem!
Winszuję sobie, żem się wstrzymał od dyskusji, jakąby w innych warunkach przeprowadzić należało. Z tym Latzkim, któregom poznał dzisiaj, trzeba mówić, jak z niebezpieczną siłą.
Zwróciłem inaczej rozmowę:
— Skąd pan właściwie wnosi, że fanatyczny antysemityzm był przyczyną zbrodni? Czy są tego poszlaki?
— Pan dobrze wie, że nie mogło być innych pobudek. Głupie bajki rozsiane przez niektóre dzienniki o tragedji miłosnej nie dają możliwego tłumaczenia. Wie pan również, że wielka nieboszczka pracowała usilnie nad przyznaniem sprawiedliwości tej dobroczynnej rasie, której praca i genjusz są od wieków pochodniami ludzkości, chociaż ludzkość płaci jej od wieków czarną niewdzięcznością.
Wierny przyjętej taktyce, nie spierałem się. Te zresztą teorje ogólne, z których składałem sobie nową, odsłoniętą postać Latzkiego, nie były jemu celem rozmowy. Przyjechał tu nie na akademickie ze mną rozprawy; przyjechał, aby tropić, dowiedzieć się i zemścić. Żądał ode mnie wyraźnie pomocy w tej akcji.
— Liczę na to, że mi pan nazwie wszystkie znane mu osoby, które w ostatnich tygodniach tajemnie i pod cudzemi nazwiskami wyjechały stąd do Berlina.
— Tego z wielu względów uczynić nie mogę, a najprzód dlatego, że od czasu mojej podróży nie zajmowałem się prawie wcale polityką czynną, nawet w tych dniach wystąpiłem z partji.
Latzki spojrzał na mnie, jak sędzia śledczy, któremu wymyka się z rąk świadek.
— Aha — nie może pan? — — Jednak dla sprawy takiej, jak wykrycie zabójcy pani baronowej Paugwitz, dobrodziejki waszej, mógłby pan coś uczynić? — — Podejrzenie nie pada chyba na towarzyszów pana partyjnych? — co? — — więc oinnych chodzi. — — I tych mi pan nazwać nie może? — —
— Ekscelencjo! gdybym znał zabójcę, możebym przezwyciężył swój generalny wstręt do delatorstwa. Ale ponieważ go nie znam...
— Tak, tak, rozumiem — rzekł Latzki z obrzydliwą goryczą — szlachetność wrodzona pańskiej rasie — rozumiem. Odsyła mnie pan do policji — nie omieszkam jej użyć. Policja oczywiście działać będzie po swojemu: zaaresztuje całe szeregi osób podejrzanych, przedewszystkiem tajemniczą jedną postać, o której niegdyś mówiliśmy w Hadze — — starego krewnego pana — — który tu jest, jak pan to musi zapewne wiedzieć?
— Oddawna go nie widziałem — rzekłem, blednąc zapewne, bo Latzki spostrzegł moje zmieszanie.
— Widzi pan... możnaby oszczędzić staremu krewnemu nieprzyjemności, gdyby śledztwo skierowane zostało gdzieindziej — — ale skoro zasady nie pozwalają mieszać się panu do poszukiwań, musimy zaczynać od dowódców. — — Pan Piast nie jeden kryminalny zarzut ma w swych aktach...
Namacał ohydny badacz najczulsze miejsce mego sumienia. Mogłem, rzucając policję śledczą na trop rzeczywisty, uwolnić zapewne Wojciecha Piasta od niebezpiecznych opałów. Jużci ze sprawą zabójstwa Heli nie ma Piast nic wspólnego, ale gdy się teraz dostanie do więzienia!... Próbowałem dyskutować spokojnie o tym nikczemnym projekcie:
— Tu znowu ja muszę zauważyć, że pan Piast nie może być żadną miarą zamieszany do zbrodni berlińskiej. Ekscelencja także jest o tem chyba przekonany?
— Ale pan Piast wie zawsze wszystko — — pan Piast jest odpowiedzialny za wiele zbrodni natchnionych przez jego teorje.
— Wątpię — odrzekłem twardziej — jego teorje są może niepraktyczne, ale czyste.
Latzki stanął przede mną w postaci, która narysuje mi go w pamięci na resztę dni moich. Jego powaga wydała mi się nagle tylko pychą, opancerzoną złotem i poparciem możnych; jego oczy krwią nabiegłe może kochały niegdyś coś, co było nim samym, jego córką, jego plemieniem; ale teraz mówiły tylko o nienawiści do wszystkich ludzi, po za rodzajem Sema istniejących. Głos zadźwięczał bojową namiętnością.
— Słuchajcie nadal waszego Piasta i jemu podobnych! Trzymajcie z umarłymi! Świat pójdzie dalej swoją drogą po trupach waszych. — Nie będę pana już przekonywał. Skoroś pan, korzystając z wyjątkowych względów takiej kobiety, jak moja córka, pozostał obrońcą wstecznictwa, nie weźmiesz pan udziału w przyszłej uczcie ludzkości. Dobrze mówiła mi moja biedna i święta zmarła, że pan zaledwie rozumiesz nowy ustrój świata, przez nas przygotowywany, lecz nie jesteś pewnym sprzymierzeńcem do pracy odrodzenia.
— Rzeczywiście nie jestem sprzymierzeńcem do wszystkiego.
Na tem przerwała się nasza rozmowa.
Bezpośrednio po niej poszedłem chyłkiem do mieszkania Piasta. Pukałem napróżno. Stróż nie mógł, czy nie chciał mi udzielić żadnych objaśnień, zapewniał tylko, że pan Krotoski już tu nie mieszka.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Weyssenhoff.