Hetmani/3 listopada
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hetmani |
Rozdział | 3 listopada |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie <R. Wegner> |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Concordia Sp. Akc. |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie widziałem Heli od czasu wybuchu tej „konstytucji“. Dała mi nawet znać przez kartkę, pisaną obcą ręką, że nie spodziewa się spotkać mnie w tych dniach, zapewne bardzo roboczych dla mnie. Pójdę jednak jutro do niej, bo z wielu względów muszę ją widzieć.
Wiem, że działa tu, agituje, spotyka się z wielu towarzyszami partyjnymi; ze mną zaś coraz mniej mówi o sprawach publicznych. Nasz sojusz zmysłowo-ideowy coraz bardziej ogranicza się do pospolitego romansu. A gdy i ten związek przerwany został na kilka dni przez huragan wypadków dziejowych, który oderwał mnie od niej, Hela wydaje mi się z oddalenia odmienną i bardziej obcą.
Gdy Goethowski Faust na sabacie majowym tańczy z młodą czarownicą, z ust jej wyskakuje nagle czerwona mysz i odstręcza Fausta od tancerki. Nie chcę porównywać Heli do owej czarownicy — wiem jednak że tańczyć z nią rozkosznie, ale mam i wrażenie podobne do owego genjalnego symbolu. Coś grzesznego i krwawego idzie od niej ku mnie.
Są to wrażenia nerwowe, dreszcze magnetyczne dodatnie i ujemnie, jednem słowem poczucia, których nie mam czasu rozpatrywać, którym też poddawać się nie chcę. Trzeźwo patrząc, muszę uważać Helę za sprzymierzeńca mojego i naszego; chcemy w teorji takiej samej naprawy świata; że zaś ona trochę odmiennie patrzy na świat i ludzi — to nic dziwnego: jest ostatecznie innej rasy.
Pojęcie rasy, wykreślone z programów socjalistycznych, jak trudne jest do wykreślenia ze stosunków osobistych, codziennych! Rasa kojarzy lub odstręcza ludzi, pomimo wszelkie rozumowania.
Mnie naprzykład coraz trudniej porozumieć się ideowo z Żydami, nawet należącymi do mojego stronnictwa. Co ten Rubin Held wygadywał na wiecu w Filharmonji, na którym pomieszanie języków współzawodniczyło z pomieszaniem pojęć! Zainterpelowałem go zaraz po owym wiecu.
— Wiem — odpowiedział mi — pan potrzebujesz ładnej rewolucji z orzełkami i z białemi sztandarkami!
— Ależ rewolucji! nie darcia się z narodowcami.
— Póki nie wytępimy nacjonalizmu we wszystkich jego przejawach, nie będzie panowania ludu. Pan myślisz, że narodowcy nieszkodliwi są dlatego, że oni są głupi? Każdy z nich jest głupi, ale oni razem za mądrzy są.
— No, to pan przyznaje, że instynkt zrzeszenia i samozachowawczy starczy im za mądrość polityczną.
— Taki instynkt, to każdy mieć może. Ale to jest instynkt anti-społeczny.
— Przepraszam pana — i o naszych działaniach partyjnych mogą oni to samo powiedzieć.
— Oni mogą mówić, ale my jesteśmy ludźmi przyszłości. My jesteśmy bez przesądów i my jesteśmy ci sami tutaj i w Rosji i w Niemczech i na całym oświeconym świecie. U nas niema nacjonalizmu.
— Żeby to była prawda! Ale przecie wybucha nacjonalizm żydowski.
— Gdzie go pan widziałeś?
— Wszędzie — na ulicy, na Nalewkach, na dzisiejszym wiecu. Także mądre były te demonstracje przeciw hasłom narodowym, bardzo pożyteczne dla sprawy przyszłości z każdego stanowiska!
— To jest drobny wybuch namiętności w polemice. Trzeba rozumieć gorący czas.
— Pan tylko motywuje inaczej, panie Held, alo ma pan te same pobudki działania, co i narodowcy. Dążąc niby do pożytku ogółu mieszkańców tej ziemi, chce pan zmiażdżyć część tych mieszkańców, i to większą.
— Pan się mylisz, panie Sworski. Ja nie jestem za nikim, ani przeciw nikomu, tylko za sprawiedliwością. Równość praw dla wszystkich, żadnej panującej religji, ani narodowości. Jeżeli pan tego nie uznajesz, nie jesteś pan socjalistą.
— Owszem, uznaję. Tylko nie wiem, co porabiają na naszej ziemi, w dniach tych ogromnych, kiedy wszystkie siły skupić trzeba do walki, kłótnie domowe, które wydały mi się celem, nie tylko wynikiem obrad? Co znaczy także dążenie do osobnej autonomji żydowskiej.
— Właśnie w takich dniach trzeba o wszystkiem myśleć, wszystko naraz tworzyć. A Polacy czy nie myślą o swojej autonomji?
— To co innego! — zawołałem — w ogólnej autonomji krajowej powinny się zmieścić i prawa i dążenia polskich Żydów!
Held uśmiechnął się krzywym uśmiechem. Z fatalnie brzydkiej jego twarzy wypełzał jakiś wyraz jadowitego gadu.
— Co innego? — — pan bardzo daleko zostałeś wtyle za nami, panie Sworski. — — Pan jest przyjacielem pana Latzkiego z Berlina.
— Znajomym.
— Niech pan z nim pogada... niech pan dobrze pogada choćby z jego córką. To są także Polacy, ale z szerokim horyzontem.
∗ ∗
∗ |
Dziękuję za taki horyzont, jak go rozumie Held! Ja dla Żydów specjalnie pracować nie myślę z uszczerbkiem mojej narodowości. Latzcy są naszymi sprzymierzeńcami, ale nie władzą jakąś, której mamy słuchać. I zupełnie co innego Latzcy, Europejczycy, chrześcijanie, ludzie wysokiej kultury, niż taki Held, wyraźny Machabeusz za sprawę żydowską.
Jednak Hela ma ciągle interesy do Helda, uważa go za najpoważniejszego tutaj szermierza sprawy ludowej. Trzeba jej będzie wytłumaczyć różnicę między polskim Żydem, a takim. — — Ale jakże oskarżać towarzysza partyjnego? — —
Ciągle zawikłania bez wyjścia. —
Śniło mi się dzisiaj, że jestem obywatelem wolnego kraju, oblanego dokoła oceanem, jakiejś Polski morskiej, bez sąsiadów, bez opiekunów, istniejącej samej dla siebie. Mieliśmy w tym kraju idealną konstytucję demokratyczno-socjalną, wszyscy obywatele byli zadowoleni. Chcieliśmy wybrać na prezydenta rzeczypospolitej Wojciecha Piasta, ale nieodłączni od nas Żydzi gardłowali przeciw niemu. I Hela, moja także we śnie, głosowała z Żydami.
Nawet przez sen nie mogłem wymarzyć mej ojczyzny bez Heli, jako rozkoszy, bez Żydów, jako klęski.