Historja kołka w płocie/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historja kołka w płocie
Podtytuł według wiarygornych źródeł zebrana i spisana
Wydawca Piller i Gubrynowicz & Schmidt
Data wyd. 1874
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ SIEDMNASTY.
Zabłąkany znów autor prosi o cierpliwość czytelnika.

Z drugim kołkiem naszym (bo tak mimowolnie chce się nam nazwać Sachara) nie lepiej było jak z tamtym... Stał w swoim płocie, bo ruszyć się nie mógł, ani umiał, i pleśniał i gnił powoli, a ludzie go jak ten chmiel przyjaźnią i nienawiścią oplątali.
Powoli oswojono się z nim i raz uznawszy nie spełna rozumu, obchodzili się jak z głuptaszkiem. Czasem w jego czarne zadumane oczy wbiegł zbłąkany wzrok kobiecy, szukając tam iskierki ognia pod popiołami i prędko wystraszony powracał, jak gosposia co po ogień wpadła do pustej chaty i zastała w niej trumnę tylko... Dziewczęta widziały że śliczny a obawiały się go jak upiora. Miał bowiem minę i milczenie i smutek tej istoty, co z drugiego świata wróciła za pokutę nie w swojem ciele błądzić po ziemi. Pokazywano go sobie zdala palcami, gdy szedł kołując ze spuszczoną głową, nigdy nie wiedząc co czyni i co go otacza.
Ale tak jakoś machinalnie nawykł wedle teorii Matyasza robić co mu kazano i obracać się nie swoją wolą, że choć myśl jego gdzieindziej wędrowała, on sam posłuszny słowu, robił co mu zadano...
We dworze pan go za to znosił, że nigdy nie gadał, pani może, iż jej oczów nie raził, bo był przystojny i miły, panna dla muzyki, którą lubiła; i nie było mu tak bardzo źle, ale to już jak owego kołka w płocie i życiem nazwać trudno.
Czuli wszyscy, że tak zmarnieje, zestarzeje się, zszarza i z tą skrzypką pójdzie kiedyś po żebraninie... on sam inaczej nie myślał, ani prządł pajęczyn nadziei, na które mu wątku nie stało.
Niekiedy dawano mu swobodę na dzień cały, państwo wyjeżdżali z domu, chłopak zostawał przy kredensie. Matyasz szedł w odwiedziny do znajomego szynkarza a Sachar otrzymywał pozwolenie błąkania się sobie po świecie... Więc brał skrzypkę pod pachę i po staremu ruszał w gaje i pola, aby gdzieś na zielonej mogile przysiąść i grać... biednym myszkom polnym i starym dębu gałęziom... Naówczas przypominały się młodsze jego lata, i nie wiedząc czego płakał po nich, płakał potem po dniach przebytych z mistrzem w miasteczku, i płakał jeszcze, nie wiedząc czego, aby sobie popłakać, bo mu się zawsze na łzy zbierało, a nie każdego dnia mógł im dozwolić płynąć.
Naówczas późno powracał, kładł się spać i śnił, że mu z nóg więzy spadły, że był swobodnym, że szedł w świat z podniesioną głową, a piosence jego ludzie się dziwowali...
Ot i nie wiem już wiele tak lat trwało; rachunku w pamiętnikach służących mi tu za materjał znaleźć nie mogę; dosyć, że we dworze znalazła się wzięta ze wsi sierotka, której wychowania podjęła się panna Adelaida.
Zdaje mi się, że szanowny a pełen domyślności czytelnik już musi oddawna niecierpliwie wyglądać tego zjawienia, które jego doświadczenie przeczuwać mu każe. Nawet historja kołka w płocie nie może się obejść bez heroiny, a choćby, mi znowu zadawać miano, że zawsze wybieram chłopkę, lub coś podobnego, za bohaterkę powieści, jest-że w mojej mocy zmienić twardą przeznaczenia wolę?
Sami powiedźcie, mogęż wprowadzić królewnę, księżniczkę, a przyzwoicieżby było, żebym go wplątał w romans ze szlachcianką i jakie, uchowaj Boże, wywołał zgorszenie?
Że się zaś zakochać musiał, sami widzicie, najobojętniejsi czytelnicy, nieuchronność.
Bohater, który tak ładnie gra na skrzypcach, i włóczy się wzdychając po kątach, po lesie, który nie ma serca coby go zrozumiało, duszy bratniej i dłoni przyjaznej... musi wreszcie wyszukać sobie choćby w garderobie kochanki. Wybór jego nie mógł paść ani na prostą ze wsi dziewczynę, z widłami od roztrząsania czegoś powracającą z pola, ani na aksamitną suknię kobiety, która by nań spojrzeć nie raczyła...
Wychowanka zaś panny Adelaidy była istotą... naturalnie wybraną, kiedyśmy my, to jest ja i Sachar, za bohaterkę ją sobie naznaczyli. W kolebce odumarli ją rodzice, żyła jałmużną mleka biednej kobiety która dziecię własne straciła, potem podrosła na ulicznych śmieciach, a gdy się to jakoś do ludzi podobne zdało, przez litość wzięła ją panna Adelaida. W dziesięciu leciech pokazało się, że z tej gąsieniczki wcale ładny począł się robić motylek... czarne miała oczki, brew czarną, nosek malutki, usta rumiane, a płeć tak białą, jak gdyby jej nigdy nie opalało słońce na rozdrożu, gdy gęsi pasała. Była to taż sama dzieweczka, którą wyrostkiem Sachar kiedyś widział na łące, i do dziś dnia pamiętał.
Panna Adelajda, nie mająca tak bardzo kogo kochać, przywiązała się do niej całą siłą niewypotrzebowanej miłości, ale nieopatrzna, zapomniała zupełnie co dziewczęciu potrzebnem a co szkodliwem być mogło.
Więc je pieściła, stroiła i uczyła jak panienkę mnóstwa rzeczy, które główkę zawracają, serce bałamucą i tęsknicę rodzą, nigdy jej zaspokoić nie mogąc. A mała Natalka tak to chciwie chwytała, że przy pomocy swej pani wyrosła i wyszła na panienkę, w której doprawdy nic już chłopki widać nie było. Nazywano ją nawet panną Natalią i nie jeden panicz, bywający we dworze panów Rogalów, pytał co to za śliczne stworzeńko koło okien przeszło, i myślał że to być musi najmniej córka ekonoma lub klucznicy.
Niektórzy zapaleńsi brali ją za jakąś zafarbowaną kuzynkę, do której się nie przyznawano...
Że pannę Adelajdę, która za mąż wyjść jakoś nie umiała i za długo siedziała na karku bratowej i brata, nie bardzo tam lubiono, rozumie się że i pannie Natalii nie zbyt było dobrze. Więc pani i sługa tęskniły razem, skarżyły się sobie i czasem płakały po cichu w dwóch ciasnych pokoikach, które im na tyle dworu wyznaczono, pod pozorem że tam było bardzo zaciszno... Wprawdzie piękność Natalki jednała jej przyjaciół rodzaju męzkiego i sam pan Wincenty lubił ją głaskać pod brodę, ale dziewczę było niezmiernie dzikie, pierzchliwe i tak dumne, że przystąpić do siebie nawet Rogali nie dozwalało. Ztąd znowu niechęci wiele. Natalka równie obawiając się przyjaciół i niechętnych, dnie spędzała w pokoiku nad krosnami, a na krosnach tych często leżała wykradziona od pani książka...
Już tedy znacie tyle moją heroinę, że reszty gotowiście się domyśleć. Z okna jej pokoiku widok był na ogród... często tamtędy smutny Sachar przechodził, często skrzypce jego słychać było w pokoiku pani i izdebce służącej.
Potem się jakoś oko w oko spotkali parę razy, ale biedny chłopak ani śmiał zatrzymać się przy pannie Natalii... Dosyć, że ona sama pierwsza musiała przemówić do niego, co ją nie małego kosztowało rumieńca...
I jakoś się poznali, i nie wiem, jak zbliżyli, i bardzo naturalnie zrozumieli...
Ale ledwie się to stało a Sachar zamarzył, że i onby żyć mógł jak drudzy, we dworze szeptać poczęto i przedrwiwać okrutnie, mówiąc jakoby się panna Natalia zakochała w grajku.
Skrzypek uchodził za warjata, jakoś to było nieprzyjemnie i stosunki się zerwały, a Sachar nic się temu nie dziwił, tylko go to zabolało... Ale przywykły cierpieć, nie wydał się ani smutniejszym, ani głupszym, jak to się innym wydarza.
Ludzie zagadali, popatrzali i przestali, aż znowu jakoś panna Natalia spotkała się z Sacharem, a że nikogo nie było we dworze, a chłopiec kredensowy używał wczasu i spał znakomicie chrapiąc, na przydłuższą zabrało się rozmowę...
Darujcie mi czytelnicy, że tak nizkiego pochodzenia częstuję was kochankiem i kochanką, ale przytrudno dziś o innych. Jeśli się kto jeszcze naiwnie kocha i namiętnie przywiązuje, to chyba prości i niezepsuci.
W naszym świecie, sami popatrzcie, czy może się kto z tych młodzieńców zakochać, która z tych panien dać rozmiłować? A nuż ona nie ma tyle posagu, a dusza narzeczonego obciążona bankowym długiem? Możnaż się kochać bez pewności wioski lub kapitału? Godziż się żenić na łaskę Bożą, nie mając zawczasu obrachowanej strawy do trzeciego pokolenia? My albo rozpustujemy, albo mamy fantazyjki skrzydlate, ale żebyśmy mieli się kochać, to się nie pokaże po nas.
Kochają się jeszcze tylko ubodzy, którzy rachunku nie znając, w Pana Boga wierzą i pracy się nie boją.
Żeby zaś owa miłość dwojga prostych ludzi miała być gorszego gatunku od Abeillarda i Heloizy, od Hero i Leandra, nawet od Romea i Julietty, jakoś mi pojąć trudno. Być może, iż się inaczej i prościej wyraża; ale te cudne rozmowy dwojga kochanków przy świetle księżyca, które my dla was układamy w ciepłym pokoju, po dobrym obiedzie, miałyż kiedy miejsce na świecie? Z równem nieprawdopodobieństwem można je bezpiecznie włożyć w usta Sachara i Natalki, jak Artura i Heleny... Ci co się kochają a mocno i serdecznie, mówią nie wiele; najwięcej ci, którym chodzi o to aby miłość jakiej nie czują pokazać. Zamiast rozmowy jest tam szept jakiś cichy, zamiast zaklęć wejrzenie służy, zamiast monologów ręki ściśnienie... ruch każdy wówczas wymowny, a usta ukochanej istoty na wargach kochanka najszczytniejszą poezję śpiewają... i pieśń pocałunku jest jedynym dytyrambem uczucia.
Nie powtórzę wam ani pierwszej, ani ostatniej rozmowy dwojga tych sierot, które uczuły ku sobie miłość z jakiej my cywilizowańsi śmiejemy się głośno, której zazdrościm po cichu... miłość starych czasów jeszcze, jakiej na świecie już nie ma...
I przyszło do tego niewiedzieć jak, rozwinęło się to powoli, a gdy oboje zajrzeli w serca swoje, przelękli się i rozpłakali...
Pani Rogalina, której usłużny jej dwór zaraz doniósł co się święci, wielce rozgniewała się z razu, że dwoje ludzi pod jej okiem kochać się tak śmieli bezczelnie, nie spytawszy o pozwolenie; ale że Natalka należała do Adelaidy, naprzód ją po cichu zaskarżyła przed nią o schadzki wieczorne i miłośne konszachty z Sacharem...
Panna Adelaida chciała się rozgniewać, ale Natalia padła przed nią na kolana, wyznała wszystko i biedna panna uściskała ją milcząc, nie mając odwagi powiedzieć słowa...
Sachara także nikt o to nie strofował; dziwowano się tylko, że miał odwagę przywiązać się do kogoś, on, co dla siebie samego żadnej nie miał przyszłości...
Zresztą pan Rogala daleko był w tym względzie więcej pobłażającym od żony i zawsze mawiał, że za zasadę przyjął w sprawy serdeczne się nie mięszać.
Pozostało więc wszystko jak było; tylko znowu młodych dwoje musieli widywać się rzadziej, ostrożniej i na oko uciekać od siebie, aby ludziom nie dawać powodu do niechęci i potwarzy. Sachar tymczasem dumał sobie i pytał się w duchu: — co ma począć? gdzie żonę zawiedzie? z czego żyć będą? a nie przyszło mu na myśl, że z tego kąta ziemi wyjść nie może, jak ów kół wbity w płot, że jest własnością miejsca, jeśli nie człowieka i nie dorósł do swobody zwierzęcia, ruszającego się gdzie chce i gdzie oczy poniosą. Ale miłość ma dziwną czasem logikę, daleko osobliwszą od tej, którą nieboszczyk Trentowski napisał.