Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)/Kultura Wielkopolska 1830 — 1846/11

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Karwowski
Tytuł Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)
Część Kultura Wielkopolska 1830—1846
Rozdział Karol Marcinkowski. Towarzystwo Pomocy Naukowej. Bazar
Wydawca Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała Kultura Wielkopolska 1830—1846
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Karol Marcinkowski. Towarzystwo Pomocy Naukowej. Bazar.

Do XIX wieku trudnili się w W. Księstwie Poznańskiem po większych miastach przemysłem i handlem z bardzo nielicznymi wyjątkami Niemcy i Żydzi, a Polacy stanowili po większej części miejski proletaryat, ludność robotniczą, po mniejszych zaś miastach zajmowali się rękodzielnictwem i uprawą roli. Nie było więc polskiego stanu średniego, zamożnego, co było też jedną z przyczyn naszego upadku i naszej słabości ekonomicznej. Obcy tuczyli się chlebem naszym, by, porosłszy w pierze, gnębić nas i uciskać. Oświata też w ogólności była udziałem warstw wyższych, a nie przenikała warstw niższych, którym o własnej sile nabyć jej było trudno. Wreszcie spodziewaliśmy się ciągle jakiegoś cudu, zatapialiśmy się w kombinacye polityczne, zapuszczaliśmy się w knowania rewolucyjne, sądząc, że z bronią w ręku możemy wywalczyć niepodległość.
W tem pojawił się wśród nas mąż niezwykły, który na owe braku w życiu naszem narodowem wskazał i wydał hasło:
„Zaniechajmy liczyć na oręż, na zbrojne powstania, na pomoc obcych mocarstw i ludów, a natomiast liczmy na siebie samych, kształćmy się na wszystkich polach, pracujmy nie tylko w zawodach naukowych, ale także w handlu, przemyśle, rękodzielnictwie, stwórzmy stan średni, usiłujmy podnieść się moralnie i ekonomicznie, a wtenczas z nami liczyć się będą.”
Ale mąż ten nie tylko wskazywał drogi, któremi kroczyć należało, ale też stworzył zasoby, które nam dały możność stania się społeczeństwem zdrowem, silnem i zamożnem.
Tym mężem był Karol Marcinkowski.
Wprawdzie pomysły jego nie były całkiem nowe, bo mieli je już przed nim mężowie tacy jak referendarz Józef Morawski, Antoni Kraszewski, Dezydery Chłapowski i założyciele Kasyna gostyńskiego, ale jego jest zasługą, że te pomysły na wielką skalę wykonał i trwałe stworzył instytucye.
Urodzony 23 czerwca 1800 roku w Poznaniu na przedmieściu św. Wojciecha, w domu, który był własnością ojca jego Józefa, mieszczanina poznańskiego, trudniącego się warzeniem piwa, a w którym po śmierci męża matka jego założyła szynk i traktyernią,[1] zawdzięczał wykształcenie głównie własnej pracy i zabiegliwości. Ukończywszy chlubnie gimnazyum poznańskie, udał się na uniwersytet do Berlina, gdzie zdolnościami i charakterem górując nad innymi, skupił wokoło siebie młodzież, zachęcając ją do pracy, podnosił w niej ducha narodowego i założył Towarzystwo, za co potem pokutować musiał kilkanaście miesięcy w więzieniu.
Zostawszy lekarzem, osiadł w Poznaniu[2] i zajął się przedewszystkiem biedniejszą ludnością, której stał się opiekunem i dobrodziejem. Co zarobił u zamożniejszych, rozdawał tam, gdzie była istotna potrzeba, a gdy sam nie miał, wyjednywał wsparcie u przyjaciół i znajomych. Leczył na przedmieściach, po sklepach, na poddaszach.
Ale nie tylko pod względem lekarskim i humanitarnym zajął Marcinkowski od razu wybitne stanowisko, ale także pod względem narodowym i taki zyskał sobie szacunek, że w połowie 1830 roku ofiarowano mu nabyty po arcybiskupie Wolickim pierścień, który testamentem przeznaczył bratankowi Feliksowi.
W roku 1830 jeden z pierwszych pospieszył do Warszawy i jako lekarz i żołnierz pułku jazdy poznańskiej odbył z chwałą całą kampanią, a gdy korpus Chłapowskiego, którego był adjutantem, przeszedł granicę pruską i w obozie Prusaków, przeznaczonych do pilnowania rozbrojonego wojska polskiego, oraz w Kłajpedzie wybuchła cholera, z największem poświęceniem oddał się posłudze chorych.
Na wychodźtwie w Anglii, później w Paryżu, obcy wszelkim politycznym swarom i knowaniom wśród emigracyi, doskonalił się w swym zawodzie po szpitalach i klinikach i leczył, pocieszał i wspierał, ile mógł, biednych emigrantów.
Wreszcie w wrześniu 1834 r. wybrał się z powrotem do kraju, przytrzymany jednak w Magdeburgu z powodu podejrzenia, jakoby był wplątany w sprawę Pantaleona Szumana, a potem więziony w Berlinie, dopiero w kwietniu 1835 roku przybył do Poznania.
Ale jeszcze nie było dość prześladowania. Wyrok sądowy z roku 1837 skazał go na sześć miesięcy więzienia w fortecy za przejście granicy w roku 1830.
W kilka tygodni po zamknięciu Marcinkowskiego w fortecy świdnickiej, wybuchła po raz drugi cholera w Poznaniu. Wtedy gwałtownie zaczęto domagać się powrotu Marcinkowskiego, uchodzącego za najlepszego znawcę tej choroby. Nawet sam Flottwell wstawił się za nim i wyjednał mu uwolnienie z więzienia. Z wielką radością przyjęto w Poznaniu Marcinkowskiego, który natychmiast zabrał się energicznie do zwalczania choroby.
„Kształćcie się, bogaćcie się i — czekajcie!” powiedział kiedyś historyk i minister Guizot do jednego z Polaków.
Tak mówił też Marcinkowski, a zapatrywania jego dzielili najbliżsi jego przyjaciele Gustaw Potworowski, Maciej hr. Mielżyński, Karol Stablewski, Józef Szułdrzyński i Aleksander Mendych, ludzie wyższego umysłu i gorącej miłości ojczyzny. Z nimi porozumiewając się, zaczął Marcinkowski przysposabiać zasoby mające zabezpieczyć materyalny, jak i moralny byt naszej narodowości.
Jakoż 1838 roku zawiązał Spółkę akcyjną i za zebrane 86,000 talarów zakupił grunta przy ulicy Nowej, także kamienicę Łąckich. Tam stanął Bazar i to nie tylko w tym celu, aby był środowiskiem, gdzieby Polacy widzieć, porozumiewać, pouczać, a nawet wspólnie bawić się mogli, ale i w tym celu, aby było miejsce dla skromnych początków handlu polskiego.
W Liber Baptisatorum kościoła św. Marcina, ks. Maksymilian Kamieński tak opisuje położenie kamienia węgielnego pod Bazar z dnia 21 września 1839 roku.
„Stosownie do życzenia obywateli dziś po południu o godzinie 2-giej, przy najpiękniejszej sprzyjającej pogodzie, odbył podpisany proboszcz kościoła parafialnego św. Marcina obrządek poświęcenia nowo założonego domu wielkiego Bazar zwanego, należącego do Towarzystwa akcyonaryuszów — położonego przy ulicy Nowej, prowadzącej od ulicy Wilhelmowskiej do rynku miasta starego w parafii św. Marcińskiej. Poświęcenie to odbyło się z największą skromnością, w duchu pobożny, w obecności wielu interesentów, a mianowicie Wo. Macieja hr. Mielżyńskiego, Wo. Stanisława Powelskiego, obywatela tutejszego, i radcy Ziemstwa Kredytowego, Wo. Gregor, sędziego ziemiańskiego itd., tudzież w obecności budowniczych tutejszych, PP. Krzyżanowskiego i Leopolda, wobec wielkiej liczby mularzy, robotników i licznie zgromadzonego ludu. Ceremonii założenia kamienia węgielnego szczególniej przewodniczył Wy. Stanisław Przyłuski z powiatu poznańskiego, dziedzic Strzeszyna i Strzeszynka, obywatel wieku swego lat 92 liczący (ojciec JW. Leona Przyłuskiego, prałata, później arcybiskupa poznańskiego).
„W roku 1842 — pisze pani Cypryanowa Jarochowska[3] — stanął Bazar, postawiony staraniem najzacniejszego człowieka. dr. Marcinkowskiego. Akcye były na ten cel po 500 talarów. Marcinkowski taki wywierał wpływ na ogół swą szlachetnością, wytrwałością, i niezmordowaną pracą, że wszystko, co przedsięwziął, przeprowadzał, nikt nie śmiał mu się sprzeciwiać. W Bazarze był hotel, sala balowa i składy dla kupców polskich. W pierwszym, drugim i trzecim roku były bale nadzwyczaj liczne, bywało na nich do 700 osób. Marcinkowski na balach, z wyjątkiem pierwszego, ani na festynach nie bywał, będąc nadzwyczajnie zatrudniony. Pierwszy bal w Bazarze sprowadził bardzo wiele osób z prowincyi i z miasta. Celem Marcinkowskiego było zjednoczenie wszystkich stanów, bez względu na ród i mienie. Polacy mieli składać jakoby jedną rodzinę. Zdziwienie było ogólne, kiedy na sali bazarowej, na pierwszym balu, pokazał się Marcinkowski we fraku. Byłam na nim i była siostra moja Miszewska. Marcinkowski rzekł do mnie: „Załóż się, że będziesz tańczyła poloneza w pierwszej parze z byłym kowalem Leitgebrem.” Ledwie to wymówił, przychodzi stary Leitgeber prosić mnie do pierwszej pary poloneza. Marcinkowski poszedł w drugą parę z żoną Leitgebra. Było przeszło 700 osób. Na tym balu nie było koteryi, bo był Marcinkowski, później powstały. W tym roku otworzono także Kółko bazarowe, które dotąd istnieje. Balotowano zgłaszających się na członków białemi i czarnemi kulkami. Pomiędzy innemi podał się na członka dyrektor Ziemstwa Kredytowego Grabowski. Marcinkowski zebrał znaczną ilość członków i zdziałał, że Grabowski przepadł. Była to kara za bytność na poświęceniu fortecy. Z tego samego powodu utracił wziętość Poniński. Po zbudowaniu fortecy poznańskiej generał komenderujący Grolman, znany z nienawiści do Polaków, dał obiad składkowy na poświęcenie. Owi panowie byli na tym festynie i oczywiście wszystkie zdrowia spełniali razem z Niemcami. To wywołało tak wielkie oburzenie, że przed mieszkaniem Ponińskiego i Grabowskiego w nocy postawiono szubienicę.”
Wielkiego znaczenia był założenie przez Marcinkowskiego, a potwierdzone przez rząd 21 września 1841 r. Towarzystwa Pomocy Naukowej, które miało umożebniać ubogiej młodzieży polskiej naukowe wykształcenie się we wszystkich kierunkach.
Pierwszą Dyrekcyą Towarzystwa Pomocy Naukowej składali: dr. Karol Marcinkowski, prezes, Gustaw Potworowski z Goli, Wojciech Lipski z Lewkowa, Karol Stablewski z Zalesia, dr. Antoni Kraszewski z Tarkowa, Józef Szułdrzyński z Lubasza, profesor Antoni Popliński, ks. kanonik Jabczyński i Jędrzej Moraczewski.
Ministrowie oświaty i spraw wewnętrznych po przesłaniu im rocznego sprawozdania wyraźnie uznali pożyteczną i zbawienną działalność Towarzystwa, a generalny poczmistrz Nagier nawet tego samego roku 1841 nadał Towarzystwu wolność portoryi na obręb W. Księstwa Poznańskiego, którym to przywilejem posługiwano się mniej więcej do roku 1861.
Już rok 1841/2 przyniósł dochodu 12,622 talarów, rok 1842/3 — 7312 talarów, a rok 1843/4 — 13,213 talarów. Przez całe pierwsze lat 25 wynosił dochód 224,040 tal. W roku 1860, dnia 31 stycznia — postanowiono utworzyć fundusz żelazny, aby Towarzystwo utrwalić i oprzeć na silnej podstawie finansowej. Niebawem posypały się znaczniejsze datki i zamiar został urzeczywistniony. Fundusz żelazny wzrósł z czasem do 1,084,198 marek.[4]
Na owe dwie tak ważne instytucye złożyła pieniądze prawie wyłącznie szlachta, obywatelstwo wiejskie, bez którego pomocy nigdyby nie mógł dokonać Marcinkowski tak wielkich rzeczy, a owe pieniądze szły w największej mierze na bezpośrednią korzyść klas niższych.
Marcinkowskiego zasługą było też założenie Towarzystwa ku wspieraniu ubogich i biednych w Poznaniu, on też popierał usiłowania utworzenia stałej sceny polskiej w Poznaniu, należąc do „Opieki teatralnej”, wybranej przez stowarzyszenie prywatne, on wreszcie jako radny miejski bronił interesów polskiej ludności Poznania.
Pomyślne początki stworzonych przez siebie instytucyi w tak wesołe wprawiły usposobienie Marcinkowskiego, że przybył na pierwszy bal nowozałożonego Kasyna polskiego w Bazarze, chociaż nigdy zresztą na balach nie bywał, a przybył w białej kamizelce z srebrnemi wypustkami.[5]
Ale już wtenczas uczuwać zaczął pierwsze początki choroby płucowej, na które wcale nie zważał, chodząc po piętrach, jeżdżąc po wsiach, pracując we dnie i w nocy, załatwiając najrozmaitsze sprawy, szkodził zaś sobie gwałtowną konną jazdą bez względu na pory roku i odległość, byleby najprędzej przybyć z pomocą.
Był Marcinkowski przez dłuższy czas niejako dyktatorem w Księstwie, nic się wśród Polaków bez jego rady, wiedzy i woli nie działo. W ostatnich jednak latach usuwało się z pod jego władzy coraz więcej ludzi, zniechęconych bądź to ciągłemi wymaganiami ofiar pieniężnych, bądź to wzrastającą jego drażliwością, lub też wciągniętych przez wersalskie Towarzystwo demokratyczne do spisku, którego celem było powstanie. Widział Marcinkowski jasno, że takie przedsięwzięcie w danych okolicznościach sprowadzi tylko klęski, i dla tego starał się radą i prośbami odwieść rodaków od zgubnego zamiaru, ale na głos jego już nie zważano.
Tymczasem choroba jego wzmogła się i wreszcie dnia 7 listopada 1846 r. umarł w Dąbrówce pod Rogoźnem, w domu przyjaciela swego Wiktora Łakomickiego. W cztery dni później pochowano zwłoki jego wśród wielkiego zbiegowiska ludu i z powszechnym żalem na cmentarzu świętomarcińskim w Poznaniu.
Marcinkowski żył wyłącznie dla drugich, nie znał rozkoszy światowych, gardził bogactwy i zaszczytami. Z sercem, które miłością ogarniało rodaków, z rozumem, który mu wskazywał właściwe drogi, łączył żelazną energią i dla tego wielkich dokonał rzeczy.




  1. H. Cegielski, Życie i zasługi dr. Marcinkowskiego, Poznań 1876. Dr. Jagielski, Żywot dr. Karola Marcinkowskiego. Dr. J. Zielewicz, Żywot i zasługi dr. Karola Marcinkowskiego, Poznań 1891.
  2. Mieszkał w Rynku na drugiem piętrze dziś już nieistniejącej kamienicy w miejsce której zbudował nowy dom aptekarz Józef Jasiński.
  3. Urywek z Pamiętników, udzielony autorowi łaskawie przez p. mecenasa Karpińskiego z Gniezna.
  4. Kościński K. Towarzystwo Pomocy Naukowej imienia Karola Marcinkowskiego. Księga jubileuszowa Dziennika Poznańskiego. 1909 r.
  5. Motty M. Przechadzki po mieście





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Karwowski.